Komentarze
2020.04.23 18:39

Cywilizacja pychy – cywilizacja strachu

Kryzys wyostrza perspektywę. Problemy, których dostrzeżenie w normalnej sytuacji wymaga  pogłębionej refleksji, zaczynają rysować się o niezwykle wyraźnie. Sytuacja kryzysowa bezlitośnie obnaża niedoskonałości, niedociągnięcia i zaniedbania. Prowokuje również do stawiania pytań o ich źródło – o ewentualne „błędy w założeniach”.  Jednym słowem, skłania do analizy i refleksji na temat organizmów społecznych: państw, narodów, cywilizacji. W tym tekście nie będę się jednak zajmował, uwikłanym w bieżące spory polityczne, „kontekstem krajowym”. Wyzwania i problemy jakie epidemia stawia przed naszym państwem to teraz dyżurny temat większości mediów. Zamiast tego pokuszę się o kilka uwag dotyczących całego tworu kulturowego, który obiegowo nazywamy cywilizacją zachodnią. Zaraza, a ściślej: reakcja na nią w krajach zachodnich, bardzo wiele mówi zarówno o fundamentach jak i bieżącej kondycji tej cywilizacji.

Najpierw to, co widać gołym okiem: Władze państw zachodnich stanęły wobec tragicznego dylematu: ratować życie ludzkie czy gospodarkę? Przy czym możliwość wyboru jest raczej pozorna. I to nie tylko z uwagi na kalkulacje polityczne funkcjonujących w demokratycznym systemie polityków. Faktyczna konieczność zapewnienia opieki medycznej rosnącej lawinowo liczbie chorych, połączona z rysowanym przez media i silnie oddziałującym na emocje obrazem masowo umierających ludzi, powoduje, że nie ma realnej alternatywy dla prewencyjnego „wyłączania” państw i gospodarek. Ci, którzy na początkowym etapie epidemii wzbraniali się przed takim rozwiązaniem, zostają do niego zmuszeni wraz z jej gwałtownym rozwojem. Koncepcja „uodpornienia” społeczeństwa przez dopuszczenie do masowych zarażeń, choć z medycznego punktu widzenia zapewne słuszna, okazuje się niemożliwa do przeprowadzenia. Społeczeństwa zachodnie wykazują  całkowitą niemożność zaakceptowania sytuacji, w której śmierć staje się masowa a licznym chorym – na skutek przeciążenia służb zdrowia – przestaje być niesiona pomoc.    

I drugie zjawisko: Coraz więcej informacji wskazuje, że w krajach szczególnie ciężko dotkniętych przez epidemię, dokonuje się swoistej „selekcji” chorych, odstępując od leczenia ciężko chorych ludzi starszych. Ci ostatni, jako „nie rokujący” pozostawiani są częstokroć sami sobie. I nie dotyczy to pojedynczych przypadków, ale ma charakter systemowy. Podobno całe tzw. Domy Spokojnej Starości w których doszło do zakażeń bywają pozbawione pomocy medycznej, stając się umieralniami.  

Te dwa zjawiska tylko pozornie są sprzeczne. W rzeczywistości dobrze ze sobą korespondują. Panika i histeria w obliczu śmierci (oraz granicząca z przeczuleniem wrażliwość na cierpienie) przy równoczesnej zgodzie na śmierć tych, których „życie nie warte jest życia” – cóż lepiej charakteryzuje obecną duchową kondycję „człowieka zachodu”?

Wspólnym warunkiem zaistnienia obu zjawisk jest działalność mediów. Z naszymi lękami, oczekiwaniami i światopoglądem tworzą one specyficzne „sprzężenie zwrotne”. Drastycznymi obrazami karmią nasz strach, podsycają niepokój. Z drugiej strony - reagują na oczekiwania generowane przez fobie, pokazując to, co (często podświadomie) widzieć pragniemy, zaś przemilczając i ukrywając to, czego nie chcemy zobaczyć. Co mogłoby zachwiać naszym światopoglądem, kulturowymi aksjomatami. Dlatego zalewani jesteśmy obrazami - mniejsza z tym, czy autentycznymi - rzędów trumien i drastycznych akcji ratunkowych. A także (trudno orzec: ku przestrodze czy dla efektu katharsis?) dramatycznymi historiami „młodych, pięknych i bogatych”, którzy w wyniku epidemii stracili życie. Z tego samego powodu o selekcji chorych, sytuacji we włoskich czy belgijskich domach starców mówi się jedynie półgębkiem i w drugim obiegu. Nasuwają zbyt dużo skojarzeń z eutanazją, która przecież – jako „zdobycz cywilizacji” – powinna się kojarzyć przyjemnie i pogodnie…

Dlaczego staliśmy się „cywilizacją strachu”? Można to tłumaczyć psychologicznie i egzystencjalnie jak F. Furedi, przyczyn zjawiska doszukujący się w procesach społecznych, które – na skutek długotrwałego dobrobytu i propagandy postępu – wygenerowały rozmijające się z rzeczywistością oczekiwania świata bez zagrożeń. W konsekwencji – nawet niewielkie zagrożenia wywołują w nas histeryczny strach, mający charakter systemowy i pozwalający mówić o powszechnej „kulturze strachu”. Można także zjawisko zignorować: perspektywa gwałtownej śmierci, jako fundamentalnie nie do zaakceptowania przez człowieka, zawsze zaburza postrzeganie rzeczywistości – a więc nasza społeczna reakcja nie jest niczym wyjątkowym.

Uważam jednak że jest. Że jest nieproporcjonalna, histeryczna i infantylna. I że świadczy o uwiądzie naszej cywilizacji. Ale to nie wszystko. Źródeł degeneracji zasadnie można upatrywać już w samych jej korzeniach: założeniach, które legły u podstaw nowoczesności, decydując o tym jak postrzegamy świat i samych siebie.

Nasza samoświadomość zakorzeniona jest głęboko w myśleniu i nomenklaturze Oświecenia. Owszem, nadal jesteśmy cywilizacją chrześcijańską, czujemy się (i jesteśmy) głęboko związani z dziedzictwem chrześcijańskim. Jednak postrzegamy to dziedzictwo przez pryzmat „krytycznej” (a w założeniach wręcz wrogiej i „demaskującej”) perspektywy oświeceniowej. Nietzsche uważał Oświecenie za duchowe samobójstwo Zachodu. Może trafniej byłoby widzieć w nim kulturowy nowotwór: pochodzący „z” i rozwijający się „na” gruncie zachodniej kultury, jednak sprzeczny z jej duchem i wysysający z niej życiodajne soki.

Oświecenie, które miało wyzwolić człowieka z pęt zabobonu i skostniałych hierarchii społecznych, faktycznie „wyzwoliło” go ze zdrowego rozsądku i, w jego własnym mniemaniu, z naturalnych zależności. Każąc wierzyć tylko w rozum, rozbudziło w nim pychę. Zgodnie z absurdalnym kartezjańskim schematem res extensa – res cogitans, Oświecenie ugruntowało wiarę we wszechmoc „człowieka rozumnego”, który dzięki swej rozumności uznał się wyłączonym z naturalnych ograniczeń. Bezceremonialne podejście do przyrody, które dziś dostrzegamy i odreagowujemy „ekologizmem” (nie jest on niczym więcej niż kolejnym przesądem, pozbawionym głębszej refleksji antropologicznej), to właśnie dziedzictwo Oświecenia. Ten sam „odlot rozumu” nakazywał traktować ludzką śmiertelność nie jako problem egzystencjalny – stan, „ku któremu” ciąży całe ziemskie bytowanie człowieka, ale coś w rodzaju defektu: przykrą dolegliwość, wynikającą z „uwikłania” doskonałego rozumu w niedoskonałe ciało. Konsekwencją takiego poglądu (oraz zasadniczej niemożności rozwiązania problemu śmierci) jest wyparcie problemu ze świadomości. Co z kolei owocuje histerią i paniką, kiedy śmierć zdaje się zbliżać nieuchronnie. Nie daje możliwości przygotowania się na śmierć  - „nauki umierania”, którą przesiąknięta była duchowość dawniejszych epok.

A brak szacunku dla życia słabych i starszych? „Eutanazyjny duch”, który pozwala nam nie tylko skazywać na śmierć, ale wręcz doradzać osobom starszym to, czego sami najbardziej się lękamy? On też wyrasta z tych samych, oświeceniowych korzeni. Graniczący z hedonizmem utylitaryzm, nakazujący przeliczanie wartości ludzkiego życia na pieniądze i przyjemności to również owoc „racjonalizmu naiwnego”. Kwantyfikowanie ludzkiej egzystencji, nieodmiennie prowadzące do postrzegania „być” w kategoriach „mieć” – skutek oświeceniowej nieufności wobec natury – pozwala nam dzisiaj bez wyrzutów sumienia „wyłączać z grona żywych” starszych i schorowanych. Przy czym – nie życzymy sobie widoku ich śmierci na ekranach naszych telewizorów. Ten widok mógłby obudzić empatię, przypomnieć inną prawdę, którą wyparliśmy:

Kiedy czytam opisy sytuacji ludzi starszych w rozwiniętych społeczeństwach zachodnich: Holandii, Belgii, krajach skandynawskich - niemal zawsze spotykam się ze stwierdzeniem, że rodziny nie interesują się ich losem. To symptomatyczne. Postępująca atomizacja społeczeństwa każe nam postrzegać samego siebie jako self-made-mana: człowieka pochodzącego „znikąd”, za to już w pełni ukształtowanego. Samemu sobie zawdzięczającego to, kim jest i co posiada. Absurdalność takiego obrazu (każdy człowiek rodzi się i dorasta w jakiejś wspólnocie, kształtuje się i rozwija dzięki innym) nie przeszkadza w jego bezrefleksyjnym przyjmowaniu. To również dziedzictwo oświeceniowej, liberalnej antropologii – tym groźniejszej, że do dziś niezwykle popularnej i wskazywanej jako „postępowa”. Wynikające stąd rozluźnienie (bądź zerwanie) pokoleniowych więzi ułatwia nam pozbywanie się osób starszych. Praktycznie zatraciliśmy rozumienie czwartego przykazania – a już zupełnie nieczytelny jest dla nas jego wysoki status: jako pierwszego z przykazań odnoszących się do ludzi…

Postoświeceniowy człowiek, który „wyzwolił się” od natury, nagle, dzięki epidemii boleśnie się z nią zderza. Nie umie sobie z nią radzić – bo kiedy miał się tego nauczyć? Mimo wielu przykładów heroicznych postaw, jako całe społeczeństwo zachodnie toczymy ciężką walkę o zwyczajne zachowanie człowieczeństwa. A to wymaga opanowania strachu przed śmiercią przynajmniej na tyle, by nie czynił nas groteskowymi w naszych działaniach. Nie dyktował samobójczych strategii. I nie przywodził nas do ratowania własnej skóry kosztem słabszych. Jeśli, jako członkowie cywilizacji zachodniej, nie opanujemy tego strachu i pozwolimy by on opanował nas – poddamy w wątpliwość, czy w ogóle jeszcze jakąś cywilizację stanowimy. Czy też jesteśmy już zwykła zbieraniną.      

Stanisław Kogut

----- 

Drogi Czytelniku, w prenumeracje zapłacisz za "Christianitas" 17 złotych mniej niż w salonach prasowych. Zamów już teraz, wesprzesz pracę redakcji w czasie epidemii. Do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Po więcej unformacji kliknij TUTAJ.

-----

 


Stanisław Kogut

(1977), filozof, skaut, społecznik. Zajmuje się filozofią polityczną i filozofią kultury. Mieszka w Rybniku, wraz z żoną Moniką wychowuje ośmioro dzieci.