szkice
2022.09.13 19:57

Chrześcijanin i Godard

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.plZ góry dziękujemy.

Kino Jeana-Luca Godarda nie jest, nie było i nigdy nie będzie bezpieczne. Należy to stwierdzić już na początku, i to bez cienia bigoterii czy uprzedzenia. Piszący te słowa ma bowiem niespłacony dług wobec mistrza francuskiej nowej fali. Nie ulega jednak wątpliwości, że twórczość Godarda była zawsze rewolucyjna, zaangażowana w postulaty młodzieżowej rewolty 1968 roku, w modny w kręgach kontrkulturowych maoizm, a przy tym dokonywała śmiałej dekonstrukcji naszej wiary, tradycji i rzeczywistości. Już wczesne dzieła tego „papieża kina”, jak chętnie go określano, udowadniają, że pop-art nie był po prostu jednym z radośnie witalnych ruchów w nowoczesnej sztuce. On dosłownie wywracał do góry nogami nasze poznanie i tożsamość bycia w świecie. Podobnie egzystencjalizm. Filozofia powojennej Francji rzeczywiście potrafiła pozbawić nowoczesnego człowieka orientacji w tym wszystkim, w czym dotąd pokładał ufność.

A jednak, kino Godarda, tak skłonne do nihilizmu jako przekonania o tym, że „nie ma niczego prócz struktur”, nieoczekiwanie stało się dla mnie czymś w rodzaju praeparatio evangelica. Pomogło mi ono nazwać i zobrazować kondycję człowieka, który zdaje sobie sprawę ze swojej paradoksalnej sytuacji egzystencjalnej: pragnie sensu, ale znajduje się w świecie niedającym takiego spełnienia. Uznałem, że to prawda. Tacy jesteśmy. To zaś zmusiło mnie do przyjęcia jednoznacznej postawy wobec losu. Także później, kiedy przyjąłem wiarę w Dobrą Nowinę, niejako w odpowiedzi na dostrzegany w samym sobie tragizm, filmy takie jak Szalony Piotruś czy Made in USA, wcale nie straciły w moich oczach na znaczeniu. Mój pogląd na świat znacząco się oczywiście zmienił w stosunku do tego, co ukazywał Godard. Uznałem bowiem, że istnieje święte źródło naszego istnienia, a co za tym idzie, także jego ostateczny i wieczny cel. Świat pustki wypełnił się bytami, tak że wszystko zaczęło wołać: „jestem”. Więcej nawet: „jestem po coś”.

Mając to na uwadze, w pewnym sensie wizerunek człowieka jako istoty „chaotycznej” i „zawieszonej w nicości”, „absurdalnej”, „samotnej” i „bez-osobowej”, nie przestał być dla mnie rzeczywisty. Nabrał jednak nowego sensu. Z melancholii Godarda daje się wyczytać, że nie jesteśmy, jego zdaniem, ani rozumnym, ani przemyślanym stworzeniem. Konstytuuje nas nie sens, ale słowa i konwencje przypominające skrawki gazety czy nakładające się na siebie plakaty, a dalej – kultura popularna oraz zgiełk ulicy. To straszne, choć nie beznadziejne. Godard jest co prawda smutny, ale nie jest cyniczny. Co rusz pyta o możliwość ocalenia ludzkiej godności wobec odkrycia, że jesteśmy tylko wiązką nieuświadomionych popędów i tworów kulturowych. Czułym sercem jego wczesnych filmów była również ówczesna żona, Anna Karina, która nie tylko odtwarzała role, lecz miała wpływ na ostateczny kształt artystyczny kolejnych obrazów. Przypominała na przykład o tym, że istnieje też miłość i zachwyt nad życiem, jakiekolwiek by nie było.

Godardowi nie udało się znaleźć ocalenia. Ale są u niego także momenty wyczucia tajemnicy. W jednym z wywiadów udzielonym z okazji premiery prowokacyjnego filmu Zdrowaś, Maryjo z 1985 roku mistrz francuskiej nowej fali wyznał: „Uważam, że w sposobie, w jaki Biblia mówi o wydarzeniach rozgrywających się teraz i tych, które miały miejsce w przeszłości, jest coś potężnego. To po prostu wielka książka. Myślę, że potrzebujemy wiary, albo ja potrzebuję wiary. Dlatego być może potrzebowałem opowieści, która jest większa ode mnie”. Przed nowym filmem Godarda przestrzegali ówcześni pasterze Kościoła. Nawet papież Jan Paweł II, tak otwarty na dzieła sztuki „zanurzające się w najmroczniejszych otchłaniach duszy” (List do artystów, par. 10), wyraził obawę przed filmową dekonstrukcją wizerunku Józefa i Maryi, w której on jest taksówkarzem, ona nastoletnią siatkarką, a oboje – ludźmi postreligijnymi. Sam Godard nie doświadczał w sobie wiary. Niemniej, intuicja tego, co „potężniejsze” i „większe ode mnie” wskazują na pewne ukierunkowanie, do którego niekoniecznie przyznaje się już dzisiejszy świat kultury. Być może jest to coś więcej, aniżeli poruszenie czysto estetyczne.

W tym, jak sądzę, tkwi siła filmów Godarda, która w moim indywidualnym odbiorze nie osłabła nawet wówczas, gdy stałem się osobą wierzącą. Zacząłem dostrzegać w nich coś, co nazwałbym momentem Koheleta. A więc indywidualizm świadomy swojego własnego wybrakowania. To postawa, która mówi: chcę być swoją własną miarą, ale, idąc tą drogą konsekwentnie, nie mogę nią być. To także problem, o którym pisał Jean-Paul Sartre w eseju Egzystencjalizm i marksizm z 1957 roku. Człowiek pozbawiony Boga jako absolutnego punktu odniesienia, staje się zupełnie wolny, ale pozbawiony usprawiedliwienia dla swoich czynów, zarówno tych złych, jak i dobrych. Nie ma niczego, co określiłoby miarę sensu, celu czy godziwości. Jest tylko przerażająca swoboda, energia, twórczość spełniana w dowolności. Poza nią – tylko nicość. 

Jak mówi List do Rzymian, tylko łaska przynosi usprawiedliwienie (Rz 5,16), i to dające życie (Rz 5,18). Musi istnieć coś więcej i wyżej, nieskończone wobec skończonego, aby jakikolwiek nasz czyn zyskał trwałe znaczenie. Dość to zresztą znamienne, że zarówno Paweł Apostoł, jak i Jean-Paul Sartre za kluczowe uznają to samo słowo. Starogreckie dikaioma jest w tym kontekście tożsame z francuską justification. Toteż zmagania człowieka na zawsze „nieusprawiedliwionego”, o to, aby pokochać siebie i innych, to coś, co zawsze już będzie mnie chyba zachwycało w kinie Godarda. Cały film Zdrowaś, Maryjo koncentruje się na symbolu kostki Rubika, nieskładnej, pełnej chaotycznych kolorów. Ale być może da się ją jakoś ułożyć? Bohaterowie często pytają, czy życie jest przypadkowe, czy stoi za nim jakaś logika. Zresztą nie tylko o samą logikę chodzi. Ostateczną troską jest to, czy nasze istnienie było chciane, upragnione i przyjęte z miłością, czy jest czymś najzupełniej obojętnym wobec wszechświata. To moment Koheleta. Być może moment metafizyczny.

Michał Gołębiowski

----- 

Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.


Michał Gołębiowski

(1989), doktor nauk humanistycznych, filolog, historyk literatury, eseista, pisarz, tłumacz. Stały współpracownik pisma „Christianitas”. Autor książek, m.in. „Niewiasty z perłą” (Kraków, 2018) czy „Bezkresu poranka” (Kraków, 2020), za którą został uhonorowany Nagrodą Specjalną Identitas. Jego zainteresowania obejmują zarówno dawną poezję mistyczną, jak również kulturę tworzoną w atmosferze tzw. „śmierci Boga” oraz dzieje ruchów kontrkulturowych lat 60. XX wieku.