Komentarze
2023.01.02 16:28

Być niezależnym w Kościele. Lekcja Benedykta XVI

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy.

 

W 2016 roku Peter Seewald pytał już emerytowanego papieża o to, co chciałby umieścić na swoim nagrobku, jakie ma być epitafium. Papież wtedy przekornie uśmiechnął się i odpowiedział: „Chyba żadne! Jedynie imię”. Trudno jest zebrać nie tylko w myślach, ale również na papierze, ogrom dokonań, przeżyć i wyzwań, które należy przypisać zmarłemu Benedyktowi XVI. W niniejszym tekście spróbuję zebrać to, co przychodzi mi na myśl, gdy myślę o dorobku i życiu emerytowanego papieża. Śledząc doniesienia medialne można już zaobserwować różnicę, która pojawia się w porównaniu do odchodzenia Jana Pawła II i przekazu w mediach. Częściej dzisiaj mówi się o teologii i wizji papiestwa, którą Joseph Ratzinger zostawił, niż o jego biografii. To wiele mówi o stylu sprawowania przez niego posługi następcy Piotra. Co ciekawe, wydaje się, że jest to wizja odmienna od stylu Jana Pawła II i Franciszka. Nie przeciwstawna, ale właśnie odmienna. Osoba nie zdominowała urzędu.

Jezus z Nazaretu

Papież, jako autor trzech książeczek o Jezusie Chrystusie, zdecydował, że będą to dziełka sygnowane jego chrzcielnym imieniem. Nie jest to zatem wypowiedź papieska, a prywatna – Josepha Ratzingera, niemieckiego teologa. Jako papież pisał on w swojej pierwszej encyklice Deus Caritas est: „U początku bycia chrześcijaninem nie ma decyzji etycznej czy jakiejś wielkiej idei, jest natomiast spotkanie z wydarzeniem, z Osobą, która nadaje życiu nową perspektywę, a tym samym decydujące ukierunkowanie”. Panzer Kardinal, rottweiler Pana Boga (tak nazywały kardynała Ratzingera media i jego oponenci do 2005 roku) w swojej pierwszej encyklice nie postawił w centrum doktryny, nakazów i zakazów, ale Chrystusa. Chrześcijaństwo – według Ratzingera – nie polegało przede wszystkim na intelektualnym przyswojeniu teologii, dogmatycznych niuansów i nakazów moralnych. To wszystko jest ważne, ale musi być poprzedzone relacją z Jezusem Chrystusem. Inaczej, można stać się religioznawcą, ale bez więzi z Bogiem. Jeśli nie zacznie się od Boga to wszystko inne będzie źle poukładane – to jakby niewłaściwie zapiąć pierwszy guzik płaszcza. Jeśli źle zapnie się pierwszy to wszystkie będą źle zapięte – powiada często ks. prof. Jerzy Szymik. 

Spoglądając na chrystologię kreśloną ołówkiem Josepha Ratzingera należy pamiętać o wpływie jaki na jego myśl miał monachijski teolog o włoskich korzeniach, czyli Romano Guardini. On także, będąc nauczycielem przyszłego papieża, opublikował książkę poświęconą Jezusowi pod tytułem Pan (Der Herr). Ciekawe spostrzeżenia chrystologiczne zawarł jednak w niewielkiej książce poświęconej liturgii: „niejeden – wyrażając jego pierwsze odczucie – oddałby najpiękniejsze pojęcie teologii, gdyby za to mógł widzieć, jak Jezus idzie ulicą, albo gdyby mógł słyszeć, jak zwraca się do swoich uczniów. Zrezygnowałby z najwspanialszej liturgicznej modlitwy, gdyby za to mógł usłyszeć, jak Pan mówi do niego i gdyby wolno mu było w żywej konwersacji przemówić słowo do Pana”. Guardini zauważył tendencję, która chciała odrzucić Chrystusa dogmatów a zastąpić Go Jezusem historii. U Ratzingera widać świadomość takiego przeciwstawiania chrystologii jakiejś formie jezulogii. Jezus Benedykta XVI jest z jednej strony Bogiem z Boga, Światłem ze Światłości, a z drugiej strony nauczycielem, Człowiekiem bliskim każdemu człowiekowi. 

Doszło to przekonanie do głosu w jednym z ostatnich tekstów emerytowanego papieża: „Wkrótce stanę przed ostatecznym sędzią mojego życia. Choćbym miał wiele powodów do obaw i lęku, patrząc wstecz na moje długie życie, to jednak jestem szczęśliwy, ponieważ mocno wierzę, że Pan jest nie tylko sprawiedliwym sędzią, lecz także przyjacielem i bratem, który już sam cierpiał z powodu moich niedostatków i dlatego jako sędzia jest także moim obrońcą (Parakletem). W obliczu godziny sądu, łaska bycia chrześcijaninem staje się dla mnie jasna. Bycie chrześcijaninem daje mi poznanie, a nawet więcej, przyjaźń z sędzią mojego życia i pozwala mi przejść z ufnością przez mroczną bramę śmierci. W tym kontekście ciągle przypomina mi się to, co Jan mówi na początku Apokalipsy: widzi Syna Człowieczego w całej Jego wielkości i pada u Jego stóp jak martwy. Lecz On kładzie na nim swoją prawą rękę i mówi: „Przestań się lękać! To ja...” (por. Ap 1, 12-17)”. Data śmierci emerytowanego papieża dla świata będzie przypadkiem, dla wierzącego być może znakiem. Odejście w oktawie Narodzenia Pańskiego, gdy Kościół czci tajemnicę Wcielenia, to jakby symboliczna klamra Jego życia. Joseph Ratzinger rozpoczął życie w kontekście Wielkiej Nocy. W autobiografii pisał, że urodził się wczesnym rankiem w Wielką Sobotę i niezwłocznie został ochrzczony z nowej wody w Wigilię Paschalną. Odszedł w kontekście Wcielenia Syna Bożego. Życie przeżyte pomiędzy dwoma fundamentalnymi prawdami o Panu Jezusie Chrystusie.  

Dwa kroki w tył

John Henry Newman – angielski intelektualista, anglikański duchowny i kardynał Kościoła katolickiego epoki wiktoriańskiej – to postać pod wieloma względami bliska Ratzingerowi. Ta bliskość znalazła wyraz w osobistej beatyfikacji konwertyty przez Benedykta XVI w Birmingham w 2010 roku. Jednocześnie John Henry Newman był bliski papieżowi emerytowi poprzez swoją myśl teologiczną a szczególnie spojrzenie na papiestwo. Następca Jana Pawła II nie forsował wizji papieża, który wypowiada się na każdy temat, jest stale obecny i kreowany na kogoś w rodzaju super gwiazdy w postchrześcijańskiej rzeczywistości. W pismach profesora Josepha Ratzingera można odnaleźć fragmenty, które dla wielu współczesnych ultramontanistów mogą być nawet szokujące: „Czy w procesie odchodzenia od świata, szczególnie widocznym od Piusa IX, Kościół rzeczywiście nie próbował sobie budować swego własnego małego świata, pozbawiając się tym samym w znacznej mierze możliwości bycia solą ziemi i światłem świata?”, a także: „nie ma wątpliwości, co w tym kontekście trzeba by powiedzieć o jakże życzliwych usiłowaniach tych, którzy próbują ocalić Kościół przez ratowanie ilości tego, co istnieje, którzy w każdym usuniętym nabożeństwie, w każdym zakwestionowanym zdaniu papieża węszą zniszczenie Kościoła, a przy tym nie pytają już, czy te tak bronione pozycje mogłyby sprostać wymogom prawdy i prawdomówności”. Benedykt XVI wiedział, że papiestwo nie może polegać na uwielbieniu osoby i bezkrytycznym przyjmowaniu każdej decyzji biskupa Rzymu. 

Wiek wcześnie w podobnym tonie wypowiadał się John Henry Newman w Liście do Księcia Norforlk: „Gdybym miał sprowadzić religię do toastów po obiedzie (choć z pewnością nie o to chodzi), wypiłbym, rzecz jasna, za papieża, ale, jeśli można, jednak najpierw za sumienie, a za papieża później”. John Henry Newman bronił w tym tekście ogłoszonego w 1870 roku dogmatu o nieomylności papieskiej. Przed soborem przeprowadzono pomiędzy biskupami ankietę i jedynie ośmiu z czterdziestu siedmiu uważało, że nieomylność papieska powinna zostać ujęta w ramy definicji dogmatycznej. „Czy święty Piotr był nieomylny wówczas w Antiochii, kiedy święty Paweł stawił mu czoło? Czy święty Wiktor był nieomylny, kiedy oddzielił Azjatyckie Kościoły od swojej wspólnoty? Czy może Liberiusz, kiedy w podobny sposób ekskomunikował Atanazego? A idąc dalej, czy Grzegorz XIII był nieomylny kiedy rozkazał wykonanie medalu dla uczczenia masakry w noc świętego Bartłomieja? (…) Czy Urban VIII, kiedy prześladował Galileusza?” – pytał dalej John Henry Newman. 

Teologia papiestwa pisana na cztery ręce – Newmana i Ratzingera – może stanowić całkiem skuteczną odtrutkę dla tych, którzy brzydząc się zakurzoną sedia gestatoria, ochoczo noszą papieża w mentalnych lektykach. Noszą, ale tylko wtedy, gdy jego wypowiedzi są zgodne z duchem współczesności. 

To bez wątpienia pierwszy „medialny” sukces Josepha Ratzingera po śmierci (jeśli można tak powiedzieć). W przekazach nie słyszymy o piwie, kuflach z papieżem, muzyce Bawarii i herbacie Ratzingera (z cukrem i dużą ilością cytryny), ale o… teologii. Odejście Benedykta XVI to paradoksalnie dobra okazja do zainteresowania, a przynajmniej próby zainteresowania szerszego audytorium teologią. Jednocześnie papiestwo zakończone abdykacją zostało w jakimś sensie ustawione w nowej optyce. Do czasów Jana Pawła II papieże w znacznej większości kończyli swoje posługiwanie śmiercią. Benedykt XVI – określany przecież powszechnie mianem konserwatysty – zdecydował się na rewolucyjną rezygnację z urzędu papieskiego. Umieszczenie papiestwa we właściwym katolickim rozumieniu posługi następcy Piotra, może stać się – paradoksalnie – szansą na powrót do katolickiego spoglądania na sprawowanie posługi Biskupa Rzymu, którego władza to bardziej auctoritas niż potestas.

Papież mniejszości i różnorodności

Dwa dokumenty zasługują na zauważenie, gdy nieśmiało próbuje się podsumować pontyfikat Benedykta XVI. Pierwszy to Summorum Pontificum z 2007 roku. List apostolski w formie motu proprio, który skierowany był do niewielkiej grupy wiernych w Kościele katolickim. Papież zezwalał w nim na szersze korzystanie z ksiąg liturgicznych, które obowiązywały w Kościele przed reformą liturgii po II Soborze Watykańskim. Taką decyzję argumentował koniecznością pojednania wewnątrz Kościoła katolickiego, ponieważ sposób wprowadzenia ostatniej reformy liturgicznej mógł zrodzić wrażenie opozycji pomiędzy przebrzmiałym Kościołem przedsoborowym a nowym Kościołem soborowym. Włoski liturgista Nichola Bux wskazał na trzy podstawowe motywy, dla których Benedykt XVI zdecydował się przywrócić do kościelnego krwioobiegu tzw. przedsoborową liturgię: wewnątrzkościelne pojednanie, udostępnienie wszystkim skarbca tradycyjnego mszału oraz podtrzymanie prawa wiernych do korzystania z dawnych ksiąg liturgicznych. Można powiedzieć, że istnieje już całe pokolenie ludzi, którzy w dawnej liturgii próbują układać swoje modlitewne życie, zbliżać się do Boga i budować Kościół. Jednocześnie dla Josepha Ratzingera było jasne – i wydaje się, że było to jaśniejsze niż dla niektórych osób, które przejęły ster decyzji w Kościele po nim – że Kościół musi być różnorodny, także w jego liturgicznym wymiarze. 

Drugi ważny dokument to Anglicanorum coetibus, czyli konstytucja apostolska pozwalająca na przejście bardzo niewielkich grup anglikanów do Kościoła katolickiego. I nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie fakt, że papież zezwolił konwertytom na posługiwanie się własną liturgią. Ktoś mógłby powiedzieć, po co dla garstki wiernych tworzyć specjalny mszał? Po co własna liturgia dla tych, których ordynariusz (w Londynie ks. Keith Newton) mieszka w wynajętym mieszkaniu a ich głos jest w zasadzie na marginesie? Benedykt XVI wiedział jednak, że możliwość zachowania tożsamości jest ważna bez względu na liczebność wiernych. Orientując się nieco w angielskiej sytuacji konwertytów i katolików w ogóle można zauważyć, że katolicyzm angielski jest odmienny od katolicyzmu niemieckiego, polskiego czy amerykańskiego. Na Wyspach Brytyjskich katolicyzm zachowuje to, co ściśle katolickie, praktykuje liturgię (często łacińską w tradycyjnej formie) i pobożność w oryginalnym stylu (w wielu miejscach Liturgia Godzin sprawowana jest codziennie) a jednocześnie angażuje się w to, co możliwe razem ze wspólnotą anglikańską. 

Być może Joseph Ratzinger zdawał sobie sprawę, że tak jak katolicyzm brytyjski wobec anglikanizmu, tak będzie musiał funkcjonować katolicyzm w ogóle wobec świata, który jest postchrześcijański, ale niekoniecznie post religijny. Co ciekawe, sam Ratzinger udowadniał, że możliwy jest dialog ze współczesnością, ponowoczesną myślą filozoficzną, która niejednokrotnie jest już spojrzeniem laickim, nieraz ateistycznym. Przykładem jest dyskusja prefekta Kongregacji Nauki Wiary z Jurgenem Habermasem na temat wiary, polityki i wartości w świecie współczesnym. 

Wreszcie teologia i działalność Josepha Ratzingera i Benedykta XVI to odważne zmierzenie się z problemami wewnątrz Kościoła. Myślę tutaj o skandalach seksualnych, które sprawiały, że Kościół zdawał się być łodzią nabierającą wody. Także w tej kwestii Benedykt XVI zwracał się do mniejszości, ale boleśnie zranionej w Kościele Boga i niejednokrotnie w imię Boga. Czy ostatecznie papież przegrał z frakcjami w Kurii Rzymskiej, ze stronnictwem, któremu zależało na tuszowaniu skandali? Poszukiwanie odpowiedzi to już zadanie dla historyków. W tej chwili jedno jest pewne, że zmarły papież pozostał w Kurii Rzymskiej suwerenny, niezależny od układów. Nigdy nie należał do kościelnego establishmentu, na Ratzingerze „nie robiło się kariery”, a jego książki przeżyły renesans dopiero po wyborze na papieża.

Pozostać niezależnym, suwerennym w Kościele to jedna z lekcji, której udzielił Joseph Ratzinger. Nie jest to jednak niezależność w stylu bycia outsiderem, kimś kto Kościół tworzy na zasadzie do it yourself. To raczej niezależność wypływająca z posłuszeństwa Chrystusowi, które nie boi się odważnych decyzji i wyzwań. Być może dlatego na nagrobku Benedykta XVI zgodnie z jego życzeniem należy umieścić tylko imię zmarłego.  

Paweł Beyga

----- 

Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.




Paweł Beyga

(1990), doktor nauk teologicznych (teologia dogmatyczna). W 2018 roku obronił pracę doktorską na Papieskim Wydziale Teologicznym we Wrocławiu na temat tradycji anglikańskiej w Mszale dla ordynariatów personalnych byłych anglikanów. Interesuje się związkiem liturgii z treścią wiary. Publikował m.in. w „Teologii w Polsce”, „Wrocławskim Przeglądzie Teologicznym” oraz „Studia Europaea Gnesnensia”.