Recenzje
2022.04.05 14:03

Juan Manuel de Prada: Dobry pasożyt, katolik i pisarz przeklęty

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.plZ góry dziękujemy.

To prawda, że cierpię, ale posłuchaj:

Czym dla mnie cierpienie, skoro jestem poetą?

Armando Buscarini, Duma.

 

Juan Manuel de Prada przy różnych okazjach mówił, że reprezentujący cyganerię literacką poeta Armando Buscarini jest jego literackim aniołem stróżem. I takim go widzimy w jego powieści Las Máscaras del Héroe: biednego szaleńca udręczonego chorobą wywołaną syfilisem. De Prada ma dużo czułości dla pisarzy przeklętych, z którymi się utożsamia, nazywając siebie samego wyrzutkiem w świecie współczesnej literatury. I jest on bez wątpienia twórcą mocno odmiennym od pozostałych pisarzy, którzy odnieśli sukces. Jego teksty mogą rozsierdzić postępowców i konserwatystów, wojujących ateistów i błogosławionych świętoszków. Utożsamia się także z walką, którą toczył Léon Bloy i Leonardo Castellani: walką z faryzeizmem.

Myślę, że stosowne może tu być coś, co powiedział Bernanos: „moje dzieło to ja”. Zanurzenie się w życiu bohemy Madrytu początków XX wieku (Las Máscaras del Héroe); nawiedzenie ruin sumienia, o którym próbujemy zapomnieć, i mizeria grząskiego upadku, z którego mimo wszystko wciąż można się podnieść (La Vida Invisible); groza otchłani, którą możemy żywić w duszy i która – jak czarna dziura – jest zdolna wciągnąć tego, kto się do niej zbliży (Me Hallará la Muerte); dramat tego, kto traci świadomość własnych działań i – wierząc, że upadł we wszystkim – jedynie potrafi dźwigać wielką winę, aż zdejmie wszystkie zasłony, które zasłaniają jego duszę (El Séptimo Velo); smutny konflikt pomiędzy donkiszotowską świętością a frustracją kogoś, kto nie potrafi wyzbyć się swoich defektów i nie kocha ani nie przestaje kochać dla Boga (El Castillo de Diamante); bohaterski opór nędzarzy, którzy pośród ruin zapominają o sobie samych i jedynie potrafią myśleć o służbie czemuś, co ich przewyższa (Morir Bajo tu Cielo) oraz dylemat pomiędzy zduszonym powołaniem a drugim jeszcze rodzącym się, pełnym oczekiwań i fantazji (Mirlo Blanco, Cisne Negro) – oto mała i niepełna synteza dzieła Juana Manuela de Prady, jego własnego życia.

Na przykład powieść Me Hallará la Muerte to utwór zrodzony po okresie jedenastu lat, w ciągu których Juan Manuel de Prada, współpracując czynnie przy realizacji programów politycznych radia i telewizji, prawie przestał pisać. W tej powieści postać Antonia uzurpuje sobie tożsamość Gabriela, oficera Błękitnej Dywizji, który żył i umarł jako bohater; podczas gdy on, Antonio, tchórz, dał się ponieść wirowi straszliwych błędów, niszczących życie wszystkich osób kochanych przez Gabriela, i które to błędy w końcu zniszczyły także jego samego.

Unurzany od stóp do głów w bagnie – co jest z pewnością powracającym motywem wśród bohaterów Juana Manuela de Prady – Antonio patrzy z obrzydzeniem na wszystkie istnienia złamane jego postępowaniem, w szczególności na własne. Zatem przypomina sobie młodzieńczą miłość, która być może będzie w stanie go ocalić:

Czasami, w swojej powierzchownej czy ordynarnie fizycznej relacji z Palomą, w wymianie słów i obojętnych wydzielin napotykał nieoczekiwanie ślad żenującej czułości, oznaki ledwo dostrzegalnego człowieczeństwa, jakby jego śmierdząca dusza nie była całkowicie zepsuta, jakby jeszcze zachowała zapas czy ostatni depozyt duchowej witalności, który oczekiwał drugiego cudu wiosny. Z całą pewnością to nie Paloma miała ożywić ten depozyt, gdyż brakowało jej ciekawości zgłębienia go, ale być może inna kobieta będzie to potrafiła w przyszłości. Być może Carmen, choćby się stała starym rupieciem; czy też właśnie z tego powodu[1].

Ponieważ taki stary rupieć, taka kobieta sterana życiem, która wycierpiała tyle, ile Antonio, mogłaby być jego ostatnią nadzieją, że zostawi wszystko za sobą. Jednak jak pozostawić za sobą śmierć pewnej młodej kobiety, która uwierzyła oddawszy się swojemu własnemu wujowi i która nosiła jego syna pod sercem? Jak zostawić za sobą lojalnego i uczciwego przyjaciela, który krótko przed narodzeniem swojego pierwszego syna został poddany szantażowi i z tego powodu dokonał aborcji, co później zmusiło go do samobójstwa? Jak pozostawić za sobą wszystkie te dusze, które załamały się po to, by on mógł iść dalej? I tak Juan Manuel de Prada pokazuje nam, że ze złego nigdy nie może wyniknąć nic dobrego. Jego język jest ostry, bezpośredni i piękny. Ponieważ ten język jest nasycony nawiązaniami do autorów hiszpańskiego Złotego Wieku, zawsze czytając jego powieści koniecznie należy mieć pod ręką słownik.

Powieści Juana Manuela de Prady nie pozwalają nam zapomnieć o jednej rzeczywistości, którą codziennie zostawia się bardziej na boku: rzeczywistości grzechu. Grzech jest obecny w każdej swej postaci, gdyż także jest obecny w świecie; a upadek, smutek i desperacja są jego następstwami. Grzech się zamienia w Niewidzialne życie (Vida Invisible), o którym opowiada autor w przepięknych pierwszych zdaniach powieści o takim samym tytule:

Istnieje niewidzialne życie, podziemne jak trucizna, pod tym życiem uważanym przez nas za wyjątkowe i niezniszczalne, albo być może unoszące się w górze, jak podmuch, który wydaje się niegroźny i który jednakże miesza w kościach, zostawiając nam swój drżący pocałunek. Kiedy to niewidzialne życie się o nas ociera, czujemy nagle, że ziemia wypada nam spod nóg. Jest to ulotne wrażenie, przerażenie, które trwa niemal tyle co dodatkowy skurcz serca, tyle co trwa wrażenie upadku w fazach lekkiego snu poprzedzających sen właściwy, tyle co trwa ukradkowe ukłucie poczucia winy, kiedy w roztargnieniu kłamiemy, nie wiedząc nawet, że kłamiemy i – oczywiście – bez dostrzegania następstw tego kłamstwa.

To Niewidzialne życie (Vida Invisible), które zamierzamy wymazać z naszego sumienia, to otchłań, w którą musimy spojrzeć, otchłań, która jest w nas i która wywołuje grozę: otchłań, której istnienia nie chcą uznać ci nazbyt miękcy, uważający siebie za zawsze dobrych albo „nie tak złych”. A robią to dlatego, że nędza i upadek trwożą, dlatego że bezpieczeństwo bytowania w błocie jest przerażające; a więc wolą negować istnienie podobnych „obskuranckich” i „przesadnych” rzeczy. Przestroga napisana przez ks. Castellaniego dla tych, którzy pragną czytać Baudelaire’a ma wartość także w przypadku Juana Manuela de Prady:

(...) z pewnością nie jest to lektura dla dziewcząt, które popijają dietetyczną colę i upajają się amerykańskimi powieściami, ani dla dziewcząt w ogóle, ani dla pobożnych, ani dla burżujów, ani dla osłów, ani dla księży, których nikt nie przestrzegł, ani dla ludzi pozbawionych artystycznej wizji, ani dla olbrzymiej moralizującej klienteli i nie dla infantylnej ortodoksji. Zaglądanie w otchłań nie jest rzeczą dla wszystkich (...)[2].

Nie przywołuję podobnego ostrzeżenia, by kogoś przestraszyć, ale by powiedzieć, że potrzeba odwagi, by znieść cios w żołądek, jakim są powieści Juana Manuela de Prady. Jego dzieła i postaci nas przerażają i zasmucają. Nie po prostu dlatego, że pojawiają się straszne rzeczy, które nas przygnębiają, ale dlatego, że to jest także – w pewien sposób – częścią naszego życia. Ich cierpienia i błędy są takie, jak nasze, tak jak i ich pociechy:

Z głową siostry Łucji spoczywającej na jego piersi, Novicio sądził, że przeżywa jedną z tych uprzywilejowanych chwil życia, kiedy duszę przepaja kojące wrażenie łaski, bez pompatycznego patosu czy piskliwego sentymentalizmu. Z pewnością ilongoci nieustannie krążyli wokół, z pewnością na bagnach nieustannie czaiły się kajmany, z pewnością ludzie nieustannie zabijali się w jakimś zakątku planety, ale w tym krajobrazie, który się rozciągał przed jego oczami, nie było słychać nic o hańbie rodu ludzkiego[3].

Spokój duszy, do którego się dochodzi dzięki miłości. Dzięki miłości, która – w Morir Bajo tu Cielo – jest niemożliwa i właśnie dlatego aż do końca czysta. Miłości zdolnej przemienić i dzięki której dojrzeć mogą dwie osoby, dwóch wrogów, których życie zupełnie odmienne, a zatem dotąd pozbawione sensu, zmienia się całkowicie i zyskuje nowe znaczenie w obecności siostry Łucji, czarującej kobiety o uśmiechu zdolnym rozbroić każdego. Autentyczna pociecha pośród nędzy, bez jakiegokolwiek śladu śmiesznego sentymentalizmu. Ponieważ autor wie, że sentymentalizm – straszliwa trucizna dla religii – jest nią także dla miłości.

Inną śmiertelną trucizną dla miłości jest przesadna melancholia, taka która gnije w duszy i może zamienić się w resentyment. Powiedziano na początku, że Juan Manuel de Prada uważa się za przeklętego z tego powodu, że jest zdolny zrozumieć innych przeklętych i im współczuć. Robi to w swoich dziełach. Sądzę, że biedna księżna de Éboli, przeciwieństwo świętej Teresy, doznała jednego z najsmutniejszych końców w jego powieściach. Taki jest ten, kto zdecyduje się poddać bez zahamowań ziemskiej ambicji, nie oczekując pociechy dla duszy – nasz autor opuszcza głowę i pozwala nam zobaczyć, do czego prowadzi taka trajektoria. Nie ma nic więcej do powiedzenia. Ale godne uwagi jest spostrzeżenie, jakie jego czarująca i donkiszotowska święta Teresa miała na temat Any de Mendoza:

Teresa dostrzegła w Anie kobietę – podobnie jak ona sama – nazbyt niespokojną i oryginalną dla świata, preferującego pozbawionych wyobraźni i potulnych; i gdzie dla tej, która nie zgodzi się go zaakceptować, pozostaje tylko jedno przeznaczenie: płakać w tajemnicy i godzić się z tym, że jej atrybuty i cnoty ulegną zmarnowaniu. Teresę wybawił od tego rozczarowania nasz Pan, kochając ją co najmniej tak, jak Marię Magdalenę czy Samarytankę, która dała Mu pić; Ana jednak nie doświadczyła tej pomocy, być może dlatego, że sama ją odrzuciła, być może dlatego, że nie wiedziała, jak ją rozpoznać. W każdym razie rzecz w tym, że nie było ostatecznie boskiego tchnienia rozlewającego się w jej duszy albo przynajmniej ona go nie zauważyła; i jak na złość albo z powodu smutku, widząc, że jej duszy nie wypełniły słońce i ptaki, Ana dopuściła do siebie inwazję ciemności i chwastów, które przepełniają nas goryczą. Ponieważ dusza – choćby nie była pełna humorów, tak jak ciało – nie może pozostać próżna; i kiedy nie zajmuje jej Ten, który ją stworzył, kończy wcześniej lub później stając się pastwiskiem tego, który chce ją zniszczyć[4].

Scena z Aną jest emocjonalna, z Aną niechlujną i szaloną z bólu wywołanego wdowieństwem i desperacją, płaczącą jak dziewczynka na kolanach świętej Teresy, już starej i schorowanej, coraz bliższej Pana, gdy ona, Ana, pogrąża się w otchłani smutku. Dramat Any, księżnej Éboli, jest dramatem porażki. I dlatego Juan Manuel de Prada jej współczuje. Podobnie jak my, jego czytelnicy. Po każdej jego powieści nachodzi nas melancholia; nie ta, która jest śmiertelna, ale inna: słodka, spokojna, być może mająca coś wspólnego z tajemnicą życia.

Gilmar Siqueira

Źródło: marchandoreligion.es

Szkic można też znaleźć w zbiorze esejów Gilmara Siqueiry wydanym jako e-book: Diario de un dandy rural.

Tłum. Jan J. Franczak

 

----- 

Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.

 

[1] Juan Manuel de Prada, Me Hallará la Muerte, Destino, Barcelona 2012.

[2] Juan Manuel de Prada. La Vida Invisible, Espasa Calpe, Madrid 2003.

[3] Juan Manuel de Prada, Morir bajo tu Cielo, Espasa Calpe, Madrid 2014.

[4] Juan Manuel de Prada, Castillo de Diamante, Espasa, Barcelona 2017.


Gilmar Siqueira

(1995), Brazylijczyk, piszący w języku hiszpańskim, publikuje eseje o literaturze na hiszpańskim portalu katolickim „Marchando Religión”. W roku 2020 opublikował e-book Diario de un dandy rural y otros artículos literarios.