Polemiki
2020.03.05 10:30

Katechetyczne manowce: „Katecheza przeżyciowa”

„Polska jest najszybciej laicyzującym się państwem świata —  ostrzegał ks. dr hab. Paweł Mąkosa z KUL podczas dorocznego spotkania formacyjnego proboszczów archidiecezji warszawskiej”. Tak zaczyna się artykuł, który znalazłem na portalu gosc.pl [1]. Kiedy zobaczyłem jego tytuł: „Bez dobrej katechezy Polska nie będzie katolicka”, bardzo się ucieszyłem, że wreszcie ktoś w mądry sposób podchodzi do ważnych spraw. Jednak, gdy przeczytałem, że proponowanym lekarstwem jest "wprowadzenie katechezy przeżyciowej, która pozwoli na doświadczenie bliskości Boga i sprawi, że młodzi zapragną być w Kościele", to mina mi zrzedła. Kolejne bezdroże zamiast powrotu do katechezy katechizmowej, nauki prawd wiary i tradycyjnych form pobożnościowych, a przede wszystkim właściwie sprawowanej liturgii.

W swoim wystąpieniu poświęconym katechezie ks. dr Mąkosa mówił, jak czytamy w przywołanym artykule, m.in.: „W Warszawie realnie w Eucharystii uczestniczy 8-10 proc. młodych. Systematycznie rośnie liczba tych, którzy deklarują, że nigdy nie uczestniczą w Mszy św. Wskazania moralne przyjmuje jedynie 7 proc., odrzuca je jednoznacznie aż 72 proc. z nich. Od 2013 r. ok. 30 proc. uczniów szkół średnich zrezygnowało z katechezy, w Warszawie - nawet 44 proc. W 1747 polskich szkołach nie ma już lekcji religii, bo nie było chętnych - mówił ks. Mąkosa, dodając, że Polska młodzież odchodzi od wiary najszybciej spośród 46 najbardziej rozwiniętych krajów.

Wśród przyczyn katechetyk wymienił m.in. brak przekazu religijnego w rodzinie, materializm i panseksualizm oraz błędy ludzi Kościoła. - Ale błędem jest przede wszystkim to, że nie potrafimy dotrzeć do dzisiejszych młodych ludzi. Katecheza używa języka, którego nikt nie rozumie, odpowiada na pytania, których sobie nikt nie stawia, i porusza problemy, którymi nikt nie żyje - mówił, przywołując słowa biskupów Ameryki Łacińskiej.

Ksiądz Mąkosa podkreślił, że zapewnienie wychowania religijnego młodym ludziom wymagałoby przeprowadzenia ich przez wszystkie etapy formacji chrześcijańskiej: preewangelizacji, ewangelizacji, mistagogii (wtajemniczenia) i katechezy. Przyznał, że o ile szkolna katecheza może pełnić tylko funkcję preewangelizacji, kolejne etapy są możliwe jedynie w ramach katechezy przyparafialnej.

- Jeśli chcemy znaleźć wspólny język z młodzieżą, pierwszą kwestią musi być zmiana naszej mentalności - musi nam na tym zależeć, musimy być gotowi poświęcić czas i pieniądze. Nie pociągniemy młodych ludzi posępną i smutną wizją chrześcijaństwa. […] To trudne, ale nie ma innej drogi. Jeśli chcemy, by Polska pozostała katolicka, musimy wszystkie siły rzucić do takiej katechizacji.”

Nie ukrywam, że spojrzenie na katechezę prezentowane przez ks. dra Pawła Mąkosę, bardzo mnie zasmuciło. Przede wszystkim dlatego, że prelegent, zgodnie z tym co wyczytałem na stronie KUL, jest osobą, która naukowo zajmuje się katechetyką. Tytuł jego rozprawy habilitacyjnej brzmiał: Katecheza młodzieży gimnazjalnej w Polsce. Stan aktualny i perspektywy rozwoju, w latach 2010-2014 był on kierownikiem Katedry Katechetyki Psychologiczno-Pedagogicznej [2]. Nie bez znaczenia jest również ranga spotkania, w którym uczestniczyć mieli wszyscy księża kierujący parafiami i kościołami archidiecezji warszawskiej. Dlatego też, to co na nim mówiono, może być traktowane jako ważny „wskaźnik”, jak o katechezie (na boku zostawiam w tej chwili kwestię, na ile nauczanie religii w szkole i katecheza są ze sobą tożsame - bez wątpienia powinny się uzupełniać, tzn. pierwsza jest częścią drugiej) myśli się w polskim Kościele. A to jest spojrzenie, które wbrew deklarowanej w przywołanym wykładzie konieczności zmiany mentalności, wpisuje się w obowiązujący paradygmat myślenia o Kościele w ogóle, a katechezie w szczególności. Jest to głos, który mówi “za mało jest cukru w cukrze”, a nie głos rozsądku, nawołujący do zawrócenia z błędnie obranego kursu.

Jakiś czas temu bardzo trafnie sytuację szkolnej katechezy opisała Antonina Karpowicz-Zbińkowska: „Otóż to czego się obecnie naucza dzieci na lekcjach religii nie jest żadną katechezą. Prawdziwa katecheza, prowadzona przez dobrze wyedukowanych i posiadających dobrą formację katolicką katechetów czy księży, to są obecnie wyjątki. Powszechne są natomiast katechezy polegające na animowaniu dzieci i młodzieży, co z katechezą, czyli edukowaniem na temat naszej wiary, nie ma nic wspólnego. Samo staranie podtrzymywania radości, że Jezus jest bohaterem i że nas kocha, nie stanowi trwałej podstawy wiary. Wiara rodzi się ze słuchania, ale musi być ktoś, kto nas wprowadzi i wtajemniczy w to, w co wierzymy.

Po drugie, piszę to prawdziwym bólem: religia prowadzona w szkołach to nie jest już religia katolicka. […] innym zjawiskiem, niemal powszechnym na lekcjach religii, jest wprowadzenie do niej elementów protestanckich. […] Niestety często okazuje się, że problem jest systemowy, tak właśnie formuje się przyszłych katechetów, tak układa programy nauczania, takie są odgórnie narzucane szkolenia dla nauczycieli religii. Co gorsza nawet w seminariach młodzi klerycy są uczeni dokładnie tego samego, czego uczone są dzieci na lekcjach religii.”

O dziwo, w relacji z wykładu ks. Mąkosy nie ma ani słowa o tym, że była w nim mowa o braku rzetelnego przygotowania intelektualnego znacznej części katechetów, czy też o złych podręcznikach (których roli w katechezie nie chciałbym wcale przeceniać, ale tak bardzo otworzyły się one na “aktualne problemy egzystencjalne” uczniów, że zapomniały o tym, co nadprzyrodzone[3], również ich szata graficzna jest najczęściej niepoważna). A przecież to są sprawy fundamentalne. Jednak są to kwestie ważne tylko dla tego, kto nie postrzega katechezy jedynie przez pryzmat „przeżyciologii”, znając właściwe miejsce i rolę uczuć w całej konstrukcji bytowej człowieka, wyposażonego przez Stwórcę także we władze duchowe, takie jak rozum i wola. Zgadzam się z komentarzem, który pod tekstem, stanowiącym dla nas punkt odniesienia, zamieścił pewien kapłan: “To, że dziś zanika wiara u młodych ludzi, świadczy o tym, że potrzebują ewangelizacji. Natomiast taki stan rzeczy nie upoważnia do tego, że należy katechezę zastąpić ewangelizacją. Inną sprawą jest to, jak miałaby taka ewangelizacja wyglądać i czy w ogóle można zaaplikować komuś ‘doświadczenie Boga’. Osobiście bardzo w to wątpię, co oczywiście nie świadczy, że takiego doświadczenia nie ma i jest ono niemożliwe. Zaaplikować można rzetelną wiedzę i temu służy szkolna nauka [powiedziałbym ze smutkiem, że temu, m.in., służyć powinna, ale chyba rzadko tak jest - przyp. wł. AG], w tym również nauczanie religii w szkole.”[4] 

Przed sentymentalizmem już dawno temu przestrzegał swoich rodaków o. Jacek Woroniecki. Odsyłam do jego prac na ten temat. Zapewniam (także z perspektywy ojca trzech córek), że w dzisiejszej „formacji” katechetycznej nie brakuje wszechobecnych i przereklamowanych tzw. metod aktywnych (ich opłakane owoce widać czasami podczas liturgii Mszy świętych czy w uznaniowym traktowaniu Artykułów Wiary), „poklepywania się po ramieniu”, ckliwych pioseneczek i banalnych filmów (z moich obserwacji wynika, że katecheci przodują w szkołach w używaniu narzędzi multimedialnych).

Licząc się z realiami, dotyczącymi chociażby częstego braku elementarnej formacji religijnej w rodzinach, trzeba zapytać o to, jak to możliwe, że preewangelizacji czy ewangelizacji wymaga młodzież, która kilka lat wcześniej odbyła kurs katechetyczny przygotowujący ją do Pierwszej Komunii świętej? Jak wygląda katecheza przed bierzmowaniem? Wreszcie co z katechezą dorosłych, w tym katechezą przedmałżeńską (omówienie metod naturalnego planowania rodziny tu nie wystarcza, a wręcz może być szkodliwe)? Oczywiście szukając źródła problemu trzeba dojść do pytania o formację duchową i intelektualną w seminariach oraz wydziałach teologicznych. Wreszcie do kwestii fundamentalnej, jaką jest obserwowane w Kościele zagubienie podstawowych orientacji w sferze doktrynalnej, liturgicznej czy duszpasterskiej. Dzisiaj częstokroć jest tak, że rodzice, którzy dbają o właściwą formację religijną swoich dzieci, muszą włożyć wiele wysiłku w to, aby ich pracy nie popsuła źle prowadzona katecheza.

Nie są to sprawy nowe. Kwestię, o której piszę, dobrze ilustruje następujący fragment zapisków Etienna Gilsona: "Gdy znów znalazłem się w Stanach Zjednoczonych na jesieni 1966, szybko doznałem wrażenia, że zmieniła się atmosfera. W tym kościele amerykańskim, w którym księża decydowali wciąż o wszystkim, wszystko wydawało się poddane w wątpliwość. Świeccy nie liczyli się tu bardzo; wierni starej dewizie: pray, pay, obey, dalej modlili się gorliwie, płacili z przykładną hojnością i byli bezdyskusyjnie posłuszni. Zarówno tu, jak i we Francji, masa wiernych, spokojnych i zadowolonych ze swego losu, poddawała się z rezygnacją reformom liturgicznym, które jej narzucano. Ołtarze przesunięto, księża zwróceni twarzą do publiczności przystępują do nich obecnie, aby dokonywać tajemniczych obrzędów, wykonują liczne znaki krzyża, które - pozbawione znaczenia dla wszystkich poza celebransem - przypominają z daleka triki żonglera. Skoro to się podoba ich księżom, niegdyś zwróconym do Boga, a dziś obróconym do nich, wierni mogą jedynie w tym uczestniczyć, jednak nie bez pytania, po co te zmiany, kto o nich decyduje, jakie reguły określają ich granice. Jeśli jest to rewolucja, przychodzi ona z góry, co nie zwalnia jej z usprawiedliwienia się w jakiejś formie. Zresztą większość ludzi nie wie o wszystkim. Pewien świecki po służeniu do Mszy zobaczył zaskoczony, jak kapłan, już po Mszy, miesza ze sobą hostie niekonsekrowane i resztki hostii konsekrowanych, które nie zostały spożyte. Na pytanie, co robi, odpowiada, że to bez znaczenia. W pamięci dorosłego człowieka pojawia się wówczas wspomnienie o tym, co w dzieciństwie opowiadał mu jeden z jego księży katechetów: w czasie pożaru, gdy tabernakulum zostało zagrożone płomieniami, ksiądz dociera do niego, aby uratować Święte Postacie nawet z zagrożeniem swego życia! Cokolwiek byśmy myśleli o konieczności tego gestu, jego sens jest oczywisty. To dawne czasy, i ów świecki dziwi się, widząc, jak różnica między hostiami konsekrowanymi i innymi okazuje się bez znaczenia. To nie on to wymyślił, przeciwnie - dziwi się i nie rozumie.” [5]

To wstrząsające świadectwo Gilsona unaocznia nam źródła i przejawy kryzysu, z którym mamy do czynienia dzisiaj. Ówcześni katolicy mieli jeszcze jakiś punkt odniesienia, pamiętali jak było wcześniej, czego uczono ich na katechezie. Dzisiejsza sytuacja jest o wiele poważniejsza, owoce zmian, które dla tamtych ludzi były szokujące, dla nas, bardzo często, są jedyną rzeczywistością, którą znamy.

Gilson w jednej ze swoich książek „Filozofia i teologia” zawarł szereg cennych myśli dotyczących katolickiego wychowania, katechizmu. Ukazał powiązanie, które istnieje (właściwie należałoby powiedzieć, że istniało jeszcze w czasach jego młodości) między ogólną formacją intelektualną otrzymywaną w szkole (wykształcenie humanistyczne, literatura klasyczna, muzyka, łacina) a wychowaniem w wierze, liturgią i sakramentami. Pisze o tym, że zmiana słów pociąga za sobą zmianę sensu. Opisuje konsekwencje jakie to ma dla naszej wiary.

Proponuję, aby cytaty zaczerpnięte z Gilsona stanowiły drogowskaz, dzięki któremu możliwy będzie powrót z manowców na zapoznany szlak prawdziwie katolickiego wychowania religijnego, w tym właściwie realizowanej katechezy. „Młody chrześcijanin nie wie, że jest początkującym teologiem, lecz stopniowo nim się staje, a gdy do tego nauczania teoretycznego doda się formację religijną, wychowanie w pobożności, wreszcie życie sakramentalne, które abstrakcyjne pojęcia przekuwają w żywe rzeczywistości, osobiście poznane i głęboko pokochane, zrozumie się bez trudu, że kiedy po raz pierwszy chce się wprowadzić filozofię do takiego umysłu, znajduje ona tam dawne i zasiedziałe miejsce. Młodzieniec nie wie prawie nic, ale mocno wierzy w wiele rzeczy. Zresztą jego umysł jest przyzwyczajony do poruszania się od wiary do poznania i od poznania do wiary w tej jedynie intencji, by dostrzec ich samorzutną harmonię i pogłębić ich cudowną zgodność. Fałszywie brzmiące tony, wydobywające się z obcych czy wrogich wierze chrześcijańskiej filozofii, są natychmiast eliminowane […].” Autor podkreśla ogromne zaufanie jakim Kościół darzy rozum ludzki, jednocześnie opisując wzajemne relacje między filozofią i teologią.  

Nasz autor pisze wreszcie o zmianach jakie zaszły w nauczaniu katechizmu: „Dzieci francuskie z 1900 r. Uczyły się katechizmu, znały go na pamięć i nie miały go nigdy zapomnieć. Nie troszczono się tyle co dzisiaj, ile z niego wtedy rozumiały; uczono je katechizmu dla późniejszego życia, kiedy będą w stanie go zrozumieć. W rzeczywistości, kiedy do umysłu chrześcijanina, obeznanego z nauką religii, zakradnie się pewnego dnia wahanie co do prawdziwego nauczania Kościoła, wtedy wie on zawsze, w którym miejscu katechizmu odszukać potrzebne mu zagadnienia. […] Katechizm którego wtedy nauczano był zresztą doskonały w swej ścisłości i zwięzłości. Ten „skrót teologii” wystarczał na całe życie. Ulegając w tym względzie, jak też w wielu innych, złudzeniu, że duch demokratyczny polega na traktowaniu obywateli tak, jakby byli w zasadzie debilami, obniżono katechizm do poziomu mas, zamiast podnosić masy do poziomu katechizmu. Stąd tak mało pożywna dawka, jaką pod nazwą katechizmu podaje się dzieciom. Zapomina się, że katechizm ma służyć im nie tylko w czasie dzieciństwa; dla dziewięciorga na dziesięcioro dzieci prawda religijna wyniesiona z nauki katechizmu pozostanie prawdą całego życia. [...] Z tego katechizmu z 1885 r., tak zwartego, tak pełnego, tak mocno opartego na wierze - przyjaciółce rozumu, która jednak górowała nad nim, nigdy nie miałem zapomnieć ani jednego zdania, i co jeszcze ważniejsze, nigdy nie znalazłem w nim okazji do najmniejszej wątpliwości. Należy sobie życzyć, aby chrześcijanie przyszłości mogli kiedyś wystawić podobne świadectwo katechizmowi, z którego uczą się dzisiaj.” [6]

Potrzebna jest nam katecheza „przeżyciowa”, ale tylko pod warunkiem, że będziemy przez nią rozumieli katechezę gwarantującą nasze przeżycie (a nie przeżywanie), czyli wychowanie w wierze prowadzące do właściwego przeżycia doczesności i osiągnięcia celu naszej wędrówki, którym jest sam Bóg (w innym wypadku nie należy się dziwić, że później słyszymy  i czytamy o zranionych uczuciach religijnych, a nie o tym, że ktoś dopuścił się bluźnierstwa, czy też, że godzi w Prawdę). Potrzebne do tego celu narzędzia, sprawdzone przez pokolenia i potwierdzone autorytetem Kościoła, już mamy. Chciejmy z nich skorzystać. Nie silmy się na oryginalność i nie próbujmy dogonić świata w jego zagubieniu, także edukacyjnym.

Artur Górecki

----- 

Drogi Czytelniku, skoro jesteśmy już razem tutaj, na końcu tekstu prosimy jeszcze o chwilę uwagi. Udostępniamy ten i inne nasze teksty za darmo. Dzieje się tak dzięki wsparciu naszych czytelników. Jest ono konieczne jeśli nadal mamy to robić.

Zamów "Christianitas" (pojedynczy numer lub prenumeratę)

Wesprzyj "Christianitas"

-----

[1] https://warszawa.gosc.pl/doc/6185863.Bez-dobrej-katechezy-Polska-nie-bedzie-katolicka 

[2] https://pracownik.kul.pl/Pawel.Makosa

[3] Ale czemu się dziwić skoro z ust specjalistów padają np. takie słowa: “[...] gdy w podręczniku znajdują się wyraźne „luki”, „przeciwstawienia” i „nachylenia”, stwarza się duże możliwości do wyłaniania się spontanicznych zainteresowań i potrzeb oraz krytyki. W ten sposób z pewnością podręcznik stanie się bardziej osobowy i wspólnotowy. Za takim modelem podręcznika trzeba się dzisiaj opowiedzieć. Praktyka bowiem wskazuje, że czasem idealnie przemyślane i sformułowane treści nie posiadają większego znaczenia w życiu katechizowanych. Natomiast nierzadko mniejsza precyzja redakcyjna pomaga w wyzwalaniu dynamizmu treściowego i głębszej motywacji prowadzącej do podjęcia ewangelicznego stylu życia. Proponując nowy model podręcznika katechetycznego trzeba dzisiaj liczyć się z zaangażowaniem całej osoby”, ks. Marian Zając,  Funkcje podręczników katechetycznych i ich modele, [w:] P. Mąkosa, Poszukiwania optymalnego podręcznika do nauczania religii, Lublin 2009,s. 32-33.

[4] Z własnego doświadczenia pamiętam, że gdy przygotowywałem się do Pierwszej Komunii świętej (było to na początku latach 80. ubiegłego wieku) musiałem zdać egzamin, który obejmował chyba 100 pytań z katechizmu.

[5] E. Gilson,  Ameryka, rok 1967…, tłum. P. Milcarek, "Christianitas", 2002/2003, nr 14, s. 117.

[6] E. Gilson, Filozof i teologia, Warszawa 1968, s. 14, 57-58, 65.

 


Artur Górecki

Artur Górecki (1975) doktor historii, ukończył także studia filozoficzno-teologiczne i zarządzanie oświatą; autor książek poświęconych historii społecznej i życiu religijnemu w XIX i na początku następnego stulecia, artykułów, przyczynków naukowych i recenzji; współzałożyciel i redaktor czasopisma WychowujMy!; nauczyciel i wieloletni dyrektor placówek edukacyjnych różnych szczebli; dyrektor Departamentu Kształcenia Ogólnego i Podstaw Programowych w MEiN; propagator edukacji klasycznej.