Felietony
2017.06.06 10:40

Przemoc walki z "homofobią"

Aby stwierdzić, że cierpimy na “homofobię”, nie potrzebne jest żadne badanie psychiatryczne. Żaden domniemany ani prawdziwy specjalista nie musi nas przebadać, aby stwierdzić, że cierpimy na irracjonalny lęk przed osobami wykazującymi skłonność seksualną do osób tej samej płci. Wystarczy – w dyskusji albo za naszymi plecami – aby ktoś nie zgodził się z naszym, choćby uzasadnionym sprzeciwem wobec par jednopłciowych i ich aktów seksualnych. Wystarczy, jeśli je potępiamy i nie chcemy, aby w praktyce społecznej i prawie państwowym zostały zrównane z instytucją rodziny składającej się z mężczyzny i kobiety. Tyle wystarczy: wystarczy, że mamy po prostu inne poglądy niż przeciwnik „homofobii”.

Ktoś, kto posługuje się pojęciem homofobii w ten sposób czerpie z tego oczywiste zyski: może przestać być naszym dyskutantem, a może zacząć być naszym domorosłym psychologiem-diagnostą. Nie musi już brać udziału w równej dyskusji na argumenty, ale może ustawić się ponad nami, jako ktoś, kto pochyla się nad naszym zaburzeniem psychicznym. Kiedy uzna nas za „homofoba” może przestać z nami dyskutować na poziomie rzeczowym; może przestać przejmować się naszymi argumentami. Zamiast tego może zająć się wyjaśnianiem naszego stanu psychicznego – nasze argumenty przestają być istotne, ponieważ jesteśmy ludźmi „zaburzonymi”, cierpimy na irracjonalny lęk przed „osobami homoseksualnymi”. Ta diagnoza jest rzecz jasna całkowicie arbitralna.

Taki zysk w dyskusji jest rzecz jasna nieuczciwy – najczęściej taka osoba nie ma żadnych podstaw, aby uznać, że nasze poglądy biorą się z irracjonalnych lęków i tylko przez nie mają być tłumaczone. „Objawem” lęku nie musi tu bowiem być to, co zwykle: symptomy somatyczne (drżenie kończyn, pocenie się), agresja słowna, niezdolność do normalnego funkcjonowania wśród ludzi. Objawem są tylko same poglądy, nawet jeśli wyrażane są w sposób najbardziej wyważony. Przeciwnik „homofobii”, podobnie jak wielu przeciwników „islamofobii” czy „ksenofobii”, po prostu nie chce z nami dyskutować. Albo nawet: „nie chce mu się” z nami dyskutować; czasem po prostu nie potrafi. Zamiast tego chce wysłać nas do specjalisty, który nas wyleczy.

Na tym polega „przemocowy” (jak powiedzieliby przeciwnicy homofobii) charakter działań uczestników wszelkich kampanii przeciw „homofobii” i innym podobnym „zaburzeniom”. Jest to przemoc w bardzo klasycznym sensie: tam, gdzie należy użyć siły argumentu (a jej nie ma) sięga się po argument siły. Ta kampania przeciw homofobii może toczyć się za pomocą słów: przez odmowę dyskusji i rozpoczęcie diagnozy. Zamiast dyskutować, werbalnie „zawija się w kaftan” i w majestacie „nauki” zawozi do zakładu dla psychicznie chorych. Kampania ta może też przybierać formy bardziej złowrogie, kiedy ideologia „walki z homofobią” uzyskuje wcielenie instytucjonalne i za używanie pewnych argumentów grożą po prostu konsekwencje karne.

Jest to typowy nowoczesny mechanizm nagiej przemocy podpierającej się rzekomymi odkryciami „pseudonauki”. Przeciwnicy homofobii w warstwie „argumentacji” nie różnią się więc wiele od zwykłych rasistów, którzy uzasadniali swoje wykluczenie określonych grup racjami „naukowymi”. Rozmaite „odkrycia” służą im jako racjonalistyczny „parawan” dla nagiej i ślepej woli, chcącej przeforsować swoje partykularne pragnienia. Argumenty nie mają tu większego znaczenia. Liczy się tylko siła: ta, o którą dopiero się starają uczestnicy rozmaitych kampanii i parad, oraz ta, którą już posiedli.

 

Paweł Grad

 


Paweł Grad

(1991), członek redakcji „Christianitas”, dr filozofii, adiunkt na Wydziale Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Autor książki O pojęciu tradycji. Studium krytyczne kultury pamięci (Warszawa 2017). Żonaty, mieszka w Warszawie.