Komentarze
2024.03.05 11:15

Narracje postponujące Trumpa są narzędziem wypychania Amerykanów z Europy

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy. 

 

Tekst pierwotnie ukazał się na stronie Instytutu na rzecz kultury prawnej Ordo Iuris

 

Nowa odsłona ataku na Trumpa

 

„Jeden z prezydentów dużego kraju zapytał mnie: «No cóż, proszę pana, jeśli nie zapłacimy i zostaniemy zaatakowani przez Rosję, czy będzie pan nas chronił?» Odpowiedziałem: «Nie, nie będę was chronił. Właściwie zachęcałbym ich (Rosję), żeby zrobili z wami, co chcą. Musisz zapłacić» - powiedział Donald Trump podczas wiecu wyborczego w Karolinie Północnej 9 lutego 2024 roku.

 

Nie jest przypadkiem, że ta niedawna wypowiedź republikańskiego kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych została wykorzystana przez polityków obozu rządzącego w Polsce do podgrzania antyamerykańskich nastrojów. Po pierwsze, stało się tak dlatego, że Donald Trump znów - pośrednio - skrytykował Unię Europejską i politykę europejskich stolic, w tym Berlina, które odmawiają zwiększenia nakładów na cele zbrojeniowe nawet do minimalnego poziomu jaki jest oczekiwany w NATO. Po drugie, że rząd Tuska zdaje się intensywnie poszukiwać nowej osi eskalacji politycznych nastrojów w Polsce. Próżnia w tym zakresie powstała po tym jak chybiona okazała się próba dzielenia Polaków na tle kontrowersji, czy oby na pewno należy w Baranowie na Mazowszu budować Centralny Port Lotniczy. Szeroka koalicja polityków - od prawicy po lewicę, a także obywateli o rozmaitych poglądach, na jakiś przynajmniej czas, wytrąciła z ręki rządu tę kwestię, jako narzędzie do konfliktowania Polaków.

 

Decyzja o otwarciu nowego frontu narracyjnego przeciwko Trumpowi nie została wcale zainicjowana przez wypowiedzi republikańskiego kandydata na prezydenta, ale wyszła bezpośrednio ze środowiska decyzyjnego w Unii Europejskiej. Słowa wygłoszone w ostatnim czasie przez Donalda Trumpa nie odbiegają bowiem w szczególny sposób od tego, co w sprawie NATO głosi on od dawna. Można powiedzieć wręcz, że Trump nie dał niechętnym sobie Europejczykom żadnego szczególnego pretekstu do ataku. To widocznie w Europie pojawiła się potrzeba wzmocnienia niechęci wobec republikańskiego polityka, którego realnie widniejąca na horyzoncie druga kadencja na stanowisku prezydenta Stanów Zjednoczonych oznacza dla Europy konieczność zwiększenia wysiłku ekonomicznego na rzecz obronności. Tyle bowiem oznaczają „budzące niepokój” słowa Trumpa. W tym kontekście komentarz do sprawy Josepha Borella, szefa unijnej dyplomacji, z 12 lutego brzmi wręcz kuriozalnie: „NATO nie może być sojuszem działającym w zależności od humoru prezydenta USA”. Najlepszym lekarstwem na tego rodzaju zagrożenie jest zwiększenie nakładów na zbrojenia przez europejskich sygnatariuszy Paktu Północnoatlantyckiego.

 

Trump opuści Europę?

Zanim przyjrzymy się słowom Trumpa, wróćmy jednak do początku. Polityczny spin przeciwko byłemu i być może przyszłemu prezydentowi Stanów Zjednoczonych rozpoczął się razem z szeroko komentowanym wpisem Donalda Tuska na portalu X (dawny Twitter) z 8 lutego , w którym polski premier napisał po angielsku: „Drodzy republikańscy senatorowie Ameryki. Ronald Reagan, który pomógł milionom z nas odzyskać wolność i niepodległość, dzisiaj przewraca się w grobie. Wstydźcie się”. Wpis rzeczywiście okazał się niezwykle popularny, ponieważ do 12 lutego 2024 roku uzyskał 7,8 miliona odsłon i był wielokrotnie podawany także przez anglojęzycznych użytkowników portalu X.

 

Komentarz ten miał być reakcją na odrzucenie przez Senat Stanów Zjednoczonych pakietu finansowego łączącego kwestie ochrony granic USA przed nielegalną migracją, pomocy dla Kijowa w wojnie z Rosją oraz pomocy Izraelowi w jego działaniach w Strefie Gazy. To właśnie głównie kryzys migracyjny na granicy Stanów Zjednoczonych i Meksyku - a właściwie zaproponowane w projekcie ustawy rozwiązania - spowodowały, że republikanie zagłosowali przeciwko całemu pakietowi. Warto przy tej okazji wspomnieć, że niechęć części republikanów do hojnego wspierania Ukrainy wynika także ze sposobu dystrybucji przekazywanych jej środków przez rządzących demokratów. Już w 2022 roku można było przeczytać, także w polskich publikacjach - choćby na stronie Warsaw Enterprise Institute w artykule Dariusza Matuszaka „Czy republikanie nie chcą pomagać Ukrainie”, że rządząca w Stanach Zjednoczonych lewica wykorzystuje wojnę na Ukrainie do promocji agendy politycznego ruchu homoseksualnego i ideologii gender w tym kraju. Desperacja chcących ratować swoje państwo elit ukraińskich z pewnością jest żyzną glebą dla skuteczności propagandy mające na celu instytucjonalizację rozwiązań społecznych, których efektem musi być demontaż ładu publicznego u naszego wschodniego sąsiada. Część z funduszy przekazywanych na Ukrainę od początku wojny ma trafiać do organizacji pozarządowych realizujących amerykańską politykę kolonizacji kulturowej w odcieniu tęczowego radykalizmu charakterystycznego dla partii prezydenta Bidena. Tego rodzaju działania powodują sprzeciw republikanów. Jednak reakcja Donalda Tuska, żerująca na niskim poziomie orientacji Europejczyków - także Polaków - w sprawach polityki amerykańskiej, stała się początkiem nowego impulsu mającego wzmocnić, i tak już silne, przekonanie opinii publicznej na Starym Kontynencie, wedle której Donald Trump zamierza porzucić swoich sojuszników po wschodniej stronie Atlantyku i oddać ich w ręce Rosji.

 

Już dzień później, w środę 7 lutego., gdy kwestię wsparcia sojuszniczego dla Ukrainy, Izraela i Tajwanu oddzielono od wewnętrznych problemów Stanów Zjednoczonych, wielu republikanów w Senacie zagłosowało za dalszym procedowaniem w sprawie pakietu środków pomocowych dla broniącego się kraju. Należałoby powiedzieć, że poza utrudniającym debatę kontekstem kampanii wyborczej, sytuacja w Senacie nie była w szczególny sposób krytyczna. A jednak Tusk zdecydował się na kuriozalne dyplomatycznie szturchnięcie amerykańskich decydentów. „Poważni politycy i eksperci w Waszyngtonie wiedzą, że Donald Tusk to harcownik niemieckiego planu wypchnięcia z Europy USA i zaproszenia Putina do Unii Obronnej, przewidzianej w poprawkach do traktatów UE” - pisał 12 lutego roku na portalu X Jerzy Kwaśniewski, prezes Instytutu Ordo Iuris. Choć od tamtych wydarzeń minął prawie miesiąc, zarysowane wtedy tropy narracyjne wciąż trwają. Prof. Zbigniew Lewicki 24 lutego na falach radia RMF FM stwierdził, że Ukraina ma peryferyjne znaczenie dla polityki Stanów Zjednoczonych, a Waszyngton osiągnął już swoje cele związane z wojną - osłabienie militarne i gospodarcze Rosji oraz przetestowanie uzbrojenia. Ta opinia łatwo może być interpretowana jako zapowiedź spodziewanego przez wielu odejścia Amerykanów z Europy Środkowej i Wschodniej (CEE). Odejścia zbiegającego się w czasie z początkiem kadencji nowego prezydenta.

 

Co na to Unia?

 

Wzmacnianie poczucia zagrożenia w społeczeństwach poprzez rysowanie za pomocą mediów perspektywy rzekomej niestabilności polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych ma duże znaczenie dla elit Unii Europejskiej, do których przynależy także Donald Tusk. Elity te mają obecnie jeden cel - przekonać europejskie społeczeństwa, że ich bezpieczeństwo zależy od zgody na centralizację i wzmocnienie ponadnarodowej władzy na starym kontynencie. Proces ten dla niepoznaki nazwany jest „federalizacją”. Narracyjnie polityka Brukseli czy Berlina w tym zakresie, choć dość karkołomna, nie jest pozbawiona pewnej logiki. Atakowanie Donalda Trumpa i Partii Republikańskiej ma zniechęcić potencjalnego przyszłego prezydenta Stanów Zjednoczonych do angażowania się w Europie, a jednocześnie wymusić na amerykańskiej prawicy bieżące poparcie dla dalszego wspierania Ukrainy. Amerykańskie wsparcie dla Ukrainy kupuje bowiem dominującym europejskim stolicom czas. Czy chodzi o czas na zbrojenia i przygotowanie się do długotrwałej zimnej, a może i gorącej wojny z Rosją? Niekoniecznie.

 

Z perspektywy Berlina zapewne przede wszystkim chodzi o czas, który potrzebny jest na odebranie suwerenności narodom europejskim i wstępne skonsolidowanie projektu Europy Federalnej. Sukces w tym zakresie otwierałbym nowe i bardziej korzystne dla niemieckiego interesu możliwości układania nowego porządku w zachodniej części Eurazji. Nie bez przyczyny, jak zauważył niedawno Marek Wróbel, prezes Fundacji Republikańskiej, „w co drugim ruchu i słowie liderów UE i jej członków jest przekaz >ZMIANA TRAKTATÓW UNIJNYCH<”. Zagrożeniom jakie wynikają dla Polski z projektu „federalizacji” Europy Instytut Ordo Iuris poświęcił wydany niedawno obszerny raport pt. „Po co nam suwerenność?”. Można postawić hipotezę, że unijne elity, razem z elitami w Berlinie i Paryżu, przyjmują założenie, wedle którego zwiększona polityczna masa zjednoczonej Europy Federalnej, uwolniona od wpływów amerykańskiego interesu, okaże się wystarczająca, by ustalać warunki pokoju i współpracy z Moskwą. W takim układzie politycznym Polska i inne kraje naszego regiony stałyby się jedynie przedmiotami polityki imperialnej prowadzonej przez dominujące na kontynencie od XIX wieku centrale. Europie Środkowej, która w znacznej mierze jest obszarem dawnej Pierwszej Rzeczpospolitej, proponowany jest obecnie - właściwie bez możliwości odmowy - powrót do modelu podległości analogiczny do tego jakiego doświadczyliśmy w epoce rozbiorowej. Doświadczenie XX wieczne pokazuje zaś, że to właśnie amerykańskie interesy w Europie, a także gotowość narodów naszego regionu do samostanowienia, okazywały się dźwignią względnej niezależności dla CEE. Tak było zarówno po pierwszej wojnie światowej, jak i po roku 1989. Politycznym zadaniem dla Warszawy jest zatem obecnie podtrzymywanie w amerykańskich elitach przekonania, że posiadanie lojalnego geopolitycznego buforu pomiędzy kapryśną Europą Zachodnią z Rosją jest korzystne dla ich interesów.

 

Zagrożenie dla Polski

 

Reprezentacją zarysowanych powyżej celów europejskich elit były nie tak dawne wypowiedzi polskich polityków należących do stronnictwa profederacyjnego. Przypomnijmy tylko słowa marszałka Sejmu Szymona Hołowni o „wgniataniu Putina w ziemię”, czy niewątpliwie błyskotliwą krytykę Rosji, którą w Radzie Bezpieczeństwa ONZ przeprowadził Radosław Sikorski. Zebrał on i w Polsce, i w świecie zachodnim poklask polityków i komentatorów z różnych obozów politycznych. Zdecydowana retoryczna antyrosyjskość, połączona z próbą lobbowania wśród republikańskich senatorów na rzecz poparcia dla kolejnego dużego pakietu pomocowego dla Ukrainy, w które zaangażował się Sikorski może skutkować przekonaniem przynajmniej części polskiego społeczeństwa, że to właśnie Unia Europejska, w przypadku zwycięstwa Trumpa w wyborach prezydenckich, będzie głównym gwarantem polskiego bezpieczeństwa. Na dziś jednak UE nie ma innego potencjału odstraszania czy powstrzymywania Rosji niż przekształcenie się w jeden ogromny organizm państwowy, w ramach którego interesy poszczególnych narodów będą mogły być ignorowane i wyprzedawane w zamian za polityczną stabilizację. Krótko czy średnioterminowe wzmocnienie antyrosyjskości może się Tuskowi i jego politycznym sojusznikom w Europie opłacać. Prawdopodobnie dzięki niej zabierze on wynikającą z tego rentę społecznego poparcia i będzie starał się skonsumować je jako poparcie dla projektu federalizacji. Gdy cele te zostaną osiągnięte, ponowny reset z Moskwą w ramach szerszej konstrukcji europejsko-rosyjskiej osi nie jest już trudny do wyobrażenia. Taki rozwój wypadków byłby dla Polski historycznie bardzo niebezpieczny.

 

Politykę nieco odmienną, ale analogiczną prowadzi Paryż, dla którego mniej interesujący niż dla Niemców jest powrót do wymiany ekonomicznej z Rosją, ale za to szczególnie ważna pozostaje kwestia europejskiej autonomii strategicznej. „Francja, mówiąc o europejskiej autonomii strategicznej jako koncepcji, która poniekąd w ten sam sposób traktuje wszystkie mocarstwa z USA włącznie, dezawuuje znaczenie NATO i amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa dla Europy” - mówił w kwietniu 2023 roku analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Marcin Terlikowski. Wypowiedź prezydenta Francji Emmanuela Marcona, z 26 lutego, z której wynika, że Paryż nie wyklucza wysłania żołnierzy krajów zachodu na Ukrainę wpisuje się w logikę francuskich celów politycznych. Retoryczna radykalizacja stanowiska prezydenta Francji wobec Rosji być może ma osiągnąć pewien efekt odstraszający wobec Moskwy, ale przede wszystkim wygląda na „autonomiczną” inicjatywę lidera jednego z europejskich mocarstw nuklearnych, dzięki której podniesie się ranga Paryża w przyszłych negocjacjach pokojowych. Na taką interpretację wskazuje choćby zdystansowanie się od tej propozycji przez polskiego prezydenta Andrzeja Dudę. Oznacza to być może, że temat ten nie był konsultowany z jedynym poważnym gwarantem bezpieczeństwa w obszarze CEE, czyli Stanami Zjednoczonymi. Europejska „autonomia strategiczna”, w związku ze stosunkowo nikłymi możliwościami militarnymi państw europejskich, oznaczałaby prawdopodobnie wzrost oddziaływania wpływów rosyjskich w krajach naszego regionu.

 

Na początek marca, kwestia kto rzeczywiście zaproponował, by wojska krajów Zachodu znalazły się na Ukrainie otacza informacyjna mgła. Kolejne kraje, w tym również Polska, a także Jens Stoltenberg, szef NATO oraz prezydent Stanów Zjednoczonych Joe Biden zaprzeczyli, by istniała taka możliwość.

 

*

 

Donald Trump w obliczu wojny

 

Warto wreszcie przyjrzeć się - z pomocą obszerniejszych cytatów - jaka według Donalda Trumpa powinna być rola NATO w latach jego ewentualnej drugiej kadencji na stanowisku prezydenta Stanów Zjednoczonych. Wielu komentatorów uchwyciło się słów o rzekomej woli republikańskiego kandydata do zachęcania Putina, by zaatakował jedno z państw NATO. Niemal zupełnie pominięto w głównym przekazie politycznym inną część wypowiedzi Trumpa. Niewymieniony z imienia i nazwiska lider, w przytoczonej przez Trumpa rozmowie wprost zasugerował, że Stany Zjednoczone mają obowiązek wypełniać swoje zadania dotyczące północnoatlantyckiego bezpieczeństwa, jednocześnie lekceważąco odniósł się do obowiązku łożenia na wspólną obronność spoczywającą także na jego własnym kraju.

 

Pracę zebrania w jednym miejscu rozproszonych w różnych tekstach i wypowiedziach elementów doktryny politycznej Donalda Trumpa wobec NATO, konfliktu światowego i wojny na Ukrainie wykonał Rafał Michalski, znany na portalu X obserwator polityki amerykańskiej i badacz amerykańskiego prawa. Swój wątek opublikował 11 lutego. Perspektywa Donalda Trumpa układa się w pewną konsekwentną strategię polityczną, która powinna być w Polsce analizowana bez oburzenia. W kampanijnym programie Trumpa, znanym jako Agenda 47, znajdziemy znane stanowisko republikańskiego polityka wobec wojny na Ukrainie. Od tego fragmentu możemy zacząć analizę.

 

„Gdybym był prezydentem, wojna rosyjsko-ukraińska nigdy by się nie wydarzyła. Ale nawet teraz, gdybym został prezydentem, byłbym w stanie wynegocjować zakończenie tej straszliwej i szybko eskalującej wojny”.

 

Równocześnie w tym samym dokumencie Trump jasno daje do zrozumienia, że zadaniem Stanów Zjednoczonych jest odpowiedzialność za los rozsianych na całym globie państw sojuszniczych.

 

„Musimy być w stanie bronić naszej ojczyzny, naszych sojuszników i naszych zasobów wojskowych na całym świecie przed zagrożeniem ze strony rakiet hipersoniczych - niezależnie od tego, skąd zostaną wystrzelone”.

 

Choć w tekście tym jest mowa o zagrożeniu rakietami „niezależnie od tego, skąd zostaną wystrzelone”, jest jasne, że technologią hipersoniczną dysponują na dziś jedynie Rosjanie. A zatem sam Trump i jego doradcy doskonale zdają sobie sprawę, że imperializmu rosyjskiego nie można lekceważyć.

 

Trump za deklarowany cel w polityce globalnej stawia sobie ograniczanie zagrożenia jakim jest tlące się niebezpieczeństwo III wojny światowej:

 

„Każdego dnia, w którym trwa ta zastępcza bitwa na Ukrainie, ryzykujemy wojnę światową” - czytamy na stronie kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych.

 

Wypowiedź tę trzeba traktować jako realistyczny wyraz braku gotowości - w opinii liderów republikańskich - Stanów Zjednoczonych do prowadzenia i - co ważniejsze - kontrolowania „skalowanej” wojny światowej w wielu zapalnych punktach świata. Ameryka potrzebuje czasu, potrzebuje reform i takiej optymalizacji polityki, która pozwoli na przygotowanie do starcia mocarstw, które rozegrać może się raczej na Pacyfiku. Chęć uniknięcia wojny światowej oznaczającej katastrofę humanitarna i ekonomiczną dla całego świata, należy traktować jako jeden z najważniejszych postulatów w agendzie Donalda Trumpa.    

 

W tym kontekście szczególnie interesująca jest krytyka, jaką republikański kandydat na prezydenta kieruje w stronę neokonserwatystów:

 

„Ponadto należy również całkowicie zaangażować się w demontaż całego globalistycznego establishmentu neokonserwatystów (...) który nieustannie wciąga nas w niekończące się wojny, udając, że walczymy o wolność i demokrację za granicą”.

 

Stosunek Trumpa do sprawy ukraińskiej

 

W sprawie NATO Rafał Michalski cytuje dłuższe fragmenty wypowiedzi Trumpa, które obejmują także ocenę polityki amerykańskiej wobec Ukrainy. Szczególne słowa krytyki Trump kieruje w stronę „ludzi, jak Victoria Nuland”. Nuland jest asystentem sekretarza stanu w amerykańskim Departamencie Stanu i jednocześnie szefową Biura ds. Europy i Eurazji:

 

„Wreszcie musimy zakończyć proces, który rozpoczęliśmy pod moją administracją, a który polega na zasadniczej ponownej ocenie celu i misji NATO. Nasz establishment w polityce zagranicznej nieustannie próbuje wciągnąć świat w konflikt z uzbrojoną w broń nuklearną Rosją, opierając się na kłamstwie, że stanowi dla nas największe zagrożenie. Jednak największym zagrożeniem dla dzisiejszej cywilizacji zachodniej nie jest Rosja”.

 

I dalej:

 

„Przez dziesięciolecia ci sami ludzie, jak Victoria Nuland i wiele innych podobnych osób podobnych do niej, mieli obsesję na punkcie popychania Ukrainy w stronę NATO, nie wspominając już o wsparciu Departamentu Stanu dla powstań na Ukrainie. Ci ludzie od dawna szukali konfrontacji, podobnie jak miało to miejsce w Iraku i innych częściach świata, a teraz balansujemy na krawędzi III wojny światowej”.

 

Nie da się ukryć, że powyższe słowa Trumpa łatwo rezonują z rosyjskim i chińskim opisem trwającego konfliktu. Gdy Papież Franciszek przytoczył wypowiedź pewnego anonimowego lidera jednego z państw światowego Południa o „NATO szczekającym pod drzwiami Rosji”, spotkała go za to intensywna krytyka. Jednak różnica pomiędzy słowami Trumpa, a słowami Franciszka sprzed prawie dwóch lat jest zasadnicza. Papież, wbrew własnemu nauczaniu, nigdy nie potępił, ani nawet nie skrytykował Rosji za inwazję na Ukrainę. Tymczasem stanowisko Trumpa wobec tej agresji jest jednoznaczne:

 

„Nic z tego [co dotychczas zostało powiedziane - przyp. TR] w żaden sposób nie usprawiedliwia skandalicznej i straszliwej inwazji na Ukrainę rok temu [...]. Głównym interesem Ameryki w Europie Wschodniej jest pokój i stabilność. Chcemy, żeby ludzie przestali umierać. Ta wojna nigdy nie powinna się wydarzyć, ale już dawno nadszedł czas, aby położyć kres bezsensownej śmierci i zniszczeniu”.

 

Jeśli słowa Franciszka można uznać za niezbyt udaną próbę wejścia w orkiestrę nowego koncertu mocarstw, tak wypowiedzi Trumpa, który rzeczywiście już niedługo może kierować polityką jednego z tych mocarstw trzeba widzieć w innej perspektywie. Sceptycyzm wobec amerykańskiego imperializmu nie musi oznaczać porzucania sojuszników, a raczej - co już wspomniałem - skalowanie własnych możliwości i optymalizację zachodniego systemu bezpieczeństwa. Dlatego retorykę Trumpa należy raczej traktować jako próbę wymuszenia na Europie bardziej proporcjonalnego zaangażowanie w finansowe utrzymywanie przewag cywilizacji północnoatlantyckiej w polityce i ekonomii globalnej. Diagnoza Trumpa jest następująca - wobec rosnącego napięcia Stanów Zjednoczonych w relacjach z Chinami, a także problemów wewnętrznych, kwestia bezpieczeństwa północnoatlantyckiego musi być traktowana przez europejskich sojuszników poważnie.

 

I tu rzeczywiście Donald Trump nie przebierał w słowach, gdy rok temu mówił:

 

“Poproszę Europę o zwrot kosztów odbudowy zapasów wysłanych na Ukrainę, Faktem jest, że wydaliśmy prawie 200 miliardów dolarów na pomoc Ukrainie, a Europa wydała zaledwie ułamek tej kwoty”.

 

Największe państwa Europy jednak nie chcą płacić za bezpieczeństwo, co jest dziś coraz bardziej oczywiste. Chcą być bezpieczne kosztem innych - amerykańskiego podatnika lub kosztem państw CEE.

 

Gdzie szukać gwarancji bezpieczeństwa?

 

Presja ze strony Stanów Zjednoczonych by Europa w większym zakresie dokładała się do systemu północnoatlantyckiego bezpieczeństwa może wzmacniać u części europejskich liderów tendencję do myślenia, że alternatywą dla sojuszu z Ameryką jest Eurazja od Lizbony do Władywostoku proponowana przed laty przez Putina. Kartą przetargową w tej grze byłaby zapewne suwerenność, a może i niepodległość państw CEE. Z polskiej perspektywy wywieranie nacisku na europejskich sojuszników, by zaczęli inwestować w bezpieczeństwo kontynentu, bez ulegania mrzonkom o pokojowej koegzystencji z Rosją, szczególnie w czasie, gdy możliwy jest globalny konflikt na Pacyfiku, powinno być kluczowe. Dla Polski Rosja pozostanie, tak czy inaczej, zagrożeniem. Dlatego, przy zachowaniu zwykłej ostrożności, należałoby Donalda Trumpa traktować raczej jako potencjalnego sojusznika - przynajmniej w zakresie celu, którym jest poprawa zdolności obronnych NATO niż wroga namawiającego Putina do ataku na któreś z państw naszego kontynentu. Jedno jest jednak pewne - żaden amerykański prezydent, czy to Biden czy Trump nie zapewni nam osiągnięcia celu obecnie podstawowego, jakim jest zachowanie suwerenności, dla której głównym zagrożeniem pozostaje na dziś - nie lekceważąc zagrożenia rosyjskiego - zachodnioeuropejski imperializm i polityczne kleszcze, w których może nas uwięzić razem z moskiewskim gigantem.

 

Tomasz Rowiński

 

----- 

 

Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.

 


Tomasz Rowiński

(1981), senior research fellow w projekcie Ordo Iuris: Cywilizacja Instytutu Ordo Iuris, redaktor "Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in "Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", "Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", "Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", "Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.