Wydarzenia
2019.10.31 11:03

Ksiądz Sławek Grzela – Pro memoria

Pobierz pdf

www.trydenckaplock.pl

www.trydenckaplock.pl

Ks. Sławomir Grzela był człowiekiem o wielkiej przyjaźni dla naszego środowiska, można powiedzieć, że intelektualnie i duchowo utożsamiał się z "Christianitas", był także jednym z naszych Darczyńców. Dziś i w przyszłości chcemy o nim pamiętać. Requiescat in pace!

 

Dziś zmarł ks. Sławek Grzela. Od około dwóch lat chorował na nowotwór jelit, walczył dzielnie, z pokorą przyjmował kolejne porażki i opiekę nad swoim okaleczonym terapią ciałem. Jeszcze tydzień temu był z mszą i kazaniem w Domu Opieki dla księży-seniorów, jak napisano w poście na ten temat, starsi księża całowali jego ręce, chociaż Sławek miał dopiero 29 lat. Jak możecie łatwo wyliczyć, był niedawno wyświęcony.

Poznałam go jeszcze jako kleryka-harcerza na rekolekcjach „Ars serviendi” w Bukowinie Tatrzańskiej w 2012 roku. Miałam problemy z wejściem przy mojej kondycji na górkę, na którą poszliśmy na spacer. Został ze mną, chociaż marsz w tym tempie musiał być dla niego bardzo nudny i męczący. I taki był także później: odpowiedzialny, opiekuńczy i żyjący poważnie. Mnie po tych rekolekcjach został podziw i zachwyt dla Mszy w nadzwyczajnym rycie, Sławkowi chyba nawet coś więcej, ponieważ odprawiał w obu rytach mimo niechęci, z jaką zdarzało mu się spotykać z tego powodu. Do końca zachował też zdrowe podejście do tradi światka. Widział jego słabości, ale nigdy nie wpłynęło to negatywnie na jego stosunek do samej liturgii.

Był duszpasterzem harcerzy i kochał to całym sercem. Zresztą jego podopieczni też go kochali, bo kiedy zachorował, byli przy nim i wspierali go. Jako ostatnie zdjęcie profilowe ustawił sobie to w mundurze harcmistrza i myślę, że to nie była przypadkowa decyzja.

Miał też do siebie dystans i świetne poczucie humoru. Kiedyś zrobiono mu zdjęcie, na którym wyglądał, jakby ktoś mu ukradł pastorał. W komentarzach na fejsie wywołało to ogólną wesołość a Sławek po prostu się w nią włączył, chociaż już wtedy powoli musiał mierzyć się ze śmiertelną diagnozą.

Lekarze otworzyli go i stwierdzili, że jego wnętrzności przypominają (cyt.) spaghetti w sosie bolognese. Próbowano leczyć go nowatorskimi metodami, najnowszymi rodzajami chemii. Niestety, kolejne bitwy kończyły się klęskami. Sławek jednak pozostał sobą. Jedna z opiekujących się nim osób powiedziała mi, że widziała w swoim życiu już wielu pacjentów onkologicznych w tak ciężkim stanie, ale nikt nie miał w sobie tak wielkiego pokoju i nie odnosił się do otoczenia z taką klasą.

Patrzyłam na to z dystansu, bo Sławek był księdzem w Diecezji Płockiej. Podpytywałam o jego zdrowie naszych wspólnych znajomych, nie chcąc mu zawracać głowy. Czasem zgadaliśmy się na messengerze, zawsze to były dobre rozmowy, a w ciągu jego choroby towarzyszyły mi stale dwie myśli.

Pierwsza, że Sławek doskonale utożsamił się w swojej chorobie z Arcykapłanem. Stał się sam ołtarzem, żertwą i kapłanem. Zanurzony w Jego łasce i dzięki niej zdolny do niesienia tego gigantycznego ciężaru choroby, jaki dźwigał wraz ze swoimi bliskimi. Zawsze pragnął kapłaństwa, dzień święceń był dla niego dniem doskonałego spełnienia, jak mi pisał. Okazało się, że Pan wzywa go do jeszcze głębszego wymiaru zjednoczenia ze sobą. I Sławek wszedł w to doświadczenie z całą swoją wielkodusznością i odwagą.

Druga, że kiedy wybuchały kolejne afery z księżmi, kolejni zrzucali sutanny i habity a nawet publikowali o tym książki, kiedy zaczęto negować wartość celibatu, wbijać ludziom w głowy pojęcie księdza-pedofila, a po stronie kościelnej zamiast konkretnych działań mających na celu oczyszczenie środowiska i nawrócenie padały tylko okrągłe słowa, Sławek po prostu cierpiał, oddając to Bogu. Cicho, w cieniu, nawet jeśli w szpitalu i w rodzinnym domu, gdzie był w paliatywnej fazie choroby, odwiedzali go biskupi. Był dla mnie jak wieczna lampka przy tabernakulum – niewielki płomyk w kolorze krwi pokazujący, że Pan jest z nami, że tylko to jest ważne.

Do końca sprawował, kiedy tylko był w stanie, msze św. W dniu śmierci o 15.00 przyjął namaszczenie chorych i wiatyk. Umarł wtulony w swojego tatę. Kolejny ludzki gest, który urasta do znaku.

Zostawiłeś po sobie piękne świadectwo, Sławek, a twoje czyny poszły za tobą. Módl się za nami, bo na pewno masz tam chody. Do zobaczenia!

Elżbieta Wiater

Wspomnie ukazało się pierwotnie na blogu autorki.


Elżbieta Wiater

(1976), doktor teologii i historyk, publicystka, autorka książek (m.in. Filotea 2.1, Hildegarda z Bingen. Mistyczka z charakterem, C.S. Lewis. Pielgrzym radości). Mieszka w Krakowie.