Nad morzem nie zostaliśmy na długo, ledwie dwa dni. Spacer wzdłuż plaży, leżenie do późna przy otwartym oknie, leniwie obserwując falowanie firanek, kilka godzin bezczynności, wieczorem wyjście na miasto, niepodobne do niczego innego.
Przed wejściem jest cicho. Dzień się wycofuje, w ostatnim czasie prędzej, już koło godziny piątej, czasem nawet czwartej, kiedy jaskrawe złoto przechodzi w ciemny granat, a ja wracam polną ścieżką do domu.
Kiedy dotarliśmy nad morze, padał deszcz, a niebo przypominało barwą skrzydło mewy.
Publikujemu trzeci framgment powieści pisanej przez Michała Gołębiowskiego.
Prezentujemy drugi rozdział powieści, którą pisze Michał Gołębiowski.
Widziałem już takie obrazki. Mijałem takie kapliczki. Pan wszystkiego, wyblakły od słońca i deszczów, ukryty w zmurszałym, drewnianym domku.
Jean-Paul Sartre ogłosił, że „piekło to inni”. Inaczej Jezus, który przechodził z miasta do miasta, od wsi do wsi, aby obwieścić „zabłąkanym owcom” (zob. 1 P 2,25), że istnieją ścieżki, które nie prowadzą gdziekolwiek, lecz do jednej, wspólnej owczarni.
Autor połączył wstęp i zakończenie do "Słodkiej ziemi" w jedno medytacyjne opowiadanie.
Zazwyczaj opisywane w Ewangelii cuda uderzają cielesnym konkretem. Najpierw jest krew, ślina, gnijące ciało. Później następuje spotkanie Świętego z bolejącą tkanką. Dotyk Boga sięga prochu i mięsa. Odnowienie staje się namacalne. Przewyższa naturę, ale jej nie pomija; wręcz przeciwnie, wchodzi w jej struktury i przyjmuje jej dynamikę życia.
Kiedy prorocy zapowiadali, że Bóg zamieszka wśród ludzi, najpewniej nikt się nie spodziewał, że będzie to spotkanie tak bliskie.
Prezentujemy fragment pierwszej powieścu pisanej przez Michała Gołębiowskiego, impresjonistycznej opowieści o poszukiwaniu prawdy i wspólnoty, o napięciu pomiędzy byciem outsiderem a częścią kultury ludzkiej, zanurzonej w folklorze Podhala.
Sama religijna tematyzacja dzieł literatury katolickiej nie wystarczy, aby nadać im żywotność. Widzialność naszej wiary jest oczywiście ważna i konieczna.
Augustyn mówi o „małym domku swojej duszy”, angusta domus animae. A przecież mieszczą się w tej izdebce nieskończone przestrzenie.
Jedna z tradycji katolickich wyobrażała wystawiony w kościele Najświętszy Sakrament jako słońce, którego promienie oświetlają każdą osobistą modlitwę. Z tego niewielkiego miejsca w czasie i przestrzeni wysnuwa się nasza własna pobożność.
Pełna samodzielność okazała się marzeniem i odniosła porażkę. Spoza wyraźnego nastroju rozgoryczenia przebija jednocześnie pewna intuicja tego, że człowiek jest istotnie capax Dei: „Wyznaję wartości, choć nie wiem, dlaczego i jak”.
Kino Jeana-Luca Godarda nie jest, nie było i nigdy nie będzie bezpieczne. Należy to stwierdzić już na początku, i to bez cienia bigoterii czy uprzedzenia.
Lato powoli stygnie. Dziś stało się to oczywiste. Zmiany czuć w powietrzu oraz specyficznej ciszy, jaka zapanowała wokół kościoła.
Rzeczywistość jest także czymś, co nas przewyższa. Zatrzymała mnie wczoraj przebijająca się przez drzewa czerwień słońca, od zawsze taka sama, a za każdym razem nowa.
Któregoś upalnego popołudnia usiadłem pod drzewem, które dało mi cień. Zdumiewające jest to bezinteresowne „ofiarowanie”, które wynika ze stworzenia, a ściślej – z samej struktury istnienia.
Może wola Boga, który jest miłością, nie dzieje się „gdzie indziej”, zawsze „gdzieś tam” i „kiedyś”, ale właśnie tutaj i teraz.