szkice
2017.03.14 13:45

Polityka i pantalony. O polityczności ubioru (II): uda się… nawet bez spodni

Mało kto wie, że słynna (osławiona?) rewolucyjna pieśń ça Ira ma dwie wersje,  pierwsza z roku 1790 była jeszcze stonowana i możemy w niej znaleźć odniesienia religijne. Trzy lata później, w czasie wielkiego terroru, wzmożony rewolucyjnie lud paryski śpiewał nowa wersję, w której mowa była jedynie o wieszaniu, paleniu czy łamaniu kołem. Oczywiście na latarnie mieli trafić arystokraci i księża…

Przyjęto mówić, że była to pieśń sankiulotów – owej straszliwej siły która pojawiła się w lipcu 1789 roku (może prawdziwie, a może pozornie – różnie to oceniają historycy) i której żywot (jako siły politycznej) był bardzo krótki. W maju 1795 roku Gwardia Narodowa przypuściła szturm na Tuileries wypierając z pałacu zbuntowanych paryżan domagających się obniżenia cen na żywność oraz powrotu do władzy radykalnych jakobinów. Przez kilka dni w wielu dzielnicach miasta patrole gwardii wyłapywały owych strasznych sankiulotów. Taki był kres siły politycznej motłochu, który został wykorzystany do obalenia monarchii francuskiej, wprowadzenia i podtrzymywania terroru oraz podczas niszczenia zabytków niepotrzebnej, starej kultury. Motłochu, którego siłą była nienawiść tak widoczna w słowach pieśni:

Arystokraci na latarnie Ach! Uda się, uda się, uda się!

Arystokratów się powiesi!

Jeśli się nie powiesi to się ich połamie,

Jeśli się nie połamie to się ich spali,

Ach! uda się…

Przyczyną owej nienawiści była nie tylko bieda, proletariat miał świadomość, że jest przede wszystkim obiektem pogardy. Arystokraci i bogaci mieszczanie nie uważali ich za godnych uwagi, byli dla wyższych sfer jedynie motłochem (dlatego i ja używam – chociaż nieco ironicznie – owego pejoratywnego określenia), nie bardzo umiano owych biedaków określić, dlatego też „możni” nadali im nazwę wedle jedynej cechy jaką umieli zauważyć.

Sankiuloci oznaczali „ludzi bez spodni”. Lecz nie był to synonim polskiego „gołodupca”, co bez portek chodzi. Sankiulota to taki, którego nie było stać na kupno eleganckich, jedwabnych culottes, szerokich i sięgających jedynie kolan. Bezportkowcy nosili spodnie długie do kostek i na domiar złego szerokie. Szerokość spodni nie była bez znaczenia – w każdej chwili można było je podwinąć zabierając się do paskudnych fizycznych prac. Posiadanie galotów (owych culottes) taki zabieg wykluczało. Noszący spodnie krótkie byli przeznaczeni do wyższych celów.

Sankiuloci w początkach rewolucji chętnie zdobili swe stroje także trójkolorowymi kokardami. Ale prawdziwą furorę w ich drobnomieszczańskiej modzie politycznej sprawiały  frygijskie czapki. Owo – pochodzące z Azji Mniejszej (tam się Frygia mieści) – nakrycie głowy miało wedle antycznej tradycji przywędrować do Rzymu wraz z uchodźcami z Troi. A w samej Romie i w nawiązującej do niej tradycji europejskiej czapka frygijska byłą symbolem wolności. Była symbolem republiki (res publica) po obaleniu tyranii Tarkwiniuszy – wszak sama bogini Roma przywdziewała ja na głowę. A po zabójstwie Cezara czapka frygijska pojawiła się na monetach „odnowionej” republiki.

W starożytnym Rzymie czapkę frygijską otrzymywał wyzwolony niewolnik – wraz z pańskim imieniem oraz składaniem ofiary w świątyni Janusa, była symbolem wyzwolenia i zupełnie nowego człowieka.

Nic zatem dziwnego, że ruchy republikańskie i rewolucyjne osiemnastego stulecia sięgnęły do owej tradycji, pasowało to także do archeologicznego klasycyzmu jaki panował w ówczesnej kulturze.

W marcu 1792 r. „Les Revolutions de Paris” donoszą, że w Paryżu ulice, miejsca promenad, teatry, sale klubowe wyglądają jak pole maków! Gazeta nie jest zresztą zachwycona powodzeniem czerwonych czapek; zaleca, by „poprzestawać na trójkolorowej kokardzie”, czapki zaś frygijskie nakładać jedynie w momentach zagrożenia. To się wiąże z faktem, że czapka rychło się stała symbolem nie tylko sankiulockiej równości, ale i suwerenności ludowej. Próbowano zatem reglamentować jej noszenie, zabraniać go „arystokratom i moderantom” i określać, kiedy wolno czapkę nakładać (jedna z paryskich sekcji oburzyła się na tych, którzy tańczą z tym emblematem Wolności na głowach). „Profanatorzy” czerwonej czapki byli ścigani, maltretowani, karani; okrutną obelgą było powiedzieć komuś, że jest łotrem niegodnym noszenia czapki frygijskiej. Ale burżuazja nigdy nie gustowała w tym sankiulockim symbolu. Wiosną 1794 r., gdy ruch sankiulocki tracił rozmach, burżuazyjne gazety ironizowały na temat „kardynalskich” nakryć głowy, pisano o szkaradzieństwie tej mody („zdawała się ona do rozwodu Wolności z dobrym smakiem”)[i].

Z długich spodni trudno było po upadku powstania głodowego zrezygnować, inne okrycie tyłka było zbyt drogie. Ale dyrektoriat zakazał śpiewania ça Ira, a za noszenie czapki frygijskiej można było dostać lanie od Incroyables  osławionymi „konstytucjami”. Ale o nich mowa będzie w kolejnych odcinkach Pantalonów…

 

Juliusz Gałkowski

 

[i] Jan Baszkiewicz, Świat wartości i symboli, „Odra” 1986, nr 3, s. 11-20.

 


Juliusz Gałkowski

(1967) historyk sztuki, teolog, filozof, publicysta, bloger. Stały publicysta miesięczników: Egzorcysta i List. Współpracuje z portalami areopag21.pl, rebelya.pl, historykon.pl, teologia polityczna.pl. Ponadto pisuje w wielu innych miejscach. Mieszka w Warszawie.