Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy.
Zgodnie z powszechną opinią, kardynał Jorge Mario Bergoglio „wygrał papiestwo” dzięki wystąpieniu, które miało miejsce na jednej z Kongregacji Generalnych poprzedzających konklawe w 2013 r. Arcybiskup Buenos Aires mówił w prosty, ale pełen pasji sposób o Kościele, który wychodzi od siebie na marginesy społeczeństwa, zarówno ekonomiczne, jak i egzystencjalne, aby nieść Dobrą Nowinę o Jezusie Chrystusie. Zmęczeni skandalami, które nękały papieża Benedykta XVI w ostatnich latach jego pontyfikatu i spragnieni powiewu świeżego powietrza, kardynałowie zwrócili się do tego człowieka, który przemawiał z taką jasnością i pewnością siebie. Wymowne przemówienie kardynała Bergoglio sygnalizowało ciągłość z najgłębszymi intuicjami ojców Soboru Watykańskiego II, z nauczaniem papieża Pawła VI, z bogatym i złożonym magisterium papieża Jana Pawła II i ze świadectwem papieża Benedykta XVI. Wierzę, że jego bracia kardynałowie słusznie wyczuli w jego przemówieniu to, co najlepsze z soborowego i posoborowego rozmachu.
I wierzę ponadto, że papież Franciszek rzeczywiście uczynił ewangeliczne dotarcie do szerszego świata motywem przewodnim swojego pontyfikatu. Podczas wizyty ad limina biskupów Kalifornii na początku 2020 roku słyszałem, jak Franciszek powiedział, że Evangelii Gaudium , jego apostolska adhortacja o nowej ewangelizacji, była „kluczem do zrozumienia” jego magisterium. Ten tekst, którego tytuł zręcznie łączy Evangelii Nuntiandi Pawła VI i Gaudium et Spes Soboru Watykańskiego II, mówi o Kościele w stałej misji, zawsze w postawie radosnej otwartości (ang. extraversion).
Papież Franciszek wielokrotnie w swoich kazaniach i wystąpieniach publicznych wzywał księży, aby „wyszli z zakrystii” na ulice, aby pobrudzili sobie ręce, oraz - co najsłynniejsze - aby „poczuli zapach owiec”, którym służą. Na początku swojego pontyfikatu zapytano go, czy przeszkadza mu widok księży ubranych w sutanny. Odpowiedział: „Dopóki zakasują rękawy i biorą się do pracy, nie obchodzi mnie, co noszą”. W pamiętnej homilii na Mszy krzyżma kilka lat temu papież powiedział księżom, że olej ich święceń musi spływać po ich głowach, na ich szaty, a w końcu z nich ma spływać do świata. Jeśli ten przepływ zostanie przerwany, powiedział, święty olej zjełczeje.
Wszystko to jest zgodne z obrazem Kościoła, który głosił w pierwszych miesiącach swojego pontyfikatu, a mianowicie obrazem szpitala polowego. Istotnym aspektem działalności misyjnej Kościoła jest pomoc tym, którzy zostali poważnie ranni w zniszczonej przestrzeni kulturowej postmodernizmu. Ważne jest, aby zauważyć, że szpitale polowe, na skraju pól bitewnych, nie są miejscami, w których leczy się drobne obrażenia; są one przeznaczone do najpilniejszej możliwej opieki. Tutaj uważam, że odniesienie Franciszka w jego przemówieniu na Kongregacji Generalnej do marginesów „egzystencjalnych” zostało niedocenione. Sugerował on bowiem, że wysiłek misyjny Kościoła nie jest skierowany tylko do biednych ekonomicznie i pozbawionych praw politycznych, ale także do tych, którzy są biedni intelektualnie, kulturowo i duchowo.
Ostatnie trzydzieści lat było świadkiem masowego odchodzenia młodych ludzi na Zachodzie z kościołów i jednoczesnego wzrostu depresji, lęków i myśli samobójczych. Opisując misję na marginesach egzystencjalnych, Franciszek podniósł proroczy głos. Ukierunkowanie na marginesy warunkowało wiele praktycznych posunięć papieża Franciszka: włączenie większej liczby kobiet do zarządzania Kościołem, istotne zwiększenie roli jałmużnika watykańskiego, orędowanie za migrantami i, co najbardziej niezwykłe, wybieranie kardynałów z krańców świata, nawet z małych diecezji, które nigdy wcześniej nie były uważane za stolice kardynalskie.
Być może najbardziej oczywistą cechą papiestwa Franciszka była prostota. Ukształtowany głęboko przez ignacjańską dyscyplinę oderwania, Franciszek starał się uosabiać ubóstwo ducha, którego pragnął dla całego Kościoła. Jak wiadomo, zaledwie kilka dni po wyborze na Stolicę Piotrową powrócił do skromnej rezydencji, w której mieszkał przed konklawe i osobiście zapłacił rachunek. Wybrał zamieszkanie nie w pałacu papieskim, ale w trzech podstawowych pokojach w Domu św. Marty (Casa Santa Marta) - domu gościnnym Watykanu. (Zatrzymałem się tam kiedyś, będąc na konferencji, i mogę potwierdzić, że nie jest to miejsce wcale eleganckie.)
Jechał niemal komicznie małym fiatem. Pamiętam, jak stałem na schodach katedry św. Mateusza w Waszyngtonie z moimi braćmi biskupami z okazji wizyty Franciszka w Stanach Zjednoczonych. Flota luksusowych pojazdów podjeżdżała jeden po drugim, wioząc prezydentów, premierów i innych dygnitarzy — a potem nadjechał maleńki papieski samochód, którego niedopasowanie wywołało salwy śmiechu wśród gapiów.
Za czasów Franciszka ostentacyjne stroje duchownych wyszły z mody (Gamarelli był regularnie krytykowany), a Castel Gandolfo — urocze papieskie miejsce wypoczynku na wzgórzach pod Rzymem — przestało być używane. Kiedy Franciszek objął urząd papieski, Kościół był uwikłany w szczególnie okropną serię nadużyć seksualnych i skandali finansowych wśród duchownych. Przyjęcie przez nowego papieża uboższego, bardziej ewangelicznego stylu życia spodobało się wielu osobom na całym świecie i przynajmniej na jakiś czas zmieniło sposób prowadzenia rozmowy.
Innym kluczowym tematem papiestwa Franciszka była troska o Ziemię. Rozumiem, że wypowiadając tę uwagę, mogę stworzyć wrażenie, że papież Franciszek był niewiele więcej niż typowym eurolewicowym ekologiem, ale byłoby to rażące nieporozumienie. Kiedy ukazała się jego encyklika Laudato Si , wielu myślało o niej jako o liście o „globalnym ociepleniu”, ale taka interpretacja to raczej spektakularne pominięcie biblijnych i filozoficznych podstaw tekstu. Wzywając Kościół do powrotu do troski o Ziemię, która stała się, jak mawiał papież, „kupą brudu”, odwoływał się do biblijnej i przednowoczesnej wrażliwości, która umieszczała ludzkość w szerszych ramach stworzenia Bożego.
Inspiracją dla Laudato Si był oczywiście św. Franciszek z Asyżu, ale także niezwykle wpływowy teolog XX wieku, który był przedmiotem badań doktorskich młodego Jorge Bergoglio, mianowicie Romano Guardini. W wielu tekstach, ale szczególnie w swoich wczesnodziecięcych Listach z jeziora Como , Guardini ostro krytykował sposób, w jaki współczesna filozofia — antropocentryczna i technokratyczna — w dłuższej perspektywie doprowadziła do nadużycia natury. Ubolewał nad upadkiem starszej architektury wokół jeziora Como, która była zgodna ze wzorcami i rytmami natury, na rzecz nowszych budynków, które agresywnie narzucały się środowisku.
Pod wpływem Guardiniego papież Franciszek pogardzał kartezjańskim racjonalizmem, który „opanowałby naturę”, i baconowskim scjentyzmem, który „ustawiłby naturę na kole do tortur”, aby zmusić ją do ujawnienia jej sekretów. Preferencja papieża dla przednowoczesnej perspektywy relacji między ludźmi a środowiskiem zbliżyła go do perspektyw Tomasza z Akwinu i autora Księgi Rodzaju. Warto również zauważyć, że w tym względzie myśl Franciszka ściśle odzwierciedlała myśl Benedykta XVI, znanego jako „zielony papież”.
Nie ma wątpliwości, że Franciszek poświęcił się szeregowi kwestii, które kategoryzujemy pod nagłówkiem „sprawiedliwości społecznej”, co ustawiło go w linii nauczania praktycznie wszystkich jego poprzedników, aż do Leona XIII. Zainteresowanie tymi kwestiami znalazło dramatyczny wyraz w jego wizycie u obozie uchodźców na Lampedusie, w jego potępieniu nieograniczonego kapitalizmu jako „gospodarki, która zabija” i w jego naleganiu na przyjmowanie migrantów. Nowością w doktrynie społecznej Franciszka była ekstrapolacja z etyki indywidualnej na zobowiązania etyczne, które powinny obowiązywać wśród narodów i między nimi.
W swojej encyklice Fratelli Tutti papież odwołał się do klasycznej katolickiej nauki o powszechnym przeznaczeniu dóbr. Mająca swoje korzenie w Biblii, Ojcach Kościoła, a zwłaszcza u Tomasza z Akwinu, doktryna ta głosi, że chociaż własność prywatna jest moralnie dopuszczalna, korzystanie z tego, co się posiada, musi być regulowane przede wszystkim przez troskę o dobro wspólne. W Rerum Novarum Leon XIII odwołał się do tej nauki, gdy skomentował: „gdy wymagania konieczności i przyzwoitości zostaną spełnione, reszta, którą się posiada, należy do ubogich”.
Franciszek zastosował tę samą zasadę do stosunków międzynarodowych, nalegając, że bogatsze kraje, choć z pewnością mają prawo do posiadania własności i dóbr ekonomicznych, mają moralny obowiązek pomagania biedniejszym narodom. Za swoje działania Franciszek został nazwany — nawet przez niektórych pobożnych katolików — marksistą, choć „tomista” byłby o wiele bardziej sprawiedliwym określeniem. Z wyjątkową energią Franciszek podkreślał temat bliski Janowi Pawłowi II, a mianowicie, że gospodarka rynkowa nie może być pozostawiona sama sobie, lecz musi być ograniczona przez wrażliwość moralną.
To, co uważam za najbardziej intrygujące w papieżu Franciszku, to to, czego nie zrobił. W pierwszych dniach po wyborze mówiło się, że jest „konserwatystą”, autorytarnym człowiekiem, którego jezuici wygnali po trudnych latach rządów. Ale wkrótce, gdy stało się jasne, że Franciszek w rzeczywistości skłania się ku lewej stronie spektrum ideologicznego, wielu na katolickiej lewicy zaczęło postrzegać go jako długo oczekiwanego liberalnego zbawiciela, tego, który wskrzesi posoborowe marzenie, przerwane przez Jana Pawła II i Benedykta XVI. Byli przekonani, że Franciszek wreszcie przyniesie nam żonatych księży, kobiety kapłanki i małżeństwa jednopłciowe, a także liberalizację nauczania Kościoła w kwestiach aborcji, homoseksualizmu, transpłciowości i antykoncepcji.
Cóż, nie spełnił żadnego z tych oczekiwań. Wielkie katolickie poddanie się żądaniom kultury nie nastąpiło za jego pontyfikatu, a obserwowanie, jak liberalne media katolickie głównego nurtu próbują się z tym pogodzić, było doprawdy zabawne. W rzeczywistości aborcja nie miała bardziej zdecydowanego przeciwnika niż Franciszek, który często porównywał ją do ‘wynajęcia płatnego zabójcy’. Był też gorliwym krytykiem tego, co często nazywał ‘ideologią gender’, a jej narzucanie krajom rozwijającym się określał mianem ‘kolonizacji ideologicznej’.
Mogę zaświadczyć, że podczas wizyty ad limina w Rzymie biskupów z Kalifornii, papież Franciszek namawiał nas, gdy wychodziliśmy na zewnątrz, abyśmy walczyli z całych sił z ideologią gender, która, jak powiedział, jest odrażająca dla Biblii i nauczania Kościoła. Jeśli chodzi o żonatych księży i dopuszczenie kobiet do kapłaństwa, Franciszek rzeczywiście pozwolił, aby kwestia kobiet w diakonacie wypłynęła na Synodzie o synodalności, ale potem powierzył ją grupie studyjnej, której ustalenia miały się pojawić w nieokreślonym momencie w przyszłości. Nic dziwnego, że wielu uznało, że skutecznie odkładał problem na później. Pomimo swojego czasem swobodnego stylu i nieprecyzyjnego sposobu wypowiadania się, papież Franciszek trzymał się wyznaczonej linii, ukazując tym samym tajemnicze prowadzenie Ducha Świętego w zakresie doktrynalnego i moralnego nauczania Kościoła. Wszystko to, co zostało wcześniej wspomniane, zaliczam do rzeczywistych osiągnięć papieża Franciszka.
A jednak w niemal każdej ocenie zmarłego papieża można przeczytać, że był on co najmniej „kontrowersyjny”, „mylący”, „niejednoznaczny”. Niektórzy komentatorzy posunęliby się nawet do stwierdzenia, że był heretykiem, podważającym starożytne tradycje Kościoła. Wcale nie podzielam tego ostatniego stanowiska, ale w pewnym stopniu sympatyzuję z poprzednimi charakterystykami. Papież Franciszek był postacią pod wieloma względami zagadkową — zdawał się czerpać radość z burzenia oczekiwań, skręcając w lewo, gdy wszyscy spodziewali się, że skręci w prawo. Jest takie słynne jego powiedzenie skierowane do młodych ludzi, które skierował do młodych ludzi zgromadzonych na Światowych Dniach Młodzieży w Rio de Janeiro: ‘hagan lío’ (zróbcie raban), i czasami wydawało się, że sam również czerpał przyjemność z wywoływania zamieszania.
Jednym z bardziej chaotycznych momentów pontyfikatu Franciszka był dwuczęściowy Synod o Rodzinie, który odbył się w 2014 i 2015 roku. Fakt, że kardynał Walter Kasper, od dawna opowiadający się za umożliwieniem rozwiedzionym i ponownie żonatym katolikom przyjmowania komunii, przemawiał na początku synodu i dość wyraźnie wskazywał kierunek, w którym papież Franciszek chciał, aby synod podążył. Jednak spotkał się z silnym oporem biskupów, zwłaszcza z krajów rozwijających się, a gdy ukazał się ostateczny dokument, słynna Amoris Laetitia , kwestia wydawała się dziwnie nierozwiązana, otwarta na różnorodne interpretacje. Gdy apologeci papieża wskazali na niejasny przypis głęboko ukryty w dokumencie jako zapewniający wymaganą jasność, wielu w Kościele było, delikatnie mówiąc, niedowierzających. A gdy czterech kardynałów zwróciło się do papieża z petycją o rozwiązanie szeregu zagadek (dubia w żargonie technicznym), jakie Amoris Laetitia wywołała w ich umysłach, ich prośby zostały zasadniczo zignorowane.
W Amoris Laetitia rzeczywiście jest wiele pięknych spostrzeżeń, ale zostały one w dużej mierze pominięte z powodu kontrowersji i niejednoznaczności, które towarzyszyły dokumentowi. Rzeczywiście, po opublikowaniu dokumentu rozprzestrzenił się swoisty ‘doktrynalny chaos’, ponieważ różne konferencje episkopatów interpretowały go na różne sposoby — tak że, na przykład, to, co w Polsce wciąż uchodziło za grzech śmiertelny, wydawało się dopuszczalne na Malcie. Jeśli jednym z głównych obowiązków papieża jest zachowanie jedności w doktrynie i moralności, trudno dostrzec, w jaki sposób papież Franciszek wypełnił to zadanie w trakcie tego procesu synodalnego i po jego zakończeniu.
I on dziwnie nie wyciągnął wniosków z tej sytuacji. W 2023 r., po pierwszej rundzie Synodu o Synodalności (więcej na ten temat później), szef Dykasterii Doktryny Wiary nominowany przez papieża Franciszka, kardynał Victor Manuel Fernández, wydał oświadczenie Fiducia Supplicans , które dopuszczało możliwość błogosławienia osób w związkach jednopłciowych. Powiedzenie, że w świecie katolickim wybuchła burza, byłoby niedopowiedzeniem, a opozycji przewodzili, po raz kolejny, katoliccy przywódcy ze sfery niezachodniej. W zadziwiającym pokazie jedności i odwagi biskupi Afryki powiedzieli, że nie będą egzekwować nauk Fiducii w swoich krajach, a papież ustąpił, pozwalając im wyrazić sprzeciw wobec dokumentu To, że wszystko to wydarzyło się tuż po zgromadzeniu czterystu liderów z całego katolickiego świata, którzy nie zostali w tej sprawie w ogóle skonsultowani, w to naprawdę trudno uwierzyć. Po raz kolejny papież miał trudności z utrzymaniem jedności Kościoła.
Zdarzało się również, że godne podziwu, naznaczone hojnością instynkty papieża prowadziły go do wypowiedzi doktrynalnie nieprecyzyjnych lub do tolerowania problematycznych zachowań. Przykładem tego pierwszego mogłoby być jego wielokrotne poparcie dla tezy, że wszystkie religie są uzasadnionymi drogami do Boga — niczym różne języki wyrażające tę samą prawdę. Teraz, biorąc pod uwagę jego wyraźny entuzjazm dla ewangelizacji, chcę być życzliwy w mojej interpretacji jego słów, interpretując je być może zgodnie z twierdzeniem Soboru Watykańskiego II, że istnieją elementy prawdy we wszystkich religiach. Ale myślę, że uczciwie będzie powiedzieć, że papież przynajmniej wywarł silne wrażenie religijnego indyferentyzmu.
Jako przykład jego tolerowania problematycznych zachowań wskazałbym na (nie)sławny incydent z Pachamamą na Synodzie Amazonii w 2019 r. Chociaż nadal panuje spore zamieszanie co do celu umieszczenia figury Pachamamy w Ogrodach Watykańskich podczas modlitwy z papieżem, z pewnością można uczciwie powiedzieć, że wywołało to wiele kontrowersji, a różne próby wyjaśnienia tego tylko pogorszyły sprawę. Po raz kolejny papież znalazł się w środku stworzonego przez siebie i całkowicie niepotrzebnego zamieszania, człowiek, który miał gwarantować jedność, przynajmniej pośrednio ją podważał.
Nikt nie wątpi, że papież Franciszek miał talent retoryczny, nie w akademickim stylu Jana Pawła II czy Benedykta XVI, ale w stylu proboszcza biegłego w wygłaszaniu ludowych homilii. A jego przemówienia bardzo często miały ostry ton. Oto kilka jego perełek: „Pan i Pani Narzekacz”; „Chrześcijanin w płynie”; „Chrześcijanin o twarzy jak pieprz marynowany”; „Słaby do granic zgnilizny”; „Kościół, który jest bardziej starą panną niż matką”. I uważam, że uczciwie będzie powiedzieć, że jego retoryczny jad był najczęściej skierowany do konserwatywnych katolików. Oto kilka kolejnych cięć: „zamknięty, legalistyczny niewolnik własnej sztywności”; „doktorzy litery!”; „sztywność ukrywa prowadzenie podwójnego życia, czegoś patologicznego”; „profesjonaliści sacrum! Reakcjoniści”; i, co najsłynniejsze, „zacofani”.
Wiem, że te miażdżące krytyki często głęboko zniechęcały ortodoksyjnych katolików, zwłaszcza młodych księży i seminarzystów, których papież kiedyś nazwał „małymi potworami”. Pewnego razu, podczas pierwszej sesji Synodu o synodalności, papież przemówił do zgromadzonych delegatów. Tego rodzaju bezpośrednia papieska interwencja była niezwykle rzadka, ponieważ, trzeba przyznać, papież nie chciał nadmiernie wpływać na dyskusję ani jej dominować. Mówił sarkastycznym tonem o młodych duchownych w Rzymie, którzy spędzają zbyt wiele czasu w sklepach z galanterią duchowną, przymierzając kapelusze, kołnierzyki i sutanny. To prawda, rzeczywiście mogą zdarzyć się niektórzy niedojrzali księża i studenci, którzy są zajęci takimi rzeczami, ale wydało mi się niezwykle dziwne, że to był temat, który papież wybrał na tę rzadką okazję, aby zwrócić się do niektórych najwyższych przywódców Kościoła.
Dla mnie wskazywało to na osobliwą obsesję i demonizację bardziej konserwatywnie nastawionych osób. A co czyniło sprawę jeszcze bardziej zagadkową, to fakt, że Franciszek musiał wiedzieć, że Kościół rozkwita właśnie wśród swoich bardziej konserwatywnych członków. Podczas gdy słynący z liberalizmu Kościół Niemiec usycha na pniu, konserwatywny, zorientowany na nadprzyrodzoność Kościół Nigerii eksploduje liczebnie. A na Zachodzie żywe części Kościoła to bez wątpienia te, które przyjmują żywą ortodoksję, a nie te, które dostosowują się do kultury świeckiej. Wiele wypowiedzi i opowieści papieża było rzeczywiście zabawnych, ale trudno byłoby określić je jako zaproszenia do dialogu z konserwatywnymi rozmówcami.
Na zakończenie chciałbym powiedzieć kilka słów o synodalności, którą, jak sądzę, sam Franciszek uznałby za swój temat przewodni. Miałem ten zaszczyt, że zostałem wybrany delegatem na obie sesje Synodu Synodalności. Przez dwa miesiące słuchałem i rozmawiałem z przedstawicielami z całego świata, i wiele się nauczyłem o tym, jak katolicy reagują na wyzwania w niezwykle zróżnicowanych środowiskach kulturowych. Bardzo podobały mi się rozmowy, zarówno formalne wymiany zdań przy stole, jak i, jeszcze bardziej, nieformalne pogawędki podczas przerw na kawę. Zacząłem rozumieć inspirowany przez jezuitów proces modlitewnego rozeznawania papieża.
Przyznaję, że doceniłem również ograniczenia synodalności. Choć każdy dialog był ożywiony i pouczający, bardzo niewiele z nich zmierzało w kierunku decyzji, osądu lub rozwiązania. Większość utknęła w tym, co Bernard Lonergan nazwałby drugim etapem procesu epistemicznego, a mianowicie byciem inteligentnym lub posiadaniem błyskotliwych pomysłów. Nie przeszli do trzeciego poziomu Lonergana, który jest aktem wydawania osądu, a tym bardziej do jego czwartego etapu, który jest odpowiedzialnym działaniem. Byliśmy tak pełni szacunku dla „procesu” rozmowy, że mieliśmy niemal fobię na punkcie podejmowania decyzji.
Jest to poważny problem dla chrześcijan, którym powierzono ewangeliczne polecenie głoszenia Chrystusa światu. Skutkiem tego jest coś, co — moim zdaniem — stoi w sprzeczności z tym, czym papież Franciszek konsekwentnie pragnie, aby Kościół był: otwarty na świat, misyjny, a nie zamknięty w zakrystii. Zastanawiałem się czasem podczas obu etapów synodu, czy synodalność nie odzwierciedla napięcia obecnego w umyśle i sercu samego Franciszka.
Ze wszystkich papieży mojego życia Franciszek jest zdecydowanie tym, którego znałem najlepiej. Byłem z nim przez trzy październiki: dwa już wymienione i trzeci na Synodzie o Młodych w 2018 roku. W ciągu tych cudownych miesięcy widywałem go praktycznie codziennie i miałem kilka okazji, aby z nim porozmawiać. Spotkałem go również podczas wizyty ad limina i na kilku innych audiencjach. Zawsze uważałem go za uprzejmego, zabawnego i przystępnego; raz odbyliśmy krótką, ale intensywną rozmowę duchową. Uważałem go za mojego ojca duchowego i szczerze opłakuję jego odejście. Requiescat in pace.
25 kwietnia 2025 r.
Tłum. Piotr Bednarski
Artkuł opublikowany w czasopiśmie „First things” z datą 12 maja 2025. Link: https://firstthings.com/francis-in-full/
Wyrażamy podziękowanie dla „First things” za zgodę na publikację polskiego tłumaczenia artykułu biskupa Roberta Barrona.
Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.