Polemiki
2011.07.12 00:53

Kwiatki Pelagiusza, czyli im-"Pressje" o "Znakach" czasu

Dziś w Warszawie dyskusja wokół najnowszej teki “Pressji” poświęconej dziedzictwu bł. Jana Pawła II, a zatytułowanej “Zabiliśmy proroka”. W “prawicowej” netosferze podniósł się już lekki szum, zwłaszcza po recenzjach Filipa MemchesaMarty Kwaśnickiej i Andrzeja Horubały. Memches słusznie zauważył, że młodzi krakowscy konserwatyści zaczęli już budować swoją tożsamość w kontrze do swoich wychowawców i (niesłusznie) pochwalił ich za “mesjanistyczny” zwrot. Merytoryczny kontrapunkt Kwaśnickiej zarzucał pochopność w diagnozach i sugerował większe zniuansowanie w recepcji papieskiego “romantyzmu”. Z kolei Horubała ambiwalentnie skupił się na formalnym aspekcie przekazu: karcił chwaląc i chwalił karcąc za nadmierne “skandalizowanie”. Spodziewam się, że te kwestie zostaną dziś postawione w dyskusji, więc nie uprzedzając rozstrzygnięć chciałbym dodać kilka uwag nieco innej natury.

Sam nie dostrzegam w “Pressjach” wielkiej dozy skandalu (może tak to wygląda z perspektywy krakowskiej, w stolicy jesteśmy chyba bardziej zblazowani). Męczy mnie natomiast nadmierny pijaryzm. Męczy dlatego, że sprowadza dyskusję do tagów na fejsbuku i “anonimowych” wpisów na Rebelyi, gdzie redaktorzy sami siebie chwalą pod pseudonimami. Zakładam, że jest wybór świadomy – najpierw musimy się “przebić”, może potem pogadamy poważnie. Wybór ten jest oczywiście ryzykiem, że na przebijaniu się skończy – medium is the message. Jednak mimo tego, że w przekazie “Pressji” dominuje PR (można odczytywać jako inicjały albo angielski akronim), nie można odmówić ekipie Pawła Rojka wigoru myśli (podkreślam “wigor”, bo rzetelność myśli jest szerszym tematem, wykraczającym poza ramy tego krótkiego wpisu) i świadomego kształtowania linii ideowej. I na tym aspekcie chcę się tutaj przede wszystkim skupić.

W rozpiętości owej linii dostrzegam pewną uszczegóławiającą logikę: najpierw Pressjaniści zdefiniowali swoje nastawienie i kontekst działania (tutaj Sorokinowski determinizm dziejowy i hasło “Nowego Średniowiecza”), następnie znaleźli w niedalekiej przeszłości dowody popierające optymizm (tu “postmodernistyczna Solidarność”: skoro polska “rewolucja Ducha” nosi znamiona naszej nowoczesności, to i nam, dzieciom “postmodernizmu” powinno się udać, gdy odważnie wkroczymy w tę nowoczesność), a w końcu uderzyli w to, co realizację nowej wizji świata uniemożliwa (są to mianowicie… prawicowi publicyści-wychowawcy redaktorów “Pressji” ze swoją doktryną “4R” – religia, rynek, rodzina, rozsądek; vide “Zabiliśmy Proroka”).

A zatem w skrócie: programowy optymizm dziejowy jako reakcja na konserwatywne biadolenie (oraz retoryczna imitacja witalności, z zazdrością obserwowanej u środowisk “Krytyki Politycznej”), afirmacja nowoczesności jako reakcja na znużenie środowiskowymi memami, i wreszcie odrzucenie mało widowiskowych konkretów codzienności na rzecz spektakularnej wizji (Rodzina? Rozsądek? To za mało! Będziemy mesjaszami!).

Ruch myśli jest tu więc nieco paradoksalny – programowa afirmacja żywi się negacją swoich korzeni. Czy to z konieczności złe? Jeśli nasi ojcowie się pomylili, ktoś powie, a my widzimy ich błąd, to naszym obowiązkiem jest ten błąd naprawić. Tak, zapewne na tym polega najbardziej fundamentalny wymiar ludzkiego postępu – stać się lepszym od swoich rodziców, pójść dalej niż nauczyciele. Ale rozwój nie zawsze jest już tożsamy z negacją. Konserwatywny skrypt rzeczywiście zawiera w sobie śmiercionośną chorobę: skupianie się na wyobrażeniach o tym, co było, prowadzi do odrzucenia tego, co naprawdę jest, a usilne zachowywanie (konserwowanie) form istnienia, odbiera zdolność “płodzenia” – przekazywania życia dalej, przekazywania, które wiąże się ze stratą (“Kto chce zachować życie, straci je”). Podążając w “Christianitas” ścieżkami Tradycji stopniowo zdawaliśmy sobie z tego coraz lepiej sprawę i piórem Pawła Milcarka niejednokrotnie[1] o tym ostrzegaliśmy.

Konserwatywny antyskrypt (czy skrypt antykonserwatywny) nie będzie więc z konieczności zdrowszy. Wprost przeciwnie, zazwyczaj takie lekarstwo jest gorsze niż choroba. O tej logice duchapisałem w ostatnim numerze “Christianitas”, starając się się pokazać ruch od “faryzeizmu litery” do “faryzeizmu ducha”: gdy nuży nas hipokryzja ojców, odrzucamy nie tylko ich moralną niedoskonałość, ale wraz z nią – całe ramy ich życia, a ramy te dotychczas oparte na konkrecie rozpływają się w abstrakcyjnej idei, o której opowiadanie ma dać nam poczucie natychmiastowego sukcesu i prawdziwego życia.

Zmiany w “Pressjach” zbiegły się mniej więcej w czasie ze zmianami w innym krakowskim periodyku, “Znaku”, dlatego w naturalny sposób narzuciła mi się historyczna analogia dotycząca dróg obu środowisk. W jubileuszowym, wydanym na 65-lecie pisma, numerze “Znaku”, nowa redaktor naczelna,Dominika Kozłowska, usiłowała podsumować dziedzictwo tzw. “Kościoła otwartego”, z którego miesięcznik się ideowo wywodzi. Sięgnąłem po ten tekst z wielkim zainteresowaniem, ciekawy tego, jak pokolenie moich rówieśników przeżywa dziś idee “dzieci Soboru”. I spotkało mnie rozczarowanie. Nie tylko dlatego, że odniosłem wrażenie, iż idee te w ogóle się nie rozwinęły (Tomasz Rowiński twierdzi wprost, że raczej się zwinęły)  - Kozłowska na modłę “otwarych” powtarza moralizatorskie utyskiwania na stan polskiego katolicyzmu, brak inteligenckiej formacji oraz nieumiejętność dialogu. Prócz petryfikacji stanu ducha sprzed kilkudziesięciu lat (tylko pozornie paradoskalne jest, że niegdysiejsi postępowcy są obecnie jedną z najbardziej konserwatywnych grup w naszym Kościele), rozczarowało mnie również świadome wypłukanie własnej tożsamości z katolickiej treści. Sformułowany na wstępie tekstu pentalog Kozłowskiej definiujący Kościół otwarty, mógłby podzielać, co zauważa sama autorka, choćby buddysta, a opiera się on na pelagiańskiej tezie, że “tylko człowiek wolny może odpowiedzieć na wezwanie Boga” (po cóż Bóg, jeśli człowiek ma wyzwolić się sam?).

Jak ma się to do “Pressji”? Otóż wspomniana przez mnie analogia dotyczy właśnie drogi wyzwalania się. Kościół otwarty zrodził się jako reakcja na petryfikację życia katolickiego: poczucie, że Kościół stracił Ducha i zamknął się w rutynowym rytualizmie, w niezdolności przemawiania do współczesnego człowieka. Czytając dziś teksty postępowych katolików z lat 60-tych czy 70-tych uderza nas nie tylko nużący moralizm, ale właśnie żar profetycznego przekonania, że oto nadchodzi nowa wiosna Kościoła, że oto Kościół zrzuci okowy dawnych tradycji i zajaśnieje z pełną siłą dla wszystkich ludzi. “Prorockie” przekonanie o rewolucji Ducha, o zupełnej nowości, dziś to widzimy wyraźnie, nosiło silne znamiona kwietyzmu. Odrzucano bowiem tradycyjne formy w imię wyobrażonej mistyki dziejów, wierząc silnie, że odkrywanie “istoty” chrześcijaństwa jest niemal tożsame ze zbawieniem (po co tracić czas na męczące akcydensy chrześcijańskiego życia, jeśli wiemy już, o co naprawdę tu chodzi?). Lekcja “Znaku” (i nie tylko przecież) pokazuje, że kwietyzm (specyficzna forma fideizmu) idzie w parze ze swoim przeciwieństwem – pelagianizmem (les extremes se touchent, jak mawiają Francuzi), albowiem nie można czerpać prawdziwego życia tylko z opowiadania o życiu prawdziwym; nie idee zbawiają, lecz Bóg. Wizja szybko sama petryfikuje się w moralizatorstwo, a czas mija – i przecież trzeba sobie jakoś w tym świecie radzić (“nie będziemy zawracać rzeki kijem!”).

Obie postawy, które analogicznie możemy obserwować w życiu polskiej inteligencji (katolickiej)[2]wynikają z zachwiania zdrowej relacji między naturą i łaską (dlatego przypomnieliśmy w “Christianitas” fundamentalną dla XX-wiecznej teologii debatę o nadprzyrodzoności). To wahanie od – przekładając na język bardziej świecki – romantyzmu do pragmatyzmu (niekiedy romantyzm staje się maską pragmatyzmu, czego studium są posmoleńskie losy polskiego ducha) jest naszą bolączką.

Czy “Pressje” podzielą los “Znaku”? Mam nadzieję, że nie – to dopiero początek drogi nowej ekipy Rojka. Za dobrą monetę biorę też ich żar: umysły wrażliwe na “prorokobójstwa” muszą się zreflektować, że nawet jeśli “zabiliśmy” jednego proroka, Pan Bóg zsyła nam kolejnych i nie dopuszczą, aby w Polsce “zabito” również Benedykta XVI. A w nauczaniu Papieża Pressjaniści znajdą przecież to, czego szukają: mądrą afirmację świata, głębię myśli i radykalizm tradycji, która obejmuje nowoczesność bez banalnego odcinania się od własnych korzeni.

Piotr Kaznowski

 

[1] Zob. np. P. Milcarek, Nova et vetera Benedykta XVI, „Christianitas” 36Integryzm i integralność, „Christianitas” 39.

[2] Katolickość biorę w nawias, ponieważ z jednej strony jest to silny punkt odniesienia dla obu środowisk, z drugiej zaś – nie wiadomo czy i na ile “Znak” chce być nadal pismem katolickim, “Pressje” z kolei nigdy nie były pismem katolickim nominalnie.

 


Piotr Kaznowski

(1981), historyk filozofii, w latach 2009-2012 redaktor naczelny "Christianitas", mieszka w Warszawie.