Felietony
2024.01.02 17:34

Na przekór jesiennej depresji z Wyspiańskim, Kisielem i Grechutą

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.plZ góry dziękujemy.

„(…) trudno mi nie odnieść wrażenia, że pewna rzeczywistość przemija. Problem w tym, że wiosny za bardzo nie widać. Jesień zaczyna przytłaczać nie tylko szkoły czy uczelnie, ale także urzędy i inne zakłady pracy (…) Kiedy o tym wszystkim myślę, a jednocześnie przyglądam się galopującemu procesowi sekularyzacji, nachodzi mnie jesienna refleksja, że „tego kraju” już nie ma. Zwijamy się. Polska, w której się urodziłem i wychowałem, zapada w zimowy sen i w jakimś sensie powoli, ale znika. Jeśli się obudzi, będzie mieć twarz Ukraińców, Gruzinów, Uzbeków, Pakistańczyków czy Filipińczyków. Nie da się, Drogi Czytelniku, dłużej łudzić, że będzie inaczej, że prognozy przesadzone, że będzie jak dawniej. Nie będzie” – napisał pod koniec listopada (21.11) na łamach Gościa Niedzielnego Marcin Kędzierski w felietonie pod znamiennym tytułem „Tego kraju” już nie ma.

Końcówka jesieni i roku liturgicznego to w rzeczy samej czas, który namacalnie pozwala odczuwać tytułowe słowa powieści Hanny Malewskiej z 1954 roku Przemija postać świata. W Nocy listopadowej Stanisława Wyspiańskiego, Makrot – którego pierwowzorem była postać Henryka Mackrotta juniora, jednego z najaktywniejszych agentów tajnej carskiej policji w Królestwie Polskim przed Powstaniem Listopadowym – w rozmowie z Wielkim Księciem Konstantym w salonie w Belwederze zauważa: „Oni się modlić przychodzą na groby/ w dnie narodowej, tak zwanej, żałoby (…) I tak na trop spisku/ wpadam z lekka, powoli — na ich cmentarzysku,/ gdy na ich głowy liście spadają zżółkniałe”. Po tych słowach padają bodajże najlepiej pamiętane do dzisiaj słowa z dramatu – pytanie carskiego namiestnika „Listopad to dla Polski niebezpieczna pora?” Następnie, już mniej znana odpowiedź Makrota: „Tak teraz jest listopad — więc baczne mam słuchy. /Jest to pora, gdy idą między żywych duchy —/ i razem się bratają”. Owe liście zżółkniałe spadające, czasem z listopadowym śniegiem na nasze głowy istotnie, jakże są dalekie od nadziei nowej wiosny! Nawet pomimo tego, że nasza najnowsza historia ukuła optymistyczne bądź co bądź stwierdzenie „zima wasza, wiosna nasza!”. Idąc jednak tropem felietonisty GN, tamtej Polski tworzącej tak proste, mobilizujące i podnoszące na duchu hasła, już nie ma. Nie ma i nie będzie więcej Polski Wyspiańskiego i podchorążych – belwederczyków, którzy w mroku listopadowego wieczoru 1830 roku wypatrywali w ciemnych alejkach Łazienek duchów rycerzy spod Grunwaldu, Kircholmu i Wiednia. Nie ma już Polski Malewskiej, nie ma już tego „dawnego” Tygodnika Powszechnego i „dawnego” Znaku, do których pisała i które redagowała. Czyżby jednak rzeczywiście „tego kraju” już nie było?

Stefan Kisielewski wspominając pod koniec życia służbę w międzywojennym Wojsku Polskim w Nowej Wilejce na Wileńszczyźnie, przywołując z pamięci swoich koszarowych kolegów Rusinów, „starych” Litwinów i Tatarów, zauważał, że Polska drugiej połowy lat 80. XX w. była zupełnie inną Polską niż kraj jego młodości. Tego samego co Kisiel doświadczali jednakże nasi pradziadkowie i dziadkowie, widząc wciąż inną, nową Polskę, ale także, przynajmniej od końca lat 60., także w pewnym wymiarze "inny" i „nowy” Kościół. Przeżywali to nasi rodzice, wchodzący w dojrzałe życie i zakładający rodziny w początkach pontyfikatu Jana Pawła II i „Solidarności”, a później zderzający się z wyzwaniami epoki transformacji. I tak samo odszedł i zmienił się jeszcze niecyfrowy świat naszego dzieciństwa i młodości z lat 80. i 90. Wspominany niekiedy z coraz częstszym (cóż, po prostu się starzejmy!), słusznym sentymentem jako świat bardziej normalny i ludzki i – pomimo wszystkich realnych deficytów i trudności – świat większej wspólnoty i mniej zaciekłych podziałów. Świat, w którym jednak częściej patrzyło się w oczy bliskim i przyjaciołom, a nie w ekrany smartfonów i laptopów oraz zadawało pytania żywym ludziom, a nie wyszukiwarkom i sztucznej inteligencji.

Zmiany – czasem subtelne, choć metodyczne, a czasem pędzące i przyprawiające o zawroty głowy, to po prostu nieodłączna część naszej człowieczej kondycji. Jednakże oprócz tych zmian jest jeszcze coś, co sprawia wciąż, że ten i inne kraje "jeszcze coś różni od innych", jak na progu III Rzeczpospolitej śpiewał Marek Grechuta na płycie „Dziesięć ważnych słów”. Albumie muzycznym swoją drogą niesłusznie zapomnianym i praktycznie nie granym w stacjach radiowych, tak chętnie sięgających zazwyczaj po takie hity artysty jak „Nie dokazuj” czy, nomen omen, „Wiosna – ach to ty”. Dla Grechuty tym, co powoduje, że Polska się nie zwija, ale wciąż rozwija, że wciąż jest Polską, a nie „bezimiennym krajem”, w końcu, że nie znika, ale dalej trwa – są tradycja i kultura. Ich niepowtarzalne kody i miejsca – rynek w Krakowie, „Wawel komnaty krużganki”, „Króla dzwon co kraj przenika mowa Skargi wzrok Stańczyka”, oczywiście także „piękno wierszy Mickiewicza powieści Sienkiewicza”. Jest też coś, co parafrazując Grechutę, także sprawia, że ten Kościół, święta Matka nasza też jest czymś różnym od innych.

Co Kościół i Ojczyznę ciągle ożywia i utrzymuje żywotnymi? Powiedziałbym, że dwa zasadnicze zjawiska. Po pierwsze: element stałości w zmienności. Wracając znów do Kisiela – listopadową i grudniową porą mam od wielu lat nawyk czytania jego bożonarodzeniowych felietonów, publikowanych na łamach Tygodnika Powszechnego od 1946 roku do końca lat 80. Posiadam je zebrane w starym numerze dodatkowym miesięcznika Res Publica z 1987 roku. Spotkanie z tryskającym humorem piórem Kisiela stanowi wartość samą w sobie, w tych jednak wigilijnych i świątecznych felietonów widać na przestrzeni lat, jak z każdą dekadą Polska się zmieniała i stawała inną Polską. Włączając w to wydawałoby się błahe zmiany (na tle historii przez duże „H” i Polskich Październików, Marców, Grudniów i Sierpniów) w postaci pachnących lasem żywych choinek z naturalnymi świeczkami z lat 40. i tych sztucznych, z elektrycznymi światełkami, kupowanych w gierkowskich Państwowych Domach Towarowych. Pomimo jednak tych zmian w kulturze, obyczajach, polityce – w polskich Świętach pozostawała wciąż ta sama istota – hołd wobec tajemnicy Narodzin Boga-Człowieka, tajemnicy wręcz pozacielesnej, ale wyrażanej jak najbardziej cieleśnie, przez nasze, polskie „tu i teraz” – opłatek, karpia i barszcz, kolędy i drogę na Pasterkę w zmiennych warunkach atmosferycznych. Ta stałość w zmienności tego świata łączy w jedną całość polskie Boże Narodzenie z 1946 i 1986 roku.

Po drugie, tym co sprawia, że na poziomie egzystencji w świecie „ten kraj” i Kościół, pomimo szeregu zewnętrznych, czasem znaczących zmian, wciąż jednak istnieją i trwają, to mówiąc niemodnie i dla niektórych socjologów wręcz krindżowo – jest nasza powinność wobec tych dwóch rzeczywistości. Można ją spełniać przez zaangażowane uczestnictwo w tradycji i ortodoksji. Nie są one tylko biernym przyjęciem spuścizny tożsamościowej, co więcej, winny być na głębokim poziomie indywidualnym przyjęte także w sposób krytyczny, w zdrowym wymiarze otwartym na znaki przemijania postaci tego świata. Tradycja i ortodoksja przejawiają się szczególnie na płaszczyźnie czasu. Wskazują, że nie jest on tylko linearnym procesem progresu, ale ciągłymi i powracającymi cyklami, z których każdy zbliża się coraz bardziej ku transcendencji wychylonej już poza ramy ziemskich zegarów i dat. Pokazuje to kalendarz liturgiczny – w tej chwili rok się znów kończy, zaczyna wkrótce Adwent, ale przyjdzie znów radość Narodzenia, po których znów wróci post, zwieńczony Triduum, rozbłyskiem Zmartwychwstania i przyjemną zielenią kwitnącej Pięćdziesiątnicy. To aktywne włączenie się we wspólnotę Kościoła i Ojczyzny z ich specyficznymi porządkami, z jednej strony dającym wsparcie i poczucie uczestnictwa, ale z drugiej – jak każde ordo wymagającymi obowiązku i zaangażowania, wiodą nas u schyłku jesieni ku nadziei, że te dwie rzeczywistości, być może trudno sobie jeszcze wyobrazić, jak wyglądające w dalekiej przyszłości - jak mawiał o Polsce Wincenty Witos – „winny trwać wiecznie”.

Łukasz Kobeszko

----- 

Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.

 


Łukasz Kobeszko

(1975) filozof i publicysta, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich.