Komentarze
2016.02.16 15:59

Antonin Scalia, czyli ostrzeżenie przed dyktatorami w togach

Śmierć sędziego amerykańskiego Sądu Najwyższego to wydarzenie, które nie dostanie się na czołowe miejsca polskich portali informacyjnych. Nie dotyczy bezpośrednio spraw polskich i zainteresować może jedynie pasjonatów amerykańskiej polityki lub prawnikow specjalizujących sie w prawie konstytucyjnym.

 

Jeśli warto ją odnotować to dlatego, że w życiorysie zmarłego jak w soczewce skupiają sie problemy, z którymi i w Polsce zaczynamy mieć do czynienia.

 

Sam Antonin Scalia był postacią barwną. Gorliwy katolik, uczęszczający na mszę w starszej formie rytu rzymskiego, ojciec dziewięciorga dzieci (jak zdarzało mu się żartować, grał z żoną w watykańską ruletkę) i dziadek licznych (w sieci pojawiają się dwie liczby; 28 i 35 co samo w sobie jest charakterystyczne) wnuków. Jeden z jego synów jest księdzem celebrującym m. in. w tejże starszej formie. Myśliwy, miłośnik opery, wina i dobrej kuchni.

 

Osobiste poglądy stawiały go po prawej stronie. Ale to, że jego najgłosniejsze wyroki (czy też zdania odrębne, gdy był w mniejszości) wywoływały często (choć nie zawsze) radośc prawicy i wsciekłośc lewicy nie wynikało tyle z jego poglądów politycznych czy moralnych ile z wyznawanej przez niego filozofii prawa.

 

Jako profesor Uniwersytetu Chicagowskiego i, od 1986 r., jako sędzia Sądu Najwyższego zwalczał tendencję sądów do wychodzenia poza swoją rolę intepretatora stanowionego prawa. Czynił to, ze swadą, humorem i bez przebierania w słowach nie tylko w swoich orzeczeniach czy zdaniach odrębnych, ale także licznych wystąpieniach publicznych, panelach czy wreszcie w książkach swojego autorstwa.

 

Scalia podkreślał, że sądy, jako władza pozbawiona takiej kontroli politycznej jak władza ustawodawcza czy wykonawcza muszą interweniowac jedynie tam, gdzie ustawodawca im na to pozwolił. Innymi słowy: tym, co wiąże sądy jest tekst uchwalonej ustawy a sędziów sądu konstytucyjnego tekst konstytucji. Podsawową zaś formą analizy wykładni przepisu musi pozostać wykładnia językowa. Jeśli pozwoli się sędziom wywodzić z tekstu coś więcej niż to, co wynika z jego językowej analizy oznacza to, że sędziowie stają się de facto ustawodawcami. Ponieważ nie mają żadnych kadencji i nie muszą  poddawać się demokratycznej weryfikacji w wyborach ich władza staje się dyktatorska.

 

Amerykanska lewica od dawna dostrzegła tę zależność: Większości rewolucyjnych zmian w prawie, takich jak legalizacja aborcji na życzenia czy małżeństwa homoseksualne dokonano nie przez ustawodawstwo Kongresu czy parlamentów stanowych, ale przez wyroki sądów federalnych z Sądem Najwyższym na czele, obsadzonych przez wyznawców bliskiej lewicy filozofii interpretującego slowa konstytucji w zupłnym oderwaniu od ich znaczenia w momencie jej uchwalania.

 

Podobna sytuacja ma miejsce w Polsce. Bardzo trudno (a w sprawie aborcji trudniej dziś niż w latach dziewięćdziesiątych) jest zgromadzić większośc sejmową do przeprowadzenia takich zmian w prawie, jakich pragnie lewica.

 

Znacznie łatwiej jest na tyle sformatowac umysly prawników by takie pojęcia jak “demokratyczne państwo prawne” zaczęli traktować niczym licencję na dokonywanie dowolnych eksperymentów społecznych.

 

To niebezpieczeństwo dało o sobie znać w czasie trwającego sporu wokół ustawy o Trybunale Konstytucyjnym. Otóż okazało się, że prezes TK, zachęcany przez i prezesa Sądu Najwyższego, postanowił decydować, którym ustawom przysługuje domniemanie konstytucyjności, a którym nie. Innymi słowy, tylnymi drzwiami chciałby on wprowadzić prewencyjną kontrolę konstytucyjności wszystkich ustaw jednoosobowo przez prezesa TK. Mimo, że żaden przepis konstytucji takiego uprawnienia prezesowi TK nie daje.

 

Jeśli zgodzimy się, by sędziowie sami decydowali, jakie uprawnienia im przysługują i sami wybierali sobie jakie ustawy ich obowiązują (i w jakim sensie obowiązują) możemy być pewni, że sądy a zwłaszcza Trybunał Konstytucyjny będą organami, których lewica nigdy dobrowolnie z rąk nie wypuści.  

 

Michał Barcikowski


Michał Barcikowski

(1980), historyk, redaktor "Christianitas", mieszka w Warszawie.