Komentarze
2016.09.06 19:40

Święta Teresa od wykluczonych

Niedzielna kanonizacja św. Teresy z Kalkuty oprócz innych reakcji, spotkała się też z falą olbrzymiej niechęci i bardzo ostrych zarzutów wobec założycielki Zgromadzenia Misjonarek Miłości.

 

Pisano o nędznych warunkach sanitarnych w prowadzonych przez Zgromadzenie domach pomocy, o niewłaściwym wydatkowaniu gromadzonych środków, o przyjmowaniu darowizn z podejrzanych źródeł, o masochistycznym kulcie cierpienia narzucanym swoim podopiecznym przez Świętą.

 

Niemal co do jednego zarzuty te pochodziły z książki zmarłego w 2011 r. amerykańsko-brytyjskiego dziennikarza i antychrześcijańskiego (czy szerzej: antyreligijnego) pamflecisty Christophera Hitchensa. Każdego, choć trochę chłodno myślącego czytelnika, musiało zastanowić, czy książka nosząca w dosłownym tłumaczeniu tytuł “Pozycja misjonarska” (który polski wydawca w swojej pruderii, czy też specyficznej politycznej poprawności, zamienił na “Misjonarską miłość”) może być rzetelną relacją na temat dzieła katolickiej zakonnicy. Czy można mieć dużo zaufania do opinii na temat katolickiej instytucji głoszonej przez autora innej książki pt. “bóg nie jest wielki. Jak religia wszystko zatruwa.” (mała litera na początku to nie błąd ortograficzny).   

 

Po jednej stronie mamy obsesjonata, a po drugiej stronie komitet noblowski i Republikę Indii, która uczciła Matkę Teresę państwowym pogrzebem. Pogrzebem urządzonym z rozmachem, jakiego dotychczas dostępowały w tym kraju jedynie osoby o nazwisku Gandhi albo Nehru. Republikę Indii, która, przy okazji jej kanonizacji czciła ją ustami prezydenta i premiera jak bohaterkę narodową. Czy w takiej sytuacji nie warto być bardziej krytycznym i nie traktować twórczości pamflecisty - obsesjonata, jako udowodnionych faktów?

 

Zapewne nie można, jeśli samemu dzieli się z Christpherem Hitchensem jego obsesje.

 

Jeśli spojrzymy na całą rzecz bez uprzedzeń, to widać wyraźnie istotę kontrowersji.

 

Jest nią wybór dwu różnych modeli niesienia pomocy potrzebującym: model bardziej profesjonalnej pomocy nielicznym czy podstawowa pomoc dla wielu.

 

Czy lepiej ściągnąć z ulicy dziesięciu umierających i zapewnić im wysokiej klasy opiekę paliatywną czy też z tej samej ulicy ściągnąć tysiąc umierających i zapewnić im mydło, czyste ubranie i pościel oraz jedzenie.

 

Matka Teresa, tak jak ojciec narodu hinduskiego Mahatma Ghandi czuła moralną odrazę do systemu kastowego, na dnie którego znajdowali się niedotykalni.

 

Matka Teresa chciała dotrzeć do jak największej liczby tych, których system kastowy uznawał za moralnie winnych swojej chorobie czy nieszczęściu. Chciała nakarmić, umyć, odziać - dotknąć właśnie tylu niedotykalnych, ilu się da. Propozycje, by pomoc była bardziej skoncentrowana, by jej odbiorcy byli lepiej dobrani, by zamiast stu przytułków mieć jeden, nowoczesny ośrodek traktowała jak propozycje kolejnej formy segregacji potrzebujących, segregacji ludzi. Tym razem pod pozorem pomocy.

 

Tak samo traktowała darczyńców. Nie segregowała ich, dzięki temu różni dyktatorzy czy przestępcy wykorzystywali szansę na poprawianie swojego wizerunku. To już jednak inna sprawa.

 

Matka Teresa nigdy z przyjętego przez siebie modelu pomocy potrzebującym nie robiła tajemnicy. Domy jej zgromadzenia były zawsze otwarte, wolontariusze zawsze mile widziani.

Być może odrzucenie tego modelu i opór wobec niego wynika z generalnego kłopotu, który mamy z codziennym praktykowaniem cnoty miłości wobec ubogich.

 

Najtrudniej zawsze podejść do tego, co obok. Do osiedlowego żula. Najtrudniej go usłyszeć, najtrudniej nie zignorować prośby o papierosa czy drobne. Najtrudniej nie zamknąć drzwi na klatkę, gdy na zewnątrz panują mrozy.

 

Jeśli coś z życia Matki Teresy ma być przykładem, który może nas pociągnąć codziennie, to wezwanie do dostrzeżenia nędzy koło siebie. I pośpieszenia jej na pomoc nawet prostym gestem.

 

Michał Barcikowski

 


Michał Barcikowski

(1980), historyk, redaktor "Christianitas", mieszka w Warszawie.