Felietony
2016.09.14 18:50

Laksyści dawniej i dziś

Kilkanaście dni temu na stronach Laboratorium Więzi ksiądz Stanisław Adamiak wartykuleBergoglio uczeń Augustyna” postawił ciekawą tezę, według której „właściwie całe nauczanie naszego papieża jest osadzone w teologii tego Ojca Kościoła, zwanego nie bez powodu Doktorem Łaski. Czasem można wręcz odnieść wrażenie, że dla Franciszka Augustyn jest ważniejszy nawet od Ignacego z Loyoli. Jeśli jakoś można by podsumować całe nauczanie Franciszka, to sprowadza się ono do (…) prymatu łaski.”

Trudno polemizować z tym twierdzeniem jednak zastanawia bardzo pobieżnie potraktowanie przez autora historycznej recepcję nauki biskupa Hippony w Kościele. Wspomina co prawda, że „jeszcze po śmierci Augustyna toczyły się spory o tzw. początek wiary: o to, czy w spotkaniu Boga z człowiekiem inicjatywa może wychodzić ze strony tego drugiego”. Jednak przywołuje jedynie „synod w Orange[, który] w 529 roku potwierdził to, co dziś wyrażamy, mówiąc: ‘łaska Boża jest do zbawienia koniecznie potrzebna – nie da się uwierzyć bez Bożej łaski.’”.

Tymczasem trudno przecież nie zauważyć, że w XVII-wiecznym Kościele, zwłaszcza we Francji, toczył się wielki spór pomiędzy tzw. jansenistami, odwołującymi się do teologii augustyńskiej z jednej strony, a jezuitami, synami św. Ignacego i współbraćmi obecnego papieża, z drugiej. Siłą rzeczy powstaje więc pytanie, do której ze stron tego sporu bliżej samemu Franciszkowi. Trudno dać definitywną odpowiedź na to pytanie, jednak pod koniec artykułu czytelnik kilka uwag na ten temat. W tej chwili warto jedynie zauważyć, że wielu gorliwych i elokwentnych, a przecież też w pewien sposób samozwańczych zwolenników Papieża z Argentyny, niewątpliwie stanęło w obozie jezuickich moralistów sprzed blisko czterech stuleci.

Przyjrzyjmy się wywodom Rocco Buttiglionego, opublikowanym w L’Osservatore Romano, których polskie tłumaczenie ukazało się m.in. na portalu Deon. Zostawmy na boku próby wykazania, że pomiędzy nauczaniem obecnego papieża, rzecz jasna w wykładni Buttiglionego, a nauczaniem św. Jana Pawła II nie ma sprzeczności. Zajmijmy się raczej samą wykładnią, która dopuszcza rozwiedzionych w ponownych związkach do sakramentalnej Komunii św.  Buttiglione pisze tak: „Czy możemy wyobrazić sobie okoliczności, w jakich osoba rozwiedziona, która zawarła ponowny związek, może się znaleźć w sytuacji poważnej winy bez pełnej świadomości i dobrowolnej zgody? Została ochrzczona, jednak w rzeczywistości nigdy nie była ewangelizowana, zawarła związek małżeński w sposób powierzchowny, a potem została porzucona. Związała się z osobą, która pomogła jej w trudnych chwilach, pokochała ją/go szczerze, stała się dobrym ojcem lub dobrą matką dla dzieci z pierwszego małżeństwa.

Mogłaby jej/jemu zaproponować wspólne życie jak brat z siostrą, ale co zrobić, jeżeli druga osoba tego nie akceptuje? W pewnym momencie swojego udręczonego życia ta osoba doznaje fascynacji wiarą, po raz pierwszy otrzymuje prawdziwą ewangelizację. Być może pierwsze małżeństwo nie jest naprawdę ważne, ale nie ma możliwości udania się przed trybunał kościelny czy dostarczenia dowodów nieważności. Nie podajemy więcej przykładów, aby nie wdawać się w nieskończoną kazuistykę.

Co mówi nam w tego rodzaju przypadkach Amoris laetitia? Może dobrze będzie zacząć od tego, czego nie mówi adhortacja apostolska. Nie mówi, że osoby rozwiedzione, żyjące w ponownych związkach, mogą spokojnie przyjmować komunię. Papież zachęca osoby rozwiedzione, które żyją w nowych związkach, do rozpoczęcia (lub kontynuowania) drogi nawrócenia.

Zachęca je, aby badały swoje sumienie i korzystały z pomocy kierownika duchowego. Zachęca je, aby udały się do konfesjonału i przedstawiły swoją sytuację. Zachęca penitentów i spowiedników do rozpoczęcia procesu rozeznania duchowego. Adhortacja apostolska nie mówi, w jakim punkcie tego procesu będą oni mogli otrzymać rozgrzeszenie i przystąpić do komunii św. Nie mówi tego, ponieważ zbyt wielka jest różnorodność sytuacji i ludzkich okoliczności.

Droga, którą proponuje Papież rozwiedzionym, którzy zawarli ponowne związki, jest dokładnie taka sama, jaką Kościół wskazuje wszystkim grzesznikom: idź i wyspowiadaj się, a twój spowiednik, rozważywszy okoliczności, zdecyduje, czy dać ci rozgrzeszenie i dopuścić cię do komunii św., czy też nie.

Zanim przejdziemy do porównania tego cytatu z niektórymi poglądami laksystowskich moralistów jezuickich z czasów Ludwika XIV, w niezrównany sposób wykpionymi i obnażonymi w pascalowskich Prowincjałkach, zauważmy że Buttiglione popełnia jeden błąd logiczny. Mówi bowiem, i ma rację przywołując tu Katechizm św.  Piusa X, że „Muszą zaistnieć dwa inne warunki, oprócz poważnej materii, aby grzech był śmiertelny. Musi być pełna świadomość niegodziwości popełnianego czynu. Pełna świadomość oznacza, że człowiek musi być przekonany w sumieniu o niegodziwości czynu. Jeżeli jest przekonany w sumieniu, że czyn nie jest (poważnie) niegodziwy, czyn ten będzie materialnie zły, ale nie może być poczytywany jako grzech śmiertelny. Ponadto człowiek musi wyrazić dobrowolną zgodę na zły czyn.”  Jeżeli osoba, której przykład podaje Buttiglione, odkrywa fascynację wiarą i zostaje prawdziwie zewangelizowana, to nie może się już zasłaniać brakiem świadomości co do niegodziwości życia w związku pozamałżeńskim i niewiedzą, co do poważnej rozbieżności między jej stanem życia, a prawem Bożym oraz obiektywna norma moralną. Św. Jan zapisał przecież w swojej Ewangelii takie słowa Jezusa: „jeżeli nie odejdę, Pocieszyciel nie przyjdzie do was. A jeżeli odejdę, poślę Go do was. On zaś, gdy przyjdzie, przekona świat o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie.” (J 16,7-8), Zapewne w pewnych sytuacjach można by debatować czy osoba taka jest rzeczywiście w pełni wolna do zerwania grzesznego związku. W takiej dyskusji nie wolno jednak zapominać, że zawsze wyzwolenie z grzechu wymaga odpowiedzi wolnej woli człowieka na łaskę Bożą i nigdy nie odbywa się łatwo i bez wysiłku.

Dziwi, że Buttiglione nie zauważył w swoim tekście, iż opisana, z niewątpliwą intencja wzruszenia czytelnika, droga spowiedzi i duchowego kierownictwa, jest praktycznie nie do zrealizowania w lokalnym Kościele, którego hierarchowie na synodach “rodzinnych” najbardziej parli do zmiany tradycyjnej dyscypliny. Przecież poważne i ciężkie zaniedbanie praktyki sakramentu pokuty wytknął niemieckim biskupom sam Franciszek, podczas ich ostatniej wizyty ad limina.

Pora przejść do Pascala. Zajrzyjmy do Dziesiątej Prowincjałki, datowanej 2 sierpnia 1656 roku w Paryżu, pamiętajmy bowiem, że każda z nich ukazywała się początkowo jako osobny pamflet. Oto słowa anonimowego jezuity, domyślnego interlokutora Pascala: „Widziałeś ze wszystkiego, com ci powiedział dotąd, z jakim powodzeniem ojcowie nasi pracowali nad tym, aby odkryć swoją wiedzą, iż istnieje wielka ilość rzeczy dozwolonych, które uchodziły wprzód za zabronione. Ponieważ jednak zostają jeszcze grzechy, których nie można było usprawiedliwić, a jedynym lekarstwem na nie jest spowiedź, trzeba było koniecznie złagodzić jej dokuczliwość za pomocą sposobów, które ci zaraz przedstawię. W poprzednich rozmowach pokazałem ci, w jaki sposób usuwa się skrupuły sumienia, oświecając, iż to, co się uważało za złe, nie jest złem; dziś pozostaje mi wskazać ci sposób łatwego odpokutowania tego, co naprawdę jest grzechem; a osiąga się to czyniąc spowiedź tak łatwą, jak niegdyś była trudną.” A jakie konkretnie ułatwienie dla osoby z przykładu włoskiego filozofa mieli XVII-wieczni jezuici?

— Wystarczałoby, mój Ojcze, zniewolić grzeszników, aby poniechali „najbliższej sposobności”: ulżylibyście sobie znacznie tym pomysłem.

— Nie szukamy tej ulgi — odparł — przeciwnie, jako powiedziane jest w tej samej książce, ks. III, rozdz. 7, str. 374: „Celem naszego Towarzystwa jest pobudzać do cnoty, walczyć z   występkiem, i służyć wielkiej ilości dusz”. Że zaś niewiele jest dusz, które chciałyby poniechać najbliższych sposobności, trzeba było określić co to jest „najbliższa sposobność”, jak też to widzimy u Eskobara w Praktykach naszego Towarzystwa, tr. 7, ex. 4, n. 226: „Nie nazywamy »najbliższą sposobnością« takiej, w której grzeszy się jedynie rzadko, jak np. grzeszyć wskutek nagłego porywu żądzy z osobą, z którą się mieszka, trzy albo cztery razy na rok”; lub też, wedle O. Bauny w jego francuskim dziele, „raz albo dwa razy na miesiąc”, str. 1082, a także str. 1089, gdzie pyta „co należy począć z panami i dziewczętami służebnymi, krewniakami i   krewniaczkami, którzy mieszkają razem, i przez tę sposobność ulegają pokusie do grzechu”.

— Trzeba ich rozdzielić — rzekłem.         

— Tak też i on powiada: „Jeżeli nawroty są częste i prawie codzienne; ale, jeżeli grzeszą jedynie rzadko, jak np. raz albo dwa razy na miesiąc, i jeżeli nie można by ich rozdzielić bez wielkiej niedogodności i szkody, można ich rozgrzeszyć, wedle naszych autorów — między innymi Suareza — byleby przyrzekli nie grzeszyć więcej i okazali szczery żal za przeszłość.” (…) — I O. Bauny — ciągnął — pozwala, na str. 1083 i 1084, tym, którzy znajdują się w   najbliższej sposobności, „trwać w niej, w razie, gdyby nie mogli jej opuścić nie dając światu przedmiotu do obmowy lub też nie cierpiąc przez to niedogodności”. I powiada tak samo w   swojej Teologii moralnej, tr. 4, de Poenit., q. 14, pag. 94, i   q. 13, pag. 93: „Iż można i należy rozgrzeszyć kobietę mającą u siebie w domu mężczyznę, z którym grzeszy często, jeżeli nie może się go pozbyć w przyzwoity sposób lub też ma jakąś przyczynę aby go zatrzymać: Si non potest honeste ejicere, aut habet aliquam causam retinendi; byleby postanowiła sobie nie grzeszyć z nim więcej”. Oczywiście tenże sam o. Etienne Bauny daje odpowiednie wskazówki jak traktować takie postanowienie: „O. Bauny bowiem, który wyczerpująco omówił te kwestie w swojej Sumie grzechów, rozdz. XLVI, str. 1090, 1091 i   1092, konkluduje: „Ilekroć grzesznik nałogowy i nie okazujący żadnej skłonności do odmiany zjawi się u spowiedzi mówiąc, iż żałuje przeszłości oraz ma dobre zamiary na przyszłość, należy mu wierzyć na słowo, choćby było prawdopodobnym, że te postanowienia pozostaną czczym słowem. I mimo że później brną z   tym większą swawolą i wyuzdaniem w tych samych błędach, trzeba im dać rozgrzeszenie, wedle mego zdania”.(…) [Dalej] wedle o. Bauny; patrz tr. 4, q. 15, str. 95: „Niektórzy autorowie twierdzą, iż należy odmówić rozgrzeszenia tym, którzy popadają często w te same grzechy, zwłaszcza jeżeli po kilkakrotnym rozgrzeszeniu nie znać żadnej poprawy; inni zaś mówią, że nie. Ale jedynie prawdziwym mniemaniem jest, iż nie należy im odmawiać rozgrzeszenia. I mimo że nie korzystają z przestróg, których się im udzieliło, że nie dotrzymali przyrzeczeń odmiany życia i nie pracowali nad swoim oczyszczeniem, nic to; wbrew odmiennym zdaniom, niezłomną prawdą i wskazówką jest, iż nawet wówczas powinno się ich rozgrzeszyć”. A   tr. 4, q. 22, str. 100: „Iż nie należy odmawiać ani odwlekać rozgrzeszenia tym którzy trwają w nałogowych grzechach przeciw prawu Boga, natury i Kościoła, choćby się nie widziało żadnej nadziei poprawy: Etsi emendationis futurae nulla spes appareat”.

Warto zauważyć, że jednym z motywów działania jezuickich moralistów była ta sama przesłanka, którą dzisiaj kierują się liczni “katolicy otwarci”. Oto jeszcze jedna wymiana zdań z Dziesiątej Prowincjałki:

„— Ale, mój ojcze, w cóż tedy obróci się to, co o. Pétau był obowiązany sam uznać w swojej przedmowie do Pokuty publicznej, str. 4: „Iż święci ojcowie, doktorzy i sobory głoszą jednomyślnie jako pewną prawdę, iż pokuta, która przygotowuje do Eucharystii, musi być prawdziwa, stała, mężna; nie zaś mdła i ospała ani też podlegającą nawrotom i upadkom”.

— Czy nie rozumiesz — odparł — że o. Petau mówi o dawnym Kościele? Ale obecnie[podkr. w oryginale] to jest tak „nie na czasie” — aby się posłużyć wyrażeniem naszych ojców — iż, wedle o. Bauny, rzecz ma się zgoła przeciwnie.”

Tak właśnie jest. Tak wiele z niezmiennego nauczania Kościoła było kiedyś i jest dzisiaj „nie na czasie”. Może z jednym wyjątkiem. Dawniejsi jezuici za pomocą logicznych kruczków i sylogizmów „odkrywali swoją wiedzą, iż istnieje wielka ilość rzeczy dozwolonych, które uchodziły wprzód za zabronione” m.in. w takich sprawach jak np. obrona honoru, pojedynki, bankructwa, pożyczki, przysięgi. Owszem zajmowali się także sprawami de sexto, czyli przeciw szóstemu przykazaniu. Dzisiejsi laksyści zajmują się wyłącznie sprawami de sexto. Służy to chyba tylko temu, żeby konieczną reakcję krytyczną Kościoła móc ośmieszyć jako zafiksowanie na seksie.

Poza tym jednak zmiany w rozumowaniu co do istoty nie ma. Zmiany dotyczą stylu i są tylko na gorsze. Z kolejnych więc występków usiłuje się znieść znamię grzechu, a banalizacji sakramentu pokuty mają służyć rozważania o braku świadomości zła i braku wolności do jego nieczynienia. Z naszą dzisiejszą mentalnością nieco nas śmieszą wyrafinowane sylogizmy dawnych laksystów, ale w kontraście do dzisiejszych emocjonalnych szantaży (pseudo)miłosierdziem, budzą one niemal szacunek. Rzadko kiedy byłem tak głęboko zażenowany czyimś zachowaniem, jak wtedy gdy oglądałem jeden ze spotów akcji „Przekażmy sobie znak pokoju”. Wiekowy redaktor szanowanego czasopisma, niegdyś jego naczelny, opowiada łzawe historyjki na poziomie przedwojennych romansów dla kucharek. To już wolę o. Bauny SI.

Nota bene nawet tych mniej harlequinowo nastrojonych członków redakcji katolickich pism, które wspomnianą akcje wsparły, proszę o nie opowiadanie całkowicie niewiarygodnych opowieści, że chodzi jedynie o szacunek. Chodzi tylko o jedno: „nie odmawiać ani odwlekać rozgrzeszenia tym którzy trwają w nałogowych grzechach przeciw prawu Boga, natury i   Kościoła.” A nawet więcej – chodzi o to, żeby już tych grzechów jako takowych nie traktować. Bądźcie intelektualnie uczciwi. Przyznaję, że redaktor od harlequina w tym jednym nad wami góruje - nie ukrywa, że chodzi mu o zmianę Katechizmu.

A gdzie w tym wszystkim znajduje się papież Franciszek? Prawdą jest, co przywołują organizatorzy akcji „Przekażmy sobie znak pokoju”, że Franciszek jest pierwszym papieżem, który używa słowa gej. Kiedy jednak przychodzi do konkretów mowa jego jest zdecydowanie bardziej stanowcza. Tak jak na wawelskim spotkaniu z polskimi biskupami: „W Europie, w Ameryce, w Ameryce Łacińskiej, w Afryce, w niektórych krajach azjatyckich istnieje prawdziwa kolonizacja ideologiczna. Jedną z nich – mówię to jasno z „imienia i nazwiska” – jest gender! Dzisiaj dzieci w szkole – właśnie dzieci! – naucza się w szkole: że każdy może wybrać sobie płeć. A dlaczego tego uczą? Ponieważ podręczniki narzucają te osoby i instytucje, które dają pieniądze. Jest to kolonizacja ideologiczna, popierana również przez bardzo wpływowe kraje. I to jest straszne. Kiedy rozmawiałem z Papieżem Benedyktem, który ma się dobrze i ma jasną myśl, powiedział mi: „Wasza Świątobliwość, to epoka grzechu wobec Boga Stwórcy”. To mądre! Bóg stworzył mężczyznę i kobietę; Bóg stworzył świat, w taki to konkretny sposób, a my czynimy coś przeciwnego. Bóg obdarzył nas stanem „pierwotnym”, abyśmy uczynili go kulturą; a następnie z tą kulturą czynimy rzeczy, które sprowadzają nas do stanu „pierwotnego”. Słowa wypowiedziane przez Benedykta XVI powinny skłonić nas do myślenia: „To epoka grzechu wobec Boga Stwórcy!”[podkr. moje]. Ta refleksja nam pomoże.

Piotr Chrzanowski


Piotr Chrzanowski

(1966), mąż, ojciec; z wykształcenia inżynier, mechanik i marynarz. Mieszka pod Bydgoszczą.