Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy.
Przyglądanie się kulturze współczesnej oczami wiary przysparza dziś wiele smutku. Odbudowanie katolickiej kultury wydaje się mało prawdopodobne, gdy obserwujemy działalność niektórych ekspertów obdarzonych możliwościami i zaufaniem. A jednak warto się przyglądać, oceniać i wyciągać wnioski. Przede wszystkim jednak należy zejść głębiej – do chrześcijańskich fundamentów. I samemu dać wiążącą odpowiedź.
Dla katolików nie ma chyba trudniejszego obszaru ludzkiej działalności niż sztuki plastyczne, co widać choćby po tym, jacy eksperci są dziś uznawani przez środowiska inteligencji katolickiej jako „nasi ludzie od kultury”. I nie chodzi mi w tym momencie o postępową część naszej wspólnoty religijnej, lecz o jej konserwatywną frakcję. Mam wrażenie, że szlachetne zamiary osób niezorientowanych w temacie sztuki współczesnej, a liczących na poważną debatę o kulturze, są wykorzystywane przez tzw. polityków kulturalnych i menadżerów, którzy choć uważają się za katolików, to jednak popularyzują twórczość niemającą wiele wspólnego z chrześcijaństwem, a nawet wprost antychrześcijańską. Czasami antychrześcijański duch przejawia się w temacie i treści dzieła, a czasami w całej filozofii sztuki, jaka stoi za daną pracą artystyczną. Dlaczego tak się dzieje? Brakuje woli podjęcia estetyki wiary – estetyki, której przecież nie trzeba wymyślać od nowa, lecz można ją odkryć w (zaledwie kilku) pracach teoretycznych, w liturgii oraz podczas osobistego lectio divina. Bo wspomniana przeze mnie na wstępie trudność sztuk plastycznych jako obszaru ludzkiej twórczości i refleksji nie jest obiektywną trudnością, lecz wynika albo z zaniedbania katolików, alboz bałwochwalstwa, w jakie się angażują.
Użyłam mocnych słów – zaniedbanie i bałwochwalstwo – ponieważ mam przekonanie, że są one adekwatne. Instytucjonalny obieg sztuki współczesnej jest obszarem parareligijnym, rodzajem kościoła, obcego kultu obwarowanego swoimi rytuałami i dogmatami1. Tymczasem, jeśli o twórczości artystycznej pomyślimy w perspektywie wiary chrześcijańskiej, to twórczość taka jest pracą i służbą, czyli jako owoc rzetelnie opanowanego rzemiosła ma zabezpieczać kult Jedynego Boga. Powinna to robić nawet wówczas, gdy nie jest z kultem związana bezpośrednio, lecz „jedynie” tworzy warunki rozwoju naszej wspólnoty wiary. Jak pisał kardynał Joseph Ratzinger, „w cielesnej egzystencji naszej codzienności wzywani jesteśmy przez Logos, by działać przez wzgląd na Niego. […] Liturgia wiary zawsze przekracza akt kultu i sięga w codzienność, która sama powinna stać się «kultyczna», która powinna stać się posługą w celu przemiany świata”2. Chodzi oczywiście o przemianę rozumianą nie jako cywilizacyjny postęp w doczesności, lecz jako wzrost powierzonego nam zaczynu królestwa Bożego – królestwa, „którego krótka definicja brzmi: jako w niebie, tak i na ziemi”3.
Jeśli przyjmujemy taki sposób myślenia – koniecznie uzupełniony o refleksję na temat reguł rozwoju duchowego katolika, który dąży do świętości – prędzej czy później zauważymy, że kompromisy z instytucjonalnym światem sztuki prowadzą do zmieszania dwóch kultów, a więc oznaczają właśnie bałwochwalstwo. Natomiast postawa bierna wobec sztuki (brak zainteresowania) to poważne zaniedbanie, ponieważ ekspansywność tego obcego kultu jest kwestią nie tyle wojny kulturowej między lewicą a prawicą, co walki duchowej z nihilizmem dającym o sobie znać po każdej z tych stron i realnie oddziałującym na Kościół.
Musimy więc zacząć myśleć o sztuce po katolicku, dlatego jedną z kategorii, do której należy wrócić w refleksji o kulturze, jest piękno.
Problem z pięknem
Współczesny człowiek ma z pięknem duży problem. Nie potrafi powiedzieć, czym jest piękno, bo zdążył polubić popularny kicz i powszechną brzydotę. Być może w ogóle już nie przychodzi mu do głowy myśl, że piękno istnieje i jest czymś zasadniczo odmiennym od wymienionych wyżej fenomenów. Jestem przekonana, że u podstaw tego problemu z pięknem leży poczynione dużo wcześniej definitywne rozłączenie refleksji o pięknie od teologii. Nawet taki konserwatywny myśliciel jak Roger Scruton jasno deklaruje, że chce „rozważać pojęcie piękna bez jakichkolwiek teologicznych założeń”4. Ale czy takie rozważania mogą prowadzić nas do praktycznych wniosków?
Brytyjskiemu filozofowi zawdzięczamy jednak bardzo trafną metaforę opowiadającą o upadku kategorii piękna – metaforę, którą poprzedził wskazaniem kolejnych powodów tej klęski: „Dopiero w dziewiętnastym wieku, w następstwie pośmiertnego wydania Wykładów o estetyce Hegla, przedmiotem intensywnych rozważań estetycznych stała się sztuka, a nie piękno natury. Zmiana ta była częścią wyraźnej transformacji w poglądach sfer wykształconych, wiązanej z ruchem romantycznym, który umieszczał w centralnym punkcie uczucia jednostki i dla którego własne ja miało większą wartość niż pojęcia ogółu, a duchowe błądzenie wydawało się bardziej szlachetne niż podkreślane poczucie przynależności. Sztuka stała się przedsięwzięciem, dzięki któremu jednostka mogła obwieścić swoją indywidualność światu i prosić bogów o ich łaskawość. Jednakże, jak się okazało, nie było zbyt rozsądne polegać na niej jako na piastunce wyższych aspiracji. Sztuka przejęła pochodnię piękna, przebiegła się z nią i upuściła ją w latrynach Paryża”5. Do tego alegorycznego obrazu należy dodać: …a upuściwszy ją, zaczęła się pod samo piękno podszywać, aż do całkowitego wymazania piękna z refleksji o sztuce. Ale doszło do tego nie tylko poprzez uzurpację, gdyż zarówno przekazanie pochodni piękna sztuce, jak i finalne podszycie się sztuki pod piękno było możliwe m. in. dzięki filozofii. Proces ten dobrze ilustrują rozważania ks. prof. Józefa Tischnera.
Zobaczmy, w jaki sposób krakowski filozof prowadzi swoją narrację poświęconą pięknu rozważanemu w kontrze do refleksji o prawdzie. W eseju Myślenie w żywiole piękna pisze najpierw: „Pytanie moje brzmi: jaki jest stosunek między myśleniem filozoficznym a myśleniem artystycznym? Innymi słowy: jaki jest stosunek między myśleniem w żywiole prawdy a myśleniem w żywiole piękna? [...] Przede wszystkim nie wydaje mi się możliwe określenie istoty myślenia filozoficznego bez posłużenia się pojęciem prawdy. Myślenie filozoficzne, odrzucając ideę prawdy, podcięłoby gałąź, na której siedzi. [...] Powstaje oczywiście pytanie, co oznacza pojęcie prawdy. [...] Nie wchodząc w zawiłości zagadnienia i poprzestając jedynie na tym, co podstawowe, mamy prawo powiedzieć: prawda wskazuje na to, co jest przeciwieństwem iluzji. Jeśli przeciwieństwem iluzji jest byt jako taki, prawda jest bytem jako takim”6. Następnie ks. prof. Tischner przechodzi do tematu myślenia artystycznego i tutaj zaczynają się problemy: „Nie wydaje się możliwe określenie myślenia artystycznego bez posłużenia się słowem «piękno»”7. Już w tym jednym zdaniu widzimy, że o ile prawda jest dla chrześcijańskiego filozofa „pojęciem”, czyli czymś, co ma swoją definicję, to piękno staje się tylko „słowem”, w dodatku ujętym w cudzysłów, co podkreśla jego umowność. Dalej autor przyznaje wprost: „Myślenie artystyczne – myślenie, którym jest przesycona wszelka twórczość i wszelki odbiór dzieła sztuki – jest myśleniem w żywiole piękna. Ale co to jest piękno? Na to pytanie nie ma odpowiedzi. Jedno jest pewne: piękno jest czymś różnym od prawdy i dobra. Czym jednak jest dzieląca je różnica? Na to pytanie też nie ma odpowiedzi. [...] Owocem myślenia w żywiole piękna jest dzieło sztuki, owocem myślenia w żywiole prawdy jest nauka, a szczególnie filozofia. Pierwsze może żywić się iluzjami i zawierać iluzje, drugie może nie mieć nic wspólnego z pięknem, a bardzo wiele z przeciwieństwem piękna”8.
Według refleksji ks. prof. Tischnera piękno jest niedefiniowalne i ma wiele wspólnego z iluzją, a mimo to, jak pisze dalej filozof, w swoistej rywalizacji z prawdą i dobrem, to ono właśnie wygrywa: „Układ podstawowy prawdy, piękna i dobra jest układem dramatycznym. Jest w nim trudne dążenie do jedni, a nie jednia gotowa. Dążenie to jest przeniknięte sporem – sporem o pierwszeństwo i autentyzm. […] Myślenie w żywiole piękna pojawia się przede wszystkim jako siła osądu. Siła, która coś usprawiedliwia, a czemuś odmawia usprawiedliwiania”9. Tezę tę filozof rozwija w tekście zatytułowanym Dramat wartości. Dramat, czyli spór, który ks. prof. Tischner rozstrzyga, idąc za Friedrichem Nietzschem (a przynajmniej nie sygnalizując dystansu wobec jego tezy): „Estetyka jest jedyną rzetelną metafizyką”10. Ostatni akapit eseju wprost pokazuje, jakie będą konsekwencje takiego teoretyzowania: „Wynika stąd, że świat piękna, a więc świat sztuki, może być światem prawdziwszym niż jakikolwiek inny świat. […] A ponieważ w sztuce wyrok jest sądem bez apelacji, trzeba powiedzieć, że rości on sobie pretensje do prawdy bardziej «prawdziwej» niż prawda jakiejkolwiek nauki i że w związku z tym dotyka rzeczywistości bardziej zasadniczej niż rzeczywistość jakiegokolwiek innego myślenia”11.
Powyższe rozważania doskonale ilustrują inteligenckie porzucenie Boga w obszarze refleksji o sztuce. Autor pochyla się nad Platońską triadą, ale tylko po to, by ją rozmontować, a nie opowiedzieć o niej coś istotnego z perspektywy wiary w Chrystusa i wyciągnąć z takiej opowieści konstruktywne wnioski. Czy jest to już dziś niemożliwe? Zanim odpowiem na to pytanie, zobaczmy, jakie są praktyczne konsekwencje takiego sposobu myślenia, w którym niedefiniowalne „piękno”, czyli po prostu sztuka, osądza świat i człowieka.
Cytowane przeze mnie dwa eseje ks. prof. Tischnera pochodzą z początku lat 80 XX wieku, a więc z okresu, w którym na ogólnoświatowej scenie artystycznej dostrzegalny stawał się ten ostatni z trzech etapów procesu zwięźle opisanego przez Scrutona: „Sztuka przejęła pochodnię piękna [1], przebiegła się z nią [2] i upuściła ją w latrynach Paryża [3]”. Dziwi więc, że chrześcijański filozof nie wziął pod uwagę stanu, w jakim już wtedy znajdował się przedmiot jego refleksji. Trzeba powiedzieć, że rozważania ks. prof. Tischnera odbijają ducha czasu, który w Polsce chyba najwyraźniej dał o sobie znać w działalności artystów i propagatorów sztuki krytycznej, czyli takiej, której głównym celem było dyscyplinowanie konserwatywnego społeczeństwa i promowanie rewolucji. Przedstawiciele tego nurtu nie musieli redukować kategorii piękna, nie musieli się już nawet do niej odnosić, lecz skupili się na tezie głoszącej, że sztuka ukazuje nam „najprawdziwszą” prawdę. I tak np. Izabela Kowalczyk, feministka i krytyczka sztuki, w książce Niebezpieczne związki sztuki z ciałem pisała: „Artyści pokazują, że sztuka jest rodzajem społecznego sumienia, naprowadza nas na bardzo istotne rozważania. Przede wszystkim wywołuje dyskusję o wartościach, stara się uświadomić to, co jest dla nas najważniejsze. […] Ta sztuka mówi nam o nas i często mówi prawdy, których nie chcemy słyszeć, które są niewygodne, dlatego tak często spotyka się z oporami i niechęcią”12. Podobnie nauczał Artur Żmijewski, artysta sztuk wizualnych, jeden z głównych przedstawicieli polskiej sztuki krytycznej, który w książce Drżące ciała takich jak on twórców nazywa ludźmi „wyposażonymi w szczególny aparat poznawczy” – „Szczególny, ponieważ dający się porównać do aparatu poznawczego chiromanty – wizja jest wiedzą, sen wskazówką, intuicja ścieżką poznania. […] W sztuce możesz być głupi, bo twoje «wiedzące ja» używa cię jako transmitera, medium, mieszka w tobie. […] To otwiera większe możliwości kojarzenia i osłabia dominację sztywnych procedur poznawczych, jakie nieuchronnie produkuje ortodoksyjnie pojmowana racjonalność”13. Takie samo przekonanie pojawiało się np. w kontekście zapowiedzi nowego etapu walki o rozmontowanie chrześcijańskiej koncepcji osoby w celu uczynienia płci kwestią indywidualnej decyzji. Maria Anna Potocka, kuratorka wystaw i długoletnia dyrektor krakowskich instytucji kultury, w tekście towarzyszącym wystawie Gender w sztuce tłumaczyła: „Sztuka i literatura mają tutaj swoje specjalne zadanie. Żadni badacze ani psychologowie nie sięgną tak głęboko i nie spojrzą tak ostro jak twórca”14. I raz jeszcze spójrzmy na puentę ks. prof. Tischnera, by uświadomić sobie, jak blisko spotykał się chrześcijański filozof z propagatorami rewolucji: „[…] świat sztuki może być światem prawdziwszym niż jakikolwiek inny świat. […] A ponieważ w sztuce wyrok jest sądem bez apelacji, trzeba powiedzieć, że rości on sobie pretensje do prawdy bardziej «prawdziwej» niż prawda jakiejkolwiek nauki i że w związku z tym dotyka rzeczywistości bardziej zasadniczej niż rzeczywistość jakiegokolwiek innego myślenia”.
Wypowiedzi krytyków promujących rewolucyjną koncepcję sztuki i antychrześcijańskie wartości są ostateczną konsekwencją refleksji o kulturze, która odrzuciwszy Boga, rozwinęła alternatywny kult. Nie chcę jednak polemizować z jego kapłanami, kiedy to w naszej wspólnocie wiary dostrzegam zjawiska bardziej niepokojące i mam na myśli już nie samo teoretyzowanie tego czy innego filozofa, lecz bardzo konkretną działalność dyrektorsko-kuratorską. Po „prawej” stronie sceny artystycznej, jeśli czasami jeszcze pojawia się „piękno”, to tylko jako słowo wypłukane z treści. Czasami służy legitymowaniu sztuki błahej, nieudolnej i brzydkiej (ale „naszej”!), jednak nie to jest najgroźniejsze dla kultury. Prawicowi eksperci, dokładnie tak jak ich lewicowi koledzy, piękno zastąpili sztuką z tą różnicą, że przemawiając do konserwatywnej publiczności, czasami jednak opowiadają o formalnych aspektach dzieła i zwracają uwagę na doskonały warsztat artysty, pokazując niejako: to tu jest piękno! Niektórzy robią to z taką gorliwością, że odbiorcy, których uwagę ma zajmować dukt pędzla czy też „feeria barw”, jakby przestają dostrzegać, na co właściwie patrzą. Przejdźmy więc do konkretnych przykładów właśnie takiego podmieniania piękna.
Mroczny kamp
Jesienią 2021 roku w warszawskim Centrum Sztuki Współczesnej „Zamek Ujazdowski”, zarządzanym wtedy przez Piotra Bernatowicza, dyrektora z nadania „dobrej zmiany”, pokazywano twórczość Macieja Raucha. Kuratorką wystawy zatytułowanej Inne dni oraz promotorką młodego artysty w mediach społecznościowych, radiu i telewizji była Krystyna Różańska-Gorgolewska, która na swojej stronie autorskiej deklaruje, że „ważne są [dla niej] idee prawdy, piękna i dobra”, a misję malarstwa widzi „w poszerzaniu odbioru tych wartości i wzroście ich znaczenia”15. Przyglądając się dokumentacji wystawy Raucha, wciąż dostępnej na stronie instytucji, spróbujmy sobie odpowiedzieć na pytanie, czy powiodła się ta szlachetna misja. Z towarzyszącego wystawie tekstu, którego jest autorką, można wywnioskować, że według Różańskiej-Gorgolewskiej istotną cechą malarstwa Raucha jest fakt, iż malarz posłużył się farbami i pędzlem. Ma to tak ogromne znaczenie, że kuratorce, która w wielu miejscach manifestuje swoją przynależność do Kościoła katolickiego, a w prawicowych mediach ostrzega przed deprawującym wpływem sztuki współczesnej na dzieci, zupełnie nie przeszkadza tematyka tych przedstawień.
Maciej Rauch, Spotkanie, materiały prasowe CSW
Maciej Ruach, Dorosłość, materiały prasowe CSW
Obowiązek napisania noty kuratorskiej wymusił na Różańskiej-Gorgolewskiej sformułowanie wielu zdań, które zestawione z obrazami Raucha oraz deklarowanymi przez nią wartościami, jawią się jako próba gaslightingu. Te zdania niby coś opisują, ale tylko po to, żeby o wiele więcej przemilczeć i wciągnąć odbiorcę w udawanie, że oglądamy zupełnie inne obrazy – „magiczne”, jakoś artystowsko przewrotne, ale w sumie całkiem niewinne. W tekście tym czytamy: „Od samego początku wpadamy w jego pułapkę, kiedy porwani wizualną atrakcyjnością, odkrywamy, że te pociągające przedstawienia tworzone są w żmudnym procesie ręcznej pracy malarza. Malarza, który tworzy fantastyczne światy i wizje w cierpliwym zmaganiu się z trudną materią płótna i olejnej farby. Nie dajmy się zwieść pozornej łatwości nasyconych kolorów, rozbłyskującym przestrzeniom czy pięknym twarzom. Jest w nich przecież też smutek, poczucie niedopasowania czy samotność. Świat, który kreuje Rauch, jest starannie przemyślany. To nie tylko wizualna feeria barw i kształtów, postaci, zwierząt i planet. To także wiele ikonograficznych odniesień i umiejętnie cytowanej symboliki. Wiele znaczeń, które dadzą się nam odczytać, kiedy tylko poświęcimy im trochę czasu. Więcej niż wymaga prosta przyjemność obcowania z niezwykłym światem jego malarstwa”16.
Maciej Rauch, Holy Boys, materiały prasowe CSW
Maciej Rauch, Rose Boy, materiały prasowe CSW
Maciej Rauch, widok wystawy Inne dni, materiały prasowe CSW
Maciej Rauch, Monstrancja, materiały prasowe CSW
Maciej Rauch, widok wystawy Inne dni, materiały prasowe CSW
Zróbmy więc to, do czego zachęca kuratorka – poświęćmy trochę czasu na przyjrzenie się dokumentacji wystawy Inne dni17. Odczytajmy i nazwijmy to, co widzimy. Oto postaci kreowane przez Raucha: kuszący chłopcy w bokserkach, np. ten z dużym krzyżem w okolicach pępka lub ten upozowany na Chrystusa Frasobliwego, dalej – paroletni chłopiec stojący przed słoniem, tzn. przed jego ciosami, które znajdują się na wysokości ust dziecka, oraz przed opuszczoną trąbą. Mamy także papieża Benedykta XVI z drapieżną miną, otoczonego przez ministrantów o twarzach idoli popkultury w swoim nastoletnim wydaniu. Wspomniane przez kuratorkę zwierzęta to po prostu namalowane truchła. A jakie odnajdziemy tutaj „ikonograficzne odniesienia” i jaką „umiejętnie cytowaną symbolikę”? Na przykład: swoiste strachy na wróble nawiązujące do trzech krzyży na Golgocie, wizerunek Jezusa Miłosiernego powieszony w towarzystwie tych gejowskich przedstawień, a także obraz monstrancji z kosmicznym wirkiem zamiast białej Hostii… Pośrodku sali ekspozycyjnej w namiocie cyrkowym – psychodeliczny film z pentagramem... (w tym kontekście tytuł noty kuratorskiej Realna magia, realizm magiczny – nabiera „sensu”).
Krystyna Różańska-Gorgolewska zachęca w swoim tekście kuratorskim do analizy dzieł Macieja Raucha, jednak sama nie potrafi powiedzieć, jak interpretuje postać małego chłopca wpatrującego się w trąbę słonia. Kuratorka odmówiła mi odpowiedzi na to pytanie i zablokowała naszą konwersację. Myślę, że nie umiałaby także opisać różnicy między pięknem a kampem, do którego ma wyraźną słabość. Z kolei dyrektor Bernatowicz pytany przeze mnie, jak to jest możliwe, że tak często manifestując swoją przynależność do Kościoła, zawodowo promuje twórczość Raucha, usiłował wpłynąć na kształt artykułu poprzez apel wysłany do mojego przełożonego. Piotr Bernatowicz wyraża ogromne zdziwienie, że ktoś zastanawia się nad jego działalnością w kontekście deklarowanej przez niego przynależności do Kościoła katolickiego. Czy nie rozumie on, że nasza wiara wymaga spójności? Jeśli od polityków przedstawiających się jako chrześcijanie oczekujemy, że nie będą wspierać np. aborcji i z tego ich rozliczamy podczas wyborów, to także ocena działalności polityków kulturalnych musi uwzględniać spójność ich deklaracji z promowaną przez nich sztuką. A przecież wystawa Macieja Raucha to nie pierwszy i nie ostatni tego typu pokaz w dyrektorskim curriculum vitae Piotra Bernatowicza18.
Zło w sztuce
Jednym z sukcesów Bernatowicza jako dyrektora warszawskiego CSW była wystawa Odda Nerdrumapt. Malarz Północy, czyli pokaz wielkoformatowych obrazów składające się na iście demoniczne uniwersum19. Widziałam naprawdę wiele kontrowersyjnych wystaw, nigdy wcześniej jednak nie doświadczyłam sztuki tak intensywnie mrocznej i bezlitosnej dla odbiorcy. Ludzie przedstawieni na płótnach Nerdruma to jakby drapieżne zwierzęta, zniewolone nie tylko łańcuchami, ale przede wszystkim od wewnątrz. „Jak opętane” – wiele osób, które znam, właśnie tymi słowami charakteryzuje postaci z obrazów Nerdruma. W jaki sposób popularyzowanie takiej twórczości uzasadniał ówczesny dyrektor CSW i jego otoczenie?
Odd Nerdrum, obraz z wystawy Malarz Północy, fot. M. Kędzierski
Odd Nerdrum, obraz z wystawy Malarz Północy, fot. M. Kędzierski
Odd Nerdrum, obraz z wystawy Malarz Północy, fot. M. Kędzierski
W wypowiedziach promujących wystawę pojawiały się nazwiska dawnych mistrzów – podkreślano, że Norweg, buntując się przeciw postępowej sztuce, bohatersko odbudowuje nadszarpnięte relacje malarstwa z tradycją. Jest to główny motyw opowieści o Nerdrumie, tak jakby największym problemem ludzkości było porzucenie przez artystów pędzli i farb, a powrót do tradycyjnego warsztatu był równoznaczny z ocaleniem człowieczeństwa – nawet jeśli genialny malarz kreuje świat w całości opanowany przez zło. Bożek sztuki potrafi skoncentrować na sobie nie tylko miłośników awangardy, ale także koneserów malarskiego rzemiosła, co widać w tekście Piotra Drozdowicza opublikowanym na stronie magazynu będącego tubą CSW. Recenzent pisze o swoim doświadczeniu tej sztuki: „Dotyka widza niebywała delikatność, niespotykana u większości współczesnych malarzy realistycznych. Delikatność, która nie jest pozbawiona energii w traktowaniu tekstury obrazu. Mamy tu subtelny modelunek form uzyskiwany dzięki superpozycjom transparentnych warstw werniksów, wtartych półkryjących plam farby oraz uderzenia miękkiego impasto”20. Doprawdy ta ekspercka analiza ociera się o śmieszność, gdy mamy przed oczami obrazy, których dotyczy. Nasuwa się tutaj nieco złośliwa, ale ważna uwaga – żeby naprawdę zrozumieć obraz, należy czasami odkleić nos od płótna.
Odd Nerdrum, obraz z wystawy Malarz Północy, fot. M. Kędzierski
Zarówno dyrektor, jak i recenzent próbowali przedstawić Odda Nerdruma jako antymodernistę, co jest przyporządkowaniem po prostu błędnym. Drozdowicz twierdzi: „Fakt, że tradycjonalistyczny, antymodernistyczny artysta przetrwał presję postawangardowych doktryn w sztuce nowoczesnej i zafunkcjonował w świecie sztuki potwierdza, że klasyczne wartości estetyczne oraz metodologia oparta na postrzeganiu wzrokowym w malarstwie są ponadczasowe”. Sam dyrektor Bernatowicz, choć nie opowiada o malarstwie w tak finezyjny sposób jak cytowany tu recenzent, który jest malarzem, również koncentruje się na zachwalaniu tradycyjnego warsztatu mistrza z Norwegii. W wypowiedzi dla telewizji Republika21 wyznaje wiarę w zupełnie wyjątkową „siłę” malarstwa, co razem z podejściem formalistycznym jest przecież… kwintesencją modernizmu! Profesor Wojciech Włodarczyk wymieniając różne założenia modernizmu, pisał: „Mogą być i inne kryteria, ale wizualny, «artystyczny» formalizm i pojęcie uniwersalizującej «całości» tak istotne dla modernistycznych wyborów, były obecne w modernizmie od samego początku. W XX wieku ten rodzaj podejścia do sztuki dobrze ukazują takie szkoły interpretacji jak formalizmy i strukturalizm czy koncepcje hermeneutyczne”22.
Na okoliczność tej wystawy (bo przecież nie w przypadku innych projektów) Bernatowicz prezentuje się właśnie jako obrońca modernizmu, tyle że jest to modernizm sprzed korekty, jaką zrobiła awangarda m. in. wprowadzając do sztuki nowe media. Jednak między modernizmem a awangardą nie ma wielkiej różnicy, gdyż najważniejszy dogmat, który umożliwił zaistnienie kultu sztuki i go gwarantuje, pozostał bez zmian – dogmat o autonomii sztuki. Zabezpieczają go oczywiście instytucje kultury – także wykształcone w łonie modernizmu! Dlatego właśnie możliwe jest prezentowanie w muzeach i galeriach (publicznych oraz prywatnych) dzieł propagujących zło i nadawanie im znaczenia jako ważkich wypowiedzi na temat rzeczywistości. Z perspektywy zarówno modernizmu, jak i awangardy sztuka ma swoje niezbywalne prawa do niepokojenia odbiorców tak bardzo, jak chce tego artysta czy (zwłaszcza) polityk kulturalny. Tu istnieją wyłącznie granice chroniące sztukę przed odbiorcą, innych granic nie ma. Ten modernistyczny paradygmat autonomii sztuki przez awangardę został jeszcze rozwinięty i wyrażony w dogmacie polityczności sztuki – sztuka jest niezniszczalnym narzędziem w wojnie kulturowej. W ten sposób właśnie twórczość artystyczną traktuje Piotr Bernatowicz, co widać w całej jego działalności, ale także w przypadku tej niby niepolitycznej wystawy, która była przedstawiana jako coś, co ma bardzo uwierać postępowe środowiska skupione na nowych mediach, oraz stanowić manifestację tego, że prawica posiada ofertę przyciągającą tłumy.
Nie jest jednak tak, by promotorzy Nerdruma w ogóle nie zauważali, że jego sztuka ma wymowę nihilistyczną – dokładnie takiego słowa używa Drozdowicz w swojej recenzji, lecz zaraz stwierdza również: „[…] to artysta na wskroś humanistyczny, bo głównym tematem swej pracy uczynił człowieka…”23. Cóż z tego, że dla bohaterów omawianego uniwersum, jak pisze recenzent, „charakterystyczne są demoniczne, martwe oczy i amorficzne rozwarte usta, które z trudem próbują łapać powietrze, co nasuwa wrażenie ostatniego, przedśmiertnego oddechu…”24. Demoniczność jako cecha szczególna nie przeszkadza Drozdowiczowi napisać w kontekście dorobku artystycznego Nerdruma: „To wielkość wizji, klarowność języka własnej sztuki i determinacja w dążeniu do prawdy, a tym samym do piękna jest dla artysty siłą samą w sobie”25. Tak oto „prawda” i „piękno” stają się retorycznym ozdobnikiem w tekście wychwalającym demoniczne uniwersum.
Tę samą narrację na temat świata opanowanego przez zło podejmuje Bernatowicz we wspomnianej już wypowiedzi dla prawicowej telewizji. Podkreśla, że w sztuce Nerdruma chodzi o prawdę na temat ludzkiej natury: „Jeśli naszą cywilizację tego blichtru technologii i komercji pozbawimy, to zobaczymy nas takimi, jakimi jesteśmy – ludźmi, którzy mają swoje emocje, którzy mają swoje relacje. Myślę, że Odd Nerdrum właśnie na tym się skupia. Dlatego jego malarstwo z jednej strony jest współczesne, bo on tworzy współcześnie i też inspiruje się współczesną wizją społeczeństwa, ale też z drugiej strony jest ponadczasowy, bo dotyka kwestii uniwersalnych, tzn. on próbuje się przedrzeć przez tę warstwę, która czasem nie pozwala nam dostrzec tego, co w naszym życiu jest uniwersalne”26. Trochę dalej Bernatowicz jakby uspokaja, że w twórczości Nerdruma dostrzegalne są także odniesienia do chrześcijaństwa. Jest to bardzo życzeniowa teza, możliwa chyba tylko dlatego, że dziś wszystko może kojarzyć się z wszystkim, a aura prawicowego eksperta od sztuki umożliwia Bernatowiczowi snucie swobodnych interpretacji bez żadnej sensownej reakcji ze strony prawicowego dziennikarza. Malarstwo Nerdruma dociera podobno do uniwersalnej prawdy o niezmiennej naturze człowieka – jest to powiedziane w kontrze do postępowej tezy o plastyczności naszej natury. Ale czy naprawdę ludzka natura zastygła w upadku? Czy chrześcijanin może przyjąć uniwersum Nerdruma jako prawdę o sobie – uniwersum będące niczym innym, jak diabelską parodią świata stworzonego i odkupionego? Parodią, w której nie występuje ani wolna wola człowieka, ani łaska Boża, która realnie i nieustannie nas przemienia.
Największym problemem sztuki nie jest zerwanie z tradycją na poziomie samej formy, jak próbują dowodzić miłośnicy norweskiego malarza. Poważniejsze jest odcięcie się od kultury chrześcijańskiej poprzez świadome tworzenie alternatywnego świata i to właśnie robi Nerdrum – buduje nową ikonografię, a jej odrębność na tle tradycji podkreślana jest w notach biograficznych malarza. Najtragiczniejsze jest jednak to, że Nerdrum– jak można wnioskować z jego artystycznej afirmacji opętania – odcina się przede wszystkim od samego Chrystusa. Jego związki z tradycją są powierzchowne i stanowią pułapkę, bo pod „piękną”, tj. wypracowaną formą kryje się tylko mrok.
Ciekawe jednak, że sam Nerdrum określa się jako „malarz kiczu”27 i choć używa tego terminu jakby przekornie, w celu dowartościowania malarstwa nazywanego kiczem przez awangardę, to bezwiednie trafia w sedno – jego malarstwo jest kiczem w najgłębszym tego słowa znaczeniu. Jest kiczem przede wszystkim na poziomie duchowym. Do pewnego stopnia wyjaśnić tę tezę pozwoli mi refleksja Hermanna Brocha. Zobaczmy, w jaki sposób charakteryzuje on problem kiczu: „Kicz to nie jest «zła sztuka», lecz samoistny zamknięty system tkwiący jak ciało obce w ogólnym systemie sztuki […]: daje się on porównać – i nie jest to zwykła metafora – z systemem antychrysta. […] Każdy system jest dialektycznie zdolny, a nawet zmuszony, rozwinąć swój antysystem, a niebezpieczeństwo jest tym większe, że na pierwszy rzut oka system i antysystem są podobne do siebie jak dwie krople wody. […] Antychryst wygląda jak Chrystus, działa i mówi jak Chrystus, a mimo to jest Lucyferem. […] System kiczu jest systemem naśladowczym: może do złudzenia naśladować sztukę, zwłaszcza jeśli posługują się nim tacy mistrzowie jak Wagner, jak dramaturdzy francuscy, na przykład Sardou, czy też, by sięgnąć po przykład z malarstwa, jak Dali. Górę bierze jednak imitacja. System kiczu wymaga od swoich zwolenników «pracuj pięknie», a system sztuki stawia na pierwszym miejscu etyczne hasło «pracuj dobrze». Kicz stanowi zło w systemie wartości sztuki”28. Choć myślenie Brocha także jest osadzone w modernizmie (w końcu strzeże on autonomii „systemu sztuki”), to jego rozważania są niezwykle inspirujące, bo można spróbować je przełożyć na dwa inne „systemy” – kult sztuki i kult Boży. Ten austriacki pisarz dostrzega jeszcze coś istotnego – konwencje estetyczne kształtują życie, a więc robi to także kicz, którego „pierwotną konwencją jest egzaltacja – obłudna egzaltacja, ponieważ próbuje ustanowić z gruntu fałszywy związek nieba z ziemią. W jaki rodzaj dzieła kicz stara się przekształcić życie ludzkie? Odpowiedź jest prosta: w neurotyczny, to znaczy taki, który narzuca rzeczywistości konwencję całkowicie nierealną”29.
Walka, nie wojna
Powyższe uwagi o kiczu wybrzmiewają interesująco także w kontekście twórczości Zdzisława Beksińskiego, którą już po raz czwarty prezentuje warszawskie Muzeum Archidiecezjalne30. To właśnie tam parę miesięcy temu rozpoczął pracę Piotr Bernatowicz jako zastępca dyrektora i choć nie on odpowiada za przyjęcie kolekcji mrocznych obrazów do instytucji kościelnej, to jednak z reakcji Bernatowicza na skargę wysłaną do kurii przez kobietę zaniepokojoną bluźnierczym pokazem, wiemy, jaki jest jego stosunek nie tylko do obrazów Beksińskiego, ale także do zaniepokojonych katolików. We wpisie, który opublikował na swoim profilu fejsbukowym, ujawnił nazwisko kobiety, by napiętnować ją jako donosicielkę, a przy okazji zaprosił do Muzeum na inną kontrowersyjną wystawę, gdzie eksponowano m. in. wizerunek babilońskiego ducha Lamassu31. Piotr Bernatowicz, niegdyś odważny krytyk, zamienił się w postać, z którą nieustannie się ścierał – strażnika instytucjonalnego obiegu sztuki, czyli tak naprawdę obcego kultu. Funkcją takiego strażnika jest piętnowanie odbiorców o chrześcijańskiej wrażliwości za każdym razem, gdy ośmielają się oni podważać reguły świata sztuki. I o ile przywykliśmy do tego, że nie wolno nam krytykować gorszących programów galerii miejskich czy centrów sztuki, to jednak trudno pogodzić się z faktem, że chrześcijańska wrażliwość jest wyszydzana przez pracownika kościelnej placówki. Jeśli po Muzeum Archidiecezjalnym katolik nie może spodziewać się prezentowania sztuki przynajmniej niemrocznej, to w jaki sposób i z kim mamy budować chrześcijańską kulturę?
Zdzisław Beksiński, obrazy z ekspozycji w Muzeum Archidiecezjalnym w Warszawie, archiwum KS.
Wszystko, co zostało powiedziane powyżej, należy zestawić z faktem zaproszenia Piotra Bernatowicza na konferencję zatytułowaną „Jak przełamać antykulturę?”, którą zorganizowało Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. ks. Piotra Skargi. Była to druga edycja wydarzenia, w ramach którego planowana jest kontynuacja działalności śp. Krzysztofa Karonia – postaci intensywnie walczącej z rewolucją kulturalną. Organizatorzy tłumaczą: „Myśli formułowane podczas wystąpień publicznych i w mass mediach przez Krzysztofa Karonia ośmieliły wiele osób do kontynuacji jego dzieła intelektualnego i obnażania prawdziwych intencji burzycieli porządku moralnego – ich walki z normami społecznymi, reinterpretacji prawa stanowionego oraz do propagowania wzorców kulturowych zaprzeczających dziedzictwu cywilizacji chrześcijańskiej”32. Już choćby w świetle tych słów zaproszenie Piotra Bernatowicza do panelu pt. „Jak dziś możemy wykorzystać instytucje w wojnie kulturowej?” pokazuje, że organizatorzy zupełnie nie orientują się w dokonaniach głównej postaci pisowskiej „dobrej zmiany” na odcinku kultury. Przedstawione tu wątki z dyrektorskiego cv Bernatowicza są bardzo ważne nie tylko jako ilustracja upadku tego konkretnego wojownika, ale przede wszystkim jako ponadczasowa przypowieść o tym, dokąd dochodzi twórczość (artystyczna, kuratorska, polityczna), gdy człowiek odmawia służenia Bogu.
Na kwestię tej kluczowej i tragicznej odmowy zwrócił uwagę Arkadiusz Stelmach, wiceprezes SKCh, podczas zeszłorocznej edycji wydarzenia: „Anty-kultura to absurd, w którym odnajdujemy ślady największego absurdu, jaki dokonał się w dziejach świata, to znaczy buntu anioła światłości – Lucyfera, który znał największe Dobro, który znał Boga, a mimo wszystko powiedział mu «Nie będę służył» i się zbuntował. […] Szatan nienawidzi wszystkiego, co godziwe, co prawdziwe, co dobre, co piękne i próbuje te wszelkie ślady Bożego oblicza w świecie zniszczyć, zdeprawować i podeptać. Wiemy, że poprzez patrzenie na świat, poprzez patrzenie na dzieła Boże odnajdujemy w tym świecie oblicze samego Boga. Jeśli człowiek jest dobrze uformowany i współpracuje z Łaską Bożą, to również tworzy dzieła, jakie mogą prowadzić nas do samego Absolutu, do Pana Boga”33. Tak w istocie jest! Jednak stanu kultury nie naprawi zaangażowanie instytucji w wojnę prawicy z lewicą, gdyż – jak widać – również prawicy zdarza się nie odróżniać kultury od antykultury i sączyć mrok w nasze dusze. Musimy wyjść poza samą logikę wojny kulturowej, a na serio podjąć walkę duchową.
Piękno i Arcydzieło
Jest dla mnie rzeczą niezrozumiałą, dlaczego inteligencja katolicka nie potrafi na poważnie i bez kompleksów mówić o sztuce własnym językiem. Dlaczego nie chce wypracować kategorii katolickich w tym obszarze? Nie trzeba robić tego „od nowa”, wystarczy wydobyć spod gruzów gmachu kultury to, co najważniejsze. Ksiądz prof. Józef Tischner w refleksji, do której się odniosłam, popełnił błąd już na samym początku, gdy założył, że prawda, dobro i piękno toczą między sobą spór. Brzmi to bardzo romantycznie, ale również zuchwale, a skutki tego sposobu myślenia właśnie poznaliśmy. Kiedy sama się zastanawiam nad pięknem, dobrem i prawdą jako kategoriami ważnymi dla chrystocentrycznej krytyki sztuki, rośnie we mnie przekonanie, że Platońską triadę wystarczy oświetlić Słowem. Dlaczego nie myśleć o pięknie, dobru i prawdzie w kontekście cnót teologalnych: wiary, nadziei i miłości? Widzę to tak: sztuka, która niesie dobro, to taka sztuka, która daje chrześcijańską nadzieję eschatologiczną (nie tylko chwilowe pocieszenie!); sztuka, która mówi prawdę, zawsze opowie także o miłości (a kiedy będzie mówić o miłości, zawsze ogłosi prawdę – o człowieku, o świecie, o Bogu); sztuka jest piękna, jeśli wypływa z wiary w Chrystusa i do Niego prowadzi. Potwierdzenie tego kierunku myślenia znajduję w refleksji kard. Josepha Ratzingera/Benedykta XVI, a także w komentarzu poczynionym do niej przez ks. prof. Jerzego Szymika.
Esej zatytułowany Zraniony strzałą piękna. Krzyż i nowa „estetyka” wiary, kard. Ratzinger rozpoczyna od zwrócenia uwagi na modlitwę Kościoła: „W modlitwie brewiarzowej z okresu Wielkiego Postu każdego roku porusza mnie paradoks, który znajduje się w nieszporach z poniedziałku czwartego tygodnia. Znajdujemy tam dwie antyfony – jedną na czas Wielkiego Postu, drugą na okres Wielkiego Tygodnia – które są wprowadzeniem do Psalmu 45”34. Chodzi tu o dwa wersety: „Najpiękniejszy jesteś spośród synów ludzkich, wdzięk się rozlał na Twoich wargach” (Ps 45,3) oraz „Nie miał On wdzięku ani blasku, aby na Niego popatrzeć, ani wyglądu, by się nam podobał” (Iz 53,2). To paradoksalne zestawienie już św. Augustynowi uświadomiło, że Chrystus zakwestionował grecką filozofię piękna; że z perspektywy wiary piękno jest czymś innym, inaczej doświadczanym. Gdy naprawdę poznajemy Syna Bożego (Wcielone Słowo, Logos), który stał się najpiękniejszym Synem Człowieczym, lecz z miłości do ludzi dał się poniżyć i oszpecić, doznajemy głębokiego poruszenia, wstrząsu35.Piękno Chrystusa rani i jednocześnie budzi nas do nowego życia.Ksiądz prof. Jerzy Szymik, komentując teologię Benedykta XVI, pisze: „Przekształcony przez Wcielenie platonizm – i właśnie taki bliski Ratzingerowi – kwintesencje piękna widzi w Chrystusie, a wyprowadzenie «poza siebie samego» wiedzie ku Bogu, w Jego stronę”36. Dlatego kard. Ratzinger nie ma wątpliwości: „Piękno jest poznaniem, co więcej, jest najwyższą formą poznania, gdyż poprzez piękno człowiek zostaje dotknięty prawdą w całej jej wielkości”37. I tylko w tym sensie można powiedzieć – w nawiązaniu do rozważań ks. prof. Tischnera – że „estetyka jest jedyną rzetelną metafizyką”.
Widzimy więc, że z perspektywy wiary i teologii nie ma tu sporu, nie ma „dramatu wartości”. Piękno nie jest ani niedefiniowalne, ani irracjonalne, ani skonfliktowane z prawdą. Piękno to Chrystus, Wcielony Logos, Boski Rozum, a zatem Prawda. Ksiądz prof. Szymik dosadnie podsumowuje koncepcję przeciwną: „To wyemancypowane (od rozumu, dobra, prawdy – ostatecznie od wiary i Boga) piękno jest tak podobne do «siebie prawdziwego» jak Antychryst do Chrystusa: mieni się absolutem, występuje z ofertą zbawienia, którego samo jest gwarancją, spełnieniem i kresem”38. Wydaje się, że estetyka teologiczna kardynałaRatzingera stawia przed chrześcijańską sztuką zadanie wyjątkowo ważne z perspektywy walki duchowej. Cytowany tu esej wielki teolog kończy wyrażonym wprost oczekiwaniem: „Sztuka chrześcijańska musi się dzisiaj (a może było tak zawsze) przeciwstawić dwóm wyzwaniom: kultowi brzydoty, który mówi nam, że wszystko inne, wszelkie piękno jest oszustwem, a tylko przedstawienie okrucieństwa, podłości, nikczemności wyraża prawdę i jest autentycznym oświeceniem. Musi się ona również przeciwstawić zakłamanemu pięknu, które pomniejsza człowieka, zamiast ukazywać mu jego wielkość i właśnie dlatego jest kłamstwem”39.
Jak zatem miałaby wyglądać sztuka podążająca za tak zdefiniowanym pięknem, tzn. za Pięknem, Chrystusem? Wskazówki są dwie – dotyczą one zasad sztuki i postawy twórcy. Najpierw zasady. Skoro podążamy za Słowem, przez które „wszystko się stało”, za Słowem wcielonym, które odkupiło ludzkość z niewoli grzechu, obowiązują nas: fakt stworzenia, fakt wcielenia i fakt odkupienia. To są wydarzenia (i zasady), których miłość do Jezusa nie pozwala nam ignorować. Jesteśmy twórcami chrześcijańskimi (chrystocentrycznymi!) o tyle, o ile chcemy kontemplować i wychwalać dzieła Boga – czy to stworzoną rzeczywistość, czy ponadnaturalne cuda, czy nadprzyrodzone działanie łaski Bożej w człowieku. W tym celu twórca po prostu musi dążyć do rzetelnego opanowania rzemiosła. I być może wcale nie chodzi o mistrzostwo – ono przecież umożliwia i prowokuje egzaltację, która jest pierwotną konwencją kiczu. Pewne jest jednak, że z katolickiej perspektywy twórczość należy rozumieć jako pracę – a każdą pracę trzeba wykonywać uczciwie. W programowo niechlujnym podejściu do pracy artystycznej widzę przejawy współczesnego ikonoklazmu, czyli niszczenia obrazu – nie tyle przedmiotu artystycznego czy idei dzieła, co obrazu Boga w człowieku. Utraciliśmy podobieństwo do Boga – to prawda – ale wciąż mamy w sobie Jego obraz, więc rzeczą diabelską jest głoszenie poprzez twórczość (czy to beztrosko nieudolną, czy celowo deformującą postać ludzką, czy też genialnie promująca zło, jak dzieła Nerdruma), że jesteśmy w dużo gorszym położeniu. Innym przejawem ikonoklazmu jest pretensjonalna abstrakcja, przede wszystkim ta, która usiłuje wejść do świątyń jako „sztuka sakralna”. Zawsze, gdy widzę dekorację zajmującą miejsce przedstawienia, przypominają mi się słowa Simone Weil: „Człowiek powinien się wcielać, bo jest odwcielony przez imaginację. Co jest w nas od szatana, to imaginacja!”.
Druga wskazówka dotyczy postawy twórcy. Jedną z konsekwencji wcielenia Boga jest Jego substancjalna obecność w eucharystycznym Chlebie, dlatego chrześcijański twórca (i każdy inny chrześcijanin) nie będzie służył Bogu, jeśli nie podejmie życia sakramentalnego, a adoracji nie uczyni swoim sposobem bycia oraz praktyką modlitewną. Zapatrzenie w Hostię dosłownie wprowadza człowieka w post dla oczu, jakiego dziś naprawdę potrzebujemy, gdy otacza nas kicz i brzydota. Kardynał Ratzinger w Duchu liturgii pisał: „Dokonująca się w wierze odnowa sztuki nie może nastąpić ani dzięki pieniądzom, ani przez powołanie jakiejś komisji. Sztuka taka zakłada przede wszystkim dar nowego spojrzenia. Warto zatem dołożyć wszelkich wysiłków, aby ponownie dotrzeć do wiary widzącej. Tam, gdzie ona zaistnieje, tam i sztuka znajdzie swój właściwy wyraz”40.
O „dar nowego spojrzenia” warto zabiegać, a następnie dbać, zarówno poprzez stałą pracę nad sercem/sumieniem, jak i przez ciągłe oczyszczanie zmysłów. Oba te starania sprzęgają się, wydając owoc, gdy przejęci tym, na Kogo patrzymy, chcemy Go naśladować i coraz bardziej otwieramy się na łaskę. W książce In Sinu Jesu, która jest zapisem rozmowy mnicha benedyktyńskiego z Panem Jezusem, znajduje się inspirujący zestaw cnót eucharystycznych. Chrystus poucza mnicha: „[Adoracja,] ta mała droga […] wprowadza dusze na ścieżkę Moich eucharystycznych cnót, które dostrzegasz, wpatrując się w Moje Eucharystyczne Oblicze: ukrycie, maleńkość, cierpliwość, cichość, ubóstwo, stałość, a także promieniująca miłość, która daje radość…”41. Jestem przekonana, że tylko wejście na tę drogę, czyli osobiste nawrócenie i bardzo konkretny rozwój duchowy twórców, umożliwi podjęcie chrystocentrycznej estetyki i budowanie katolickiej kultury. Widzę zarówno oczami wiary, jak i oczami wyobraźni dzieła rzetelne, bezpretensjonalne, zrozumiałe (eklezjalne), powściągliwe, skoncentrowane na Bogu. Sztuka chrystocentryczna nie jest sztuką, która przysparza chwały twórcy. By tworzyć taką sztukę konieczne jest przyjęcie postawy Hostii, tzn. ofiarowanie siebie i pewne ukrycie się za dziełem prowadzącym do Boga, który jest Pięknem.
Gdy już nie musimy udawać, że nie wiemy, czym jest piękno, i w końcu możemy pisać to słowo wielką literą, jeszcze lepiej rozumiemy, czym jest kicz i brzydota. To faryzeusz i celnik (por. Łk, 18,9-14) – efekciarstwo (skupienie na sobie, kłamstwo, egzaltacja, formalizm) oraz niechlujność (brak pracy nad sobą, chwilowa skrucha, a jednak szukanie wymówek, porzucenie formy). Kicz i brzydota w swoim najczystszym wydaniu (w każdym obszarze ludzkiej działalności) to także bałwochwalstwo i grzech zaniedbania, ale w wersji powszechnej to wszelkie ludzkie przejawy pychy i lenistwa. Ale obok kiczu i brzydoty istnieje także podarowany nam przez Boga realistyczny wzór, bez którego żaden człowiek, a co za tym idzie kultura, nie jest w stanie wejść na „małą drogę” eucharystycznych cnót. Ksiądz Alessandro Pronzato, autor publikacji na temat życia duchowego, pisząc o Niepokalanej, posłużył się niespodziewaną metaforą: „My jesteśmy stworzeniami pewnego dystansu. Dystansu między tym, kim jesteśmy, a tym, kim być powinniśmy. Między wierzę a życiem. Między faktami a słowami. Między ideałem a rzeczywistością. Między arcydziełem, którym mamy być, a kiczem i bazgrołem, który sobą prezentujemy. Między nadziejami Pana i naszymi niedomaganiami. Między wiernością Boga i naszymi brakami. Maryja natomiast jest jedynym stworzeniem, które stało się tym, kim być powinno, które stało się arcydziełem, które poszło maksymalnie w głąb swoich możliwości”42.
Potraktujmy sprawę poważnie. Katolicka kultura, która w swej dojrzałej formie musi być kulturą chrystocentryczna, jest możliwa tylko wtedy, gdy każdy z nas zamiast diabelskiego „Non serviam” wypowie szczere: „Ecce ancilla Domini, fiat mihi secundum verbum tuum”.
Karolina Staszak
Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcia pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co więcej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.
1 Por. K. Staszak, Wobec sztuki współczesnej, https://magazynverbum.pl/zycie/kultura/wobec-sztuki-wspolczesnej/
2 Kard. J. Ratzinger, Duch liturgii, przeł. E. Pieciul, Poznań 2002, s. 157.
3 Tamże.
4 R. Scruton, Piękno, przeł. S. Krawczyk, A. Rejniak-Majewska, Łudź 2018, s. 15.
5 Tamże, s. 97.
6 Ks. J. Tischner, Myślenie w żywiole piękna, oprac. W. Bonowicz, w: „Myślenie w żywiole piękna”, Kraków 2004, s. 7.
7 Tamże.
8 Tamże, s. 8.
9 Tamże, s. 18.
10 Ks. J. Tischner, Dramat wartości, dz. cyt., s. 22.
11 Tamże, s. 24.
12 I. Kowalczyk, Niebezpieczne związki sztuki z ciałem, Poznań 2002, s. 10.
13 A. Żmijewski, Drżące ciała. Rozmowy z artystami, Warszawa 2008, s. 14-15.
14 M. A. Potocka, Problem gender stworzyła religia, dodatek Gender w sztuce, Gazeta Wyborcza, Kraków, 11 maja 2015, s. 2.
15 https://utagor.wixsite.com/obrazy/about [dostęp: 22.05.25].
16 K. Różańska-Gorgolewska, Realna magia, realizm magiczny, https://u-jazdowski.pl/program/project-room/maciej-rauch?tid=t_content [dostęp: 22.05.25].
17 Zob. https://u-jazdowski.pl/program/project-room/maciej-rauch oraz https://maciejrauch.com/csw-zamek-ujazdowski [dostęp: 22.05.25].
18 Po raz pierwszy działalność Bernatowicza i Różańskiej-Gorgolewskiej zaszokowała mnie w 2016 roku, gdy w poznańskiej Galerii Miejskiej Arsenał z ogromnym entuzjazmem promowali Adę ADU Karczmarczyk Zob. https://arsenal.art.pl/exhibition/bog-i-dziewczyna-wystawa-ady-karczmarczyk/ [dostęp: 22.05.25]. Artystka znana była wtedy z takich produkcji video jak Idź do światła i nie pierdol (https://www.youtube.com/watch?v=13e4n5UxylU [dostęp: 22.05.25]), Jaram się Maryją (https://www.youtube.com/watch?v=7EzpQoDfVyo [dostęp: 22.05.25]) czy Czysta pipa (https://www.youtube.com/watch?v=2Rg9vVa4SBQ [dostęp: 22.05.25]). Podobieństwo zachodzące między tymi dwoma pokazami jest dużo większe niż estetyka kampu i mrok pod cukierkową powierzchnią. Otwiera się tutaj obszerny temat używania osób ewidentnie słabszych w ramach działalności instytucjonalnej „odważnych” działaczy kultury. Jest to jednak temat na inną opowieść.
19 Zob. https://u-jazdowski.pl/program/wystawy/odd-nerdrum [dostęp: 22.05.25].
20 P. P. Drozdowicz, Odd Nerdrum, malarz po nowoczesności, https://obieg.pl/368-odd-nerdrum-malarz-po-nowoczesnosci [dostęp: 22.05.25].
21 Zob. https://www.youtube.com/watch?v=fhOhQBYFYmE [dostęp: 22.05.25].
22 W. Włodarczyk, Iluzje nowoczesności, w; „Artium Quaestiones”, s. 116.
23 P. P. Drozdowicz, Odd Nerdrum, malarz po nowoczesności, https://obieg.pl/368-odd-nerdrum-malarz-po-nowoczesnosci [dostęp: 22.05.25].
24 Tamże.
25 Tamże.
26 Zob. https://www.youtube.com/watch?v=fhOhQBYFYmE [dostęp: 22.05.25].
27 Por. J. E. Lundberg, Odd Nerdrum Malarz Północy, https://u-jazdowski.pl/program/wystawy/odd-nerdrum [dostęp: 22.05.25].
28 H. Broch, Kilka uwag o kiczu i inne eseje, przeł. D Borkowska, Warszawa 1998, s.114-115.
29 Tamże, s. 116.
30 Zob. https://maw.art.pl/exhibition/beksinski-kolekcja-anny-i-piotra-dmochowskich-w-maw/ [dostęp: 22.05.25].
31 Zob. Wpis z 21 stycznia 2025 r., https://www.facebook.com/piotr.bernatowicz.3/posts/pfbid02qABEjqvtC4SpsoeZtEqPWgXr6SdC7Ly8csAPp973mdzkNE4oEcKrPQKdCowYJp2Bl [dostęp: 22.05.25].
32 Już w sobotę odbędzie się konferencja pt. „Jak przełamać antykulturę? W drugą rocznicę śmierci śp. Krzysztofa Karonia, https://www.piotrskarga.pl/juz-w-sobote-odbedzie-sie-konferencja-pt--jak-przelamac-antykulture--w-druga-rocznice-smierci-sp--krzysztofa-karonia,16307,i.html [dostęp: 22.05.25].
33 „Jak przełamać antykulturę?” – wyjątkowa konferencja wkrótce w Warszawie! https://pch24.pl/jak-przelamac-antykulture-wyjatkowa-konferencja-wkrotce-w-warszawie/ [dostęp: 22.05.25].
34 Kard. J. Ratzinger, W drodze do Jezusa Chrystusa, przeł. ks. J. Merecki SDS, Kraków 2005, s. 33.
35 Por. tamże, s. 37.
36 Ks. J. Szymik, Estetyka teologiczna. „Strzała piękna”. „Rana miłości”, w: „Theologia Benedicta” tom I, Katowice 2010, s. 103-104.
37 Kard. J. Ratzinger, W drodze do Jezusa Chrystusa, dz. cyt., s. 36.
38 Ks. J. Szymik, Estetyka teologiczna. „Strzała piękna”. „Rana miłości”, dz. cyt., s. 98.
39 Kard. J. Ratzinger, W drodze do Jezusa Chrystusa, dz. cyt., s. 42.
40 Kard. J. Ratzinger, Duch liturgii, dz. cyt., s. 122.
41 Mnich benedyktyński, In Sinu Jesu. Kiedy Serce mówi do serca, Poznań 2020, s. 271.
42 Za ks. K. Wons SDS, Uwierzyła do końca, w: „Maryja, kobiecość i macierzyństwo”, Zeszyty Formacji Duchowej 23, s. 16-17.
(1985), krytyk sztuki, dawniej redaktor naczelna miesięcznika o sztuce „Arteon”, współtwórca oraz zastępca redaktora naczelnego magazynu „Verbum”.