Felietony
2015.03.23 14:16

Koniec „szatańskiego imperium” – Cortes podbija państwo Azteków

„Boże! – wykrzyknął Cortes – dlaczego zezwalasz, aby  w tym kraju tak wielką cześć oddawano Diabłu? Pozwól nam Panie służyć Ci w tej krainie.”[1]

 

Kiedy w XVI wieku Europejczycy przybyli na obszar Meksyku napotkali tam cywilizację, której korzenie sięgały ponad 3000 lat wstecz[2]. Jej osiągnięcia: architektura, kalendarz, pismo z rachubą czasu, wiedza astronomiczna –  odkrywane stopniowo przez przybyszów, budziły wśród nich zdziwienie i podziw. Jednak to tylko jedna „strona medalu”, druga jest o wiele bardziej dramatyczna.

W większości  znanych mi podręczników do historii, poczynając od szkoły podstawowej (nie będę podawał tu żadnego tytułu – zainteresowani nie będą mieli większych problemów ze znalezieniem pozycji o których piszę), znajdziemy informację o wspaniałości owych starożytnych cywilizacji prekolumbijskich, czasami wzbogacone zdjęciami „niewinnie” wyglądających bożków (jeden z tytułów: „aztecki bożek miłości”), a obok opis zniszczenia tych kultur przez hiszpańskich konkwistadorów. Bardzo często w prezentowanej treści widoczna jest też wyraźna dysproporcja między podbojem dokonywanym przez katolików (Hiszpanów i Portugalczyków) w Ameryce Łacińskiej, a tym, co miało się dziać w znacznej części Ameryki Północnej – zasadniczo strefie wpływów protestanckich (obszar ten kolonizowany był głównie przez Anglosasów). Dzieje się to wbrew oczywistym faktom: w Ameryce Północnej rdzenna ludność została wyniszczona niemalże zupełnie, w Ameryce Południowej większość dzisiejszych mieszkańców to Indianie, albo ich potomkowie ze związków z kolonistami. Vittorio Messori w książce „Czarne karty Kościoła” pisał:

„W odróżnieniu od katolików hiszpańskich i portugalskich, którzy żenili się z Indiankami, uznając je za takie same stworzenia ludzkie jak oni sami, protestanci (zgodnie z logiką, którą wywodzono ze Starego Testamentu) mieli o sobie wyższe mniemanie, uważając się za „szczep wybrany”, pochodzący od Izraela. To w połączeniu z teologią o predestynacji (Indianin jest czymś gorszym, ponieważ przeznaczony jest na potępienie, podczas gdy wyższość białego jest znakiem wybraństwa Bożego) sprawiło, że mieszanka etniczna, a nawet kulturalna, uważana była za pogwałcenie opatrznościowego planu Bożego. (…) Związków mieszanych między białymi, a Indianami w Ameryce Płn. po prostu nie było. Hiszpanie nie uważali ludności ze swoich terytoriów za gorszą, którą należy usunąć, aby móc się tam osiedlić jako właściciele i władcy. Nigdy też król Hiszpanii nie koronował się jako imperator Indian, w przeciwieństwie do króla Anglii, i to jeszcze w początkach XX wieku. Niezmiennie od samego początku kolonizatorzy protestanccy uważali, iż mają oczywiste prawo, płynące z samej Biblii, do posiadania bez ograniczeń całej ziemi, jaką tylko zdołają zdobyć, wyrzucając lub eksterminując jej mieszkańców.”

Prawdą jest, że wiele działań podejmowanych także przez katolickich zdobywców zasługuje na potępienie. Nadużyć nie brakowało, dopuszczali się ich i wielcy zdobywcy i prości żołnierze (prawdopodobnie sam Kolumb z tego tytułu został odwołany), dla których niejednokrotnie kresem marzeń było złoto. Spotykały się one często z ostrą reakcją korony hiszpańskiej, która wzięła Indian pod swoją protekcję, a Karol V wyznaczył dominikanina o. Bartolome de Las Casasa (1484—1566) „Oficjalnym Protektorem Wszystkich Indian” z poleceniem zakończenia ich ucisku (opracował on w 1542 r. formułę „Nowych Praw” łączących prawa korony hiszpańskie z regionalnymi).

Nie można jedna przejść do porządku dziennego nad uwarunkowaniami religijnymi cywilizacji, z którymi przyszło się zmierzyć przybyszom z Europy. Uwarunkowaniami, które sprawiły, że indiańscy zdobywcy (np. Majowie, Mexikowie), jeszcze przed przybyciem Hiszpanów, zrazili do siebie podbite ludy tubylcze, które stanęły do walki po stronie przybyszów zza morza.

Warren H. Carroll pisze wprost o zniszczeniu „szatańskiego imperium”[3]. W Wielki Piątek 1519 r. Hernán Cortes wraz z pięciuset Hiszpanami przybywa do Veracruz (Prawdziwy Krzyż). Tak rozpoczyna się cała, brzemienna w dalekosiężne skutki, historia wyzwalania tego terytorium spod „jarzma zła” (30). Imperium Azteków (właś. Mexików) zamieszkiwało zapewne około piętnastu milionów ludzi, jego stolicą było leżące na brzegu jeziora Texcoco miasto Tenochtitlan (Kaktusowa Skała, dzisiejsze Mexico City). Tak jak w każdym dużym azteckim mieście, w jego centrum znajdowała się świątyni w kształcie piramidy. „Miesiąc po miesiącu, rok po roku, ulicami […] szli ludzie, których miano złożyć w ofierze; docierali do podnóżka schodów, wspinali się po nich ku platformie na szczycie. Tam, kapłan o twarzy i dłoniach zabarwionych na czarno, nigdy nie mytych włosach […], zaczepiał hakiem szyję skazańca i zmuszał go do położenia się na wypukłych, gładkich kamiennych blokach. Ogromy nóż o ostrzu z czarnego wulkanicznego szkliwa unosił się i opadał, rozcinając ciało ofiary. Wyrywano jej serce i ciągle bijące unoszono wysoko, aby wszyscy mogli je ujrzeć. Zwłoki kopnięciem zrzucano za skraju świątynnej platformy […]. Później kawałki ciała spożywano w rytualnych obrzędach” (31). Liczba ofiar składach corocznie w azteckich miastach mogła wynosić ponad pięćdziesiąt tysięcy. W 1487 r., w Tenochtitlan, ku czci boga Huitzilopochtli (inne nazwy: Koliber z Południa, Pijący Krew, Wielbiciel Serc) –  któremu właśnie wzniesiono nową świątynię –  w ciągu kilku dni i nocy, zabito w ofierze około osiemdziesięciu tysięcy ludzi. Towarzyszyło temu przerażające bicie w bębny, które zrobione były ze skóry węży. Prof. Carroll pisze: „W dziejach ludzkości nigdzie indziej nie powstał równie sformalizowany i zinstytucjonalizowany kult Szatana, w którym pojawia się tyle jego rzeczywistych imion, tytułów i symboli” (31).

Pięć stuleci wcześniej  ze środkowego Meksyku został wygnany król-kapłan boga Quetzalcoatla, Ce Acatl Topilitzin – z czasem utożsamiony z samym bóstwem. Miał on sprzeciwiać się krwawym obrzędom. Według wierzeń Tolteków, a później także Azteków zapowiedział on swój powrót zza wschodniego morza i upomnienie się o należne mu dziedzictwo wraz z podjęciem walki z krwawymi ofiarami z ludzi. Stać się to miało w roku pierwszej trzciny, dziewiątego dnia wiatru – rokiem pierwszej trzciny był właśnie rok 1519 naszego kalendarza, „a Wielki Piątek przypadał dziewiątego dnia wiatru” (s. 32).

Na sztandarach niesionych przez ludzi Cortesa, witanych przez wysłanników Montezumy II, widniał napis: „Bracia i towarzysze, pójdźmy za owym znakiem Krzyża Świętego z prawdziwą wiarą, a przezeń zwyciężymy” (32—33). Cortes przybył wraz ze swoimi ludźmi na jedenastu okrętach, jeden z nich wysłano do Hiszpanii, dziewięć zaś zniszczono, dając tym samym sygnał, że odwrotu z obranej drogi nie ma: „jedynym naszym ratunkiem jest dzielna walka i mocna odwaga” (s. 33). Ze względu na to, że odwagi nie zabrakło nikomu – nikt nie chciał wracać na Kubę – zniszczono również i ostatni okręt. Misja był rozpoczęta, ale jej skutek, z ludzkiego punktu widzenia, wcale nie był łatwy do przewidzenia.

Hiszpanie wyruszają w głąb państwa Azteków. Na początku nie napotykają zorganizowanego oporu (w niewielkich potyczkach odnoszą zwycięstwa). Montezuma i jego ludzie widzą zapewne w przybyszach oddział Quetzalcoatla. U wejścia do Kaktusowej Skały na przywitanie Cortesa wyszedł sam Montezuma (8 listopada 1519 r.). „Gości” zakwaterowano w budynku naprzeciw świątyni Huitzilopochtli, gdzie mogli zobaczyć schody ociekające krwią, zaś za ich „plecami” znajdował się teren, gdzie trzymano dzikie zwierzęta, które karmiono ciałami ludzi. Konkwistador zapowiedział, że na szczycie piramidy umieści krzyż i ustawi obraz Matki Bożej. Obawiając się, że czas działa na ich niekorzyść, Cortes nakazał aresztować Montezumę. W styczniu 1520 r. ustawiono ołtarz, krzyż i obraz Dziewicy Maryi. Kapłani azteccy zagrozili rebelią. Jednak posągi bożków zostały usunięte – odśpiewano Te Deum i zaczęto sprawować  Najświętszą Ofiarę. Nie trwało to jednak długo. Mimo że z Kuby przybyły posiłki, napięcia w stosunkach z Indianami zaczęły narastać (z rąk samych Indian ginie Montezuma), pod koniec czerwca Cortes musi wycofać się z azteckiej stolicy – ginie połowa jego armii. Hiszpanie wzięci do niewoli zostali złożeni w ofierze. Cortes nie rezygnuje, wycofuje się na terytorium Indian Tlaxcala (37), po drodze odnosi spektakularne zwycięstwo nad przeważającym siłami wroga (dysponuje niewielkim oddziałem kawalerii, kilkoma kolczugami i mieczami) pod Otumba. „W Tlaxcala indiańscy sojusznicy Cortesa powitali go jako bohatera […]. W lutym 1521 roku Cortes maszerował już na aztecką stolicę na czele uzupełnionej silnymi posiłkami hiszpańskimi armii, liczącej teraz około tysiąca żołnierzy, mając pod swoją komendą ponad dwadzieścia tysięcy indiańskich sojuszników – armia ta w kolejnych miesiącach urosła do z górą stu tysięcy ludzi” – papież przesłał specjalne bulle odpustowe (39). W sierpniu Hiszpanie wzięli do niewoli azteckiego władcę, któremu Cortes darował życie.

„Szatańskie imperium zostało zniszczone. Chrześcijaństwo mogło teraz wkroczyć do Meksyku. W ciągu dwudziestu pięciu lat dosłownie cały kraj został nawrócony, głównie za sprawą objawienia się Błogosławionej Dziewicy Maryi u wzgórza Tepeyac, niedaleko Mexico City, w grudniu 1531 roku.” (39) Ale to już temat na inną opowieść…

Artur Górecki

 

 

 

[1] Cyt. za: W. H. Carroll, Historia chrześcijaństwa, t. IV, Wrocław 2011, s. 36.

 

[2] Aktywność człowieka na obszarze Meksyku i rejonach przyległych sięga 25—30 tysięcy lat przed. Chr.  Osoby zainteresowane dziejami tego regionu w okresie prekolumbijskim mogą sięgnąć po pracę J. Olko, Meksyk przed konkwistą, Warszawa 2010.

[3] W. H. Carroll, op. cit., s. 39. Dalszą część swojego tekstu oparłem na fragmencie rozdziału I z IV tomu jego pracy Historia chrześcijaństwa – głównie ss. 30—40. Osoby zainteresowane tam też znajdą wskazania bibliograficzne dotyczące poruszanych kwestii. Cytaty z tej pracy będę opatrywał numerem strony podanym w nawiasie.


Artur Górecki

Artur Górecki (1975) doktor historii, ukończył także studia filozoficzno-teologiczne i zarządzanie oświatą; autor książek poświęconych historii społecznej i życiu religijnemu w XIX i na początku następnego stulecia, artykułów, przyczynków naukowych i recenzji; współzałożyciel i redaktor czasopisma WychowujMy!; nauczyciel i wieloletni dyrektor placówek edukacyjnych różnych szczebli; dyrektor Departamentu Kształcenia Ogólnego i Podstaw Programowych w MEiN; propagator edukacji klasycznej.