Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy.
Zanim napiszę cokolwiek innego, pozwolę sobie zauważyć, że pierwszym obowiązkiem katolika wobec zmarłego jest modlitwa. Dotyczy to także, a raczej w sposób szczególny, zmarłego papieża. Jest to ostatni wyraz owej “synowskiej czci” względem następcy św. Piotra, która winna nas charakteryzować. Im większa odpowiedzialność, tym surowszy sąd, bo też waga podejmowanych działań większa. Tym bardziej wzrasta konieczność naszego wstawiennictwa. Pięknie wyraża to ta modlitwa:
Deus, qui inter summos Sacerdótes fámulum tuum Franciscum ineffábili tua dispositióne connumerári voluísti: praesta, quaesumus; ut, qui unigéniti Fílii tui vices in terris gerébat, sanctórum tuórum Pontíficum consórtio perpétuo aggregétur. Per eúndem Dóminum…
Boże, któryś w swym niewymownym zrządzeniu zechciał do najwyższych kapłanów zaliczyć sługę swego Franciszka; daj, prosimy, aby ten, który rządził na ziemi jako zastępca jednorodzonego Syna Twojego, został dołączony do wiecznej wspólnoty Twoich Pontyfików. Przez tegoż Pana…
Drugim obowiązkiem, jak mniemam, jest poszukiwanie powodów wdzięczności, lub inaczej rzecz ujmując, poszukiwanie dobra, które zmarły pozostawił po sobie, i które poniesie do Boga jak owe “pełne naręcza dobrych uczynków” (o których mówi modlitwa błogosławieństwa zbóż, kwiatów i ziół, odmawiana 15 sierpnia).
Za co więc mogę być wdzięczny Papieżowi Franciszkowi? Po pierwsze za to, że jego pontyfikat wzbudził na nowo pytanie o sens i znaczenie posługi Piotrowej w Kościele. W pierwszym rzędzie dokonywało się to w reakcji na sposób sprawowania przez niego władzy papieskiej. Sposób, który przy całej deklarowanej “synodalności” i wsłuchaniu się w innych, był po prostu autorytarny, oparty na “ręcznym sterowaniu” (gdzieś przeczytałem, że wydał więcej motu proprio niż jego obaj poprzednicy, choć rządził Kościołem trzykrotnie krócej) i bazujący raczej na kadrach, niż na strukturach. A że ręki do kadr papież Franciszek raczej nie miał, wyszło, jak wyszło (jeśli macie silne nerwy, poczytajcie sobie tę dramatyczną listę współpracowników papieża, których najwyraźniej nie obowiązywała zasada zero tolerancji, zamieszczoną w punkcie 1.1.A tego, przynaję, kontrowersyjnego apelu). To jeszcze byłoby do przeżycia, w końcu papieże są tylko ludźmi i mają swoje ludzkie wady. Gorzej, że papież najwyraźniej uwierzył, że jego władza rozciąga się też na depozyt wiary, dlatego zaczął przy nim majstrować, a to de facto dopuszczając rozwiedzionych, żyjących w związkach niesakramentalnych do Komunii, a to zezwalając na pośrednie błogosławienie związków osób tej samej płci, a to poddając w wątpliwość jedyność zbawczą Jezusa Chrystusa albo stawiając pod znakiem zapytania istnienie obiektywnej moralności. Cóż z tego, że większość z tego czynił mimochodem, wycofując się lub klucząc, gdy napotkał opór, skoro okazało się, że papież zamiast utwierdzać braci w wierze, może ich wiarę podmywać? Nagle dla wielu katolików stało się jasne, że jeśli chcą ocalić swoją wiarę, muszą przestać być papistami, podążającymi za każdym podmuchem myśli aktualnego papieża, lecz oprzeć się na czymś znacznie trwalszym, na depozycie wiary Kościoła. Nikogo już dziś nie dziwi, gdy tradycjonaliści, np. z kręgu onepeterfive.com albo "Crisis Magazine", piszą o “fałszywym duchu Soboru Watykańskiego I” (tak, pierwszego), gdy piszą o hiperpapalizmie, albo, jak Tomasz Rowiński, wydają książkę o turbopapiestwie. Oczywiście, trudno dziś mówić o wypracowaniu skończonej i pełnej “teologii prymatu po Franciszku”, ale wydaje się być jasnym, że podstawowym tematem refleksji teologicznej w najbliższych latach będzie kwestia właściwego rozumienia relacji między papieżem, biskupami, Kościołem i depozytem wiary. Nie tyle na poziomie teoretycznym, co praktycznym. Trzeba uczciwie przyznać, że nie brakuje ludzi, których krytyka sposobu sprawowania prymatu przez Franciszka popchnęły w stronę zanegowania prymatu w ogóle, co zaowocowało sporą liczbą głośnych konwersji na prawosławie, lub, co gorsza, praktycznych apostazji (“Pope Francis is Dead, But the Damage is Done.“). Niestety, na tym właśnie polega wielka odpowiedzialność papieży, z której nie zdawał sobie sprawy Franciszek: jeśli swoim postępowaniem nie umacniasz braci w wierze, będziesz odpowiadał za ich odpadnięcie od jedności kościelnej.
Co ciekawe, także dwa celowe działania Stolicy Apostolskiej z czasów Franciszka kierują naszą myśl w stronę tych zagadnień. Jednym z nich jest niedawny List Dykasterii ds. Popierania Jedności Chrześcijan, zatytułowany Biskup Rzymu. Drugim jest idea synodalności. Oczywiście nie chodzi o tę jej wersję, jaką promował papież Franciszek, której niejasność z jednej strony, a podatność na ręczne sterowanie z drugiej, służyły ostatecznie wzmocnieniu władzy papieża jako jedynego realnego zwornika różniących się coraz bardziej “kościołów narodowych”. Ale sama idea synodalności, obecna przecież w Kościele pierwszych stuleci, choć na Zachodzie straciła na znaczeniu, na Wschodzie, w tym także w katolickich kościołach orientalnych, nadal odgrywa sporą rolę. Kto wie, może odwojowane katolickie rozumienie synodalności stanie się istotnym orężem walki z fałszem papizmu?
Druga ważna rzecz, za którą jestem szczerze wdzięczny Papieżowi Franciszkowi, to encyklika Laudato si'. Tak, wiem, “zielonym papieżem” zwano już Benedykta XVI, a i wcześniejsi poprzednicy Franciszka nie stronili od takich tematów. Jednak trzeba oddać, że to jego encyklika jest pierwszym dokumentem tej rangi, w całości poświęconym ekologii. Niedawno wróciłem do niego i jako wierny uczeń Paula Kingsnortha muszę przyznać, że zawarta w nim krytyka paradygmatu technokratycznego jest doskonała. Mógłbym tu przepisać cały rozdział trzeci encykliki, ale niech starczy, tytułem przykładu, sam punkt 108:
Trudno sobie wyobrazić, aby możliwe było obstawanie przy innym paradygmacie kulturowym oraz posługiwanie się techniką jedynie jako zwykłym narzędziem, bo dziś paradygmat technokratyczny stał się tak dominujący, że bardzo trudno nie wykorzystać jego potencjału, a jeszcze trudniej nie zostać zdominowanym przez jego logikę. Antykulturowe stało się obieranie takiego stylu życia, którego cele choć w części mogłyby być niezależne od techniki, jej kosztów oraz jej globalizującej i umasawiającej władzy. W istocie technika dąży do tego, aby nic nie pozostawało poza jej żelazną logiką, a «człowiek współczesny dobrze wie, że w technice nie chodzi ostatecznie ani o pożytek, ani o dobrobyt, chodzi tylko o władzę, o skrajnie pojęte panowanie w nowej strukturze świata»[87]. Dlatego «chce zawładnąć elementami natury i ludzkiego istnienia»[88]. W ten sposób pomniejszają się możliwości podejmowania decyzji, najbardziej autentycznej wolności i przestrzeni dla kreatywności alternatywnej jednostek.
I oczywiście, Franciszek wiele zawdzięcza w tych fragmentach Romano Guardiniemu. Ale nie widzę powodu, by robić mu z tego wyrzut, skoro w rezultacie mówi rzeczy słuszne. Prawdziwy problem jest inny: tam, gdzie papież zaczyna mówić o rozwiązaniach (czyli zwłaszcza w rozdziale piątym), de facto porzuca krytykę paradygmatu technologicznego i przyznaje słuszność tym, którzy wierzą, że ludzkość znajdzie jakieś rozwiązania problemów ekologicznych na drodze dalszych przekształceń natury. No cóż, nie pierwszy i nie ostatni to moment, gdy papieżowi brakuje konsekwencji. Niemniej, ze względu na fragmenty krytyczne, i tak uważam, że Laudato si' będzie najtrwalszą z encyklik Franciszka.
Trzecią sprawą, za którą jestem osobiście wdzięczny zmarłemu papieżowi, jest… Traditionis custodes. Podkreślam słowo “osobiście”, bo oczywiście w kontekście życia całego Kościoła to czarna plama na tym pontyfikacie, wznowienie wojny liturgicznej i walki Kościoła z własną przeszłością. Ale dla mnie osobiście 16 lipca 2021 roku stanowi ważną cezurę. Już tłumaczę, dlaczego. Każdy kto mnie bliżej zna wie, że jestem urodzonym symetrystą. Na większości dzisiejszych barykad siedzę okrakiem, odmawiając wyraźnego opowiedzenia się po jednej lub drugiej stronie. Jak u Kaczmarskiego:
A ja na złość im – nie należę.
I tak beze mnie – o mnie – gra./ Jednego nikt mi nie odbierze:
Ja jestem ja, ja, ja.
Pewnie winne jest moje inteligenckie wychowanie i podatność na cudze argumenty. Wiem, że zazwyczaj w takich sporach ważne racje są
w rzeczywistości po obu stronach sporu. Podobnie było w kwestii tradycjonalizmu. Już przed TC miałem wiele sympatii do tej postawy, bywałem czasem na Mszach “trydenckich”, modliłem się starym brewiarzem monastycznym i czytałem “Christianitas”. Ale nigdy w życiu nie nazwałbym siebie wtedy tradycjonalistą! (“Ja jestem ja, ja, ja”, pamiętajcie!). Miałem i mam świadomość pewnych skrajności, w które wpadają liczni tradycjonaliści, albo “tradycjonaliści”, którzy mylą Tradycję z konserwatyzmem. Nie odrzucałem ostatniego Soboru, nie wierzyłem, że papież jest uzurpatorem, wychowałem się
i czerpałem duchowo z NOMu. Jednak 16 lipca 2021 roku zmienił wszystko. Jednoznaczność i niesprawiedliwość ataku na Tradycję, oraz, nie boję się tego powiedzieć, kłamliwe uzasadnienia porzucenia Summorum Pontificum spowodowały, że musiałem zająć jednoznaczne stanowisko, nie było tu już miejsca na zwykłe dla mnie niuansowanie. I po spokojnym zbadaniu sprawy musiałem jasno to przyznać: tak, jestem tradycjonalistą i jestem z tego dumny. Oczywiście nadal jest to “miękki” tradycjonalizm, którym gardzą “twardzi” tradsi spod sztandaru sedewakantyzmu czy Bractwa św. Piusa X. Nadal uważam Vaticanum Secundum za prawdziwy sobór, uznaję wszystkich posoborowych papieży, a nawet, o zgrozo, nie odrzucam reformy liturgicznej i uczestniczę w NOMie… A jednak tak, jestem tradycjonalistą, i tę samoświadomość zawdzięczam papieżowi Franciszkowi. Zdaje się zresztą, że nie tylko ja tak mam.
Czy zostało coś jeszcze? Pamiętam, że bardzo poruszył mnie list apostolski Patris corde, poświęcony św. Józefowi. Także ostatnia encyklika, Dilexit nos, to dobry tekst, być może ze względu na to, że po raz pierwszy od dawna Franciszek częściej cytował innych autorów niż siebie samego. Trochę mniej podobały mi się te fragmenty, które pochodziły bezpośrednio od papieża, ponieważ niekiedy były otwarte na “dobroludzkie” interpretacje, niemniej całość się broni.
Czy zostało coś jeszcze? Może jakieś drobnostki, o których nie pamiętam. Czy to wystarczy, by zrównoważyć wszystkie szkody, jakie ten pontyfikat wyrządził Kościołowi?
Każdy, kto zostaje papieżem, bierze na siebie wielką odpowiedzialność. Tym surowszy czeka go sąd, bo odpowiada za wiarę i życie wieczne milionów ludzi. Nie mówię tego ze złośliwą satysfakcją, gorąco pragnę zbawienia każdego człowieka. Ale w obliczu urzędowych pseudokanonizacji (“odszedł do domu Ojca” i tym podobne rozliczne laurki w mediach katolickich) warto pamiętać o tych słowach, które nasz Pan wypowiedział o swoich sługach: “Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie; a komu wiele zlecono, tym więcej od niego żądać będą.” (Łk 12,48). Jak to ujął w odniesieniu do opata święty Ojciec Benedykt:
Niech wie, że kto się podjął rządów nad duszami, musi być gotowy do zdania z nich sprawy. A ilukolwiek braci miałby pod swoją opieką, niech będzie pewny, że w dzień sądu odpowie przed Panem za dusze ich wszystkich, jak również oczywiście i za swoją własną. W ten sposób będzie żył zawsze w obawie przed tą chwilą, gdy zapytają go jako pasterza, co uczynił z powierzonymi mu owcami, a to poczucie odpowiedzialności za innych zmusi go do zwracania większej uwagi także na siebie samego. Napominając swoich braci, by im pomóc w poprawie, sam jednocześnie dojdzie do naprawienia własnych błędów.
Cóż, możemy tylko oddawać Franciszka Bożemu miłosierdziu, miłosierdziu,
w które z pewnością za życia głęboko wierzył. Tak jak my wszyscy, tylko w nim może pokładać swoją nadzieję na wieczność.
Grzegorz Jazdon
Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.
(1984), mąż i ojciec, z wykształcenia teolog i administratywista, z zawodu pracownik muzeum. Członek Klubu Jagiellońskiego. Publikował na łamach "Przewodnika Katolickiego", "Pressji" i na stronie klubjagiellonski.pl.