Komentarze
2024.02.07 11:50

Kto robi listy grzeszników?

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.plZ góry dziękujemy. 

 

Wciąż nie milkną echa „Fiducia supplicans”, deklaracji o duszpasterskim znaczeniu błogosławieństw, która stała się przyczyną szerokich protestów ortodoksyjnych katolików, świeckich i duchownych, protestowało też wielu biskupów, a nawet całe konferencje episkopatów.  

Papież Franciszek jednak nie zmienia stanowiska, nie wycofuje się i ze wszystkich sił stara się bronić owej „furtki”, która pozwala, pod określonymi warunkami, na udzielanie błogosławieństwa deklarującym współżycie homoseksualne „parom” jednopłciowym. Ostatnio czyni to w wywiadzie dla włoskiego dziennika „La stampa”, którego fragmenty znamy z serwisu Vatican News. Fragmenty te zostały zostały powtórzone przez agencje oraz liczne media katolickie i laickie. 

W wywiadzie tym uderza jedno zdanie: „Ewangelia jest dla uświęcenia wszystkich. Oczywiście pod warunkiem, że jest dobra wola. I konieczne jest udzielenie dokładnych wskazań dotyczących życia chrześcijańskiego (podkreślam, że nie błogosławi się związku, ale osoby). Ale wszyscy jesteśmy grzesznikami: po co więc sporządzać listę grzeszników, którzy mogą wejść do Kościoła i listę grzeszników, którzy nie mogą być w Kościele? To nie jest Ewangelia”.

Ale przecież główna oś sporu przebiega gdzie indziej. Obrońcy tradycyjnej, wywodzonej z Objawienia teologii moralnej, nie chcą przecież zakazywać grzesznikom ani wejścia do Kościoła (zarówno tego pisanego przez duże K jak i małą literą), ani nawet dostępu do sakramentów. Jednym z podstawowych wezwań moralnych Ewangelii jest w końcu „nawracajcie się” (Mk 1, 15, μετανοειτε, dosłownie — żałujcie, zmieniajcie myślenie). Nie tyle więc katolickim kryterium moralnym jest bycie grzesznym lub bezgrzesznym, bo przecież każdy jest grzeszny, tu papież ma rację. Kryterium zasadniczym jest nawracanie się lub odmowa nawrócenia, która jest grzechem przeciw Duchowi Świętemu. 

Początkiem nawrócenia jest oczywiście uznanie własnej grzeszności. Genialnie to ujął abp Fulton Sheen. „(…) główną przyczyną tragedii współczesnej duszy jest to, że wypiera się ona własnej winy, uniemożliwiając przez to nie tylko otrzymanie wybaczenia, ale również pokoju płynącego z pogodzenia się z Bogiem, który jest Miłością. Najgorszą rzeczą na świecie nie jest grzech, lecz wyparcie się grzechu; jest to grzech niewybaczalny. Jeśli ślepy zaprzecza, że jest ślepy, jakże mógłby on przejrzeć?”

Papież o tym powinien wiedzieć i zapewne wie. Zresztą znalazło się to nawet w oficjalnym tekście  „Fiducia supplicans”. Czytamy tam bowiem w paragrafie 32: „Łaska Boża bowiem działa w życiu tych, którzy nie pretendują, że są sprawiedliwi, ale pokornie uznają się za grzeszników, tak jak wszyscy inni”. 

Czemu więc Franciszek w ten sposób nie argumentuje swych decyzji? Czemu nie mówi, że błogosławieństwo ma sens wtedy, gdy grzesznik wstępuje na drogę nawrócenia, tak jak to było w dawnej formule spowiedzi, gdy penitent rozpoczynał ją wyznaniem „Pobłogosław mnie ojcze bo zgrzeszyłem?

Oczywiście nie wiem dlaczego papież tak czyni i nie chcę osądzać jego wewnętrznych motywacji. To co jednak się narzuca, to zasadnicza sprzeczność tej katolickiej nauki z postulatami politycznego ruchu homoseksualnego, który z całych sił sprzeciwia się uznaniu aktów homoseksualnych za grzeszne, czyli złe moralnie. Co więcej, domaga się nawet karania takiego stanowiska jako mowy nienawiści. Problem współczesnego permisywizmu polega właśnie na czymś odwrotnym niż nawrócenie, na odmowie uznania grzechu za grzech. Franciszek zaś zdaje się tego nie zauważać, tylko łaja jakichś abstrakcyjnych, być może w ogóle nie istniejących twórców „list” takich czy innych grzeszników. 

Niestety w tego rodzaju wystąpieniach papieża nie umiem nie dostrzec retorycznej figury, swego rodzaju wybiegu, opisanego przez Schopenhauera w jego słynnym dziełku „Erystyka, czyli sztuka prowadzenia sporów”. Opisuje on jeden z wybiegów w ten sposób: „Twierdzenie postawione jedynie w stosunku κατά τι, relative, przyjąć ogólnie, απλώς, absolute, lub przynajmniej pojąć je w zupełnie innym sensie, a następnie w tym właśnie sensie obalić je”. Dziennikarze nazywają to po prostu „ustawieniem sobie kogoś do bicia”. 

W ten sposób Franciszek, nolens volens, otwiera politycznemu ruchowi homoseksualnemu drzwi. Co z tego, że tylne? Główną bramę wyważą zapewne sami. Po co robią oni tę rewolucję? Być może dlatego, że jeśli uda się przedstawić najcięższą winę w dziedzinie seksualnej jako dobro, to logicznym jest, że tym samym zostaną już zniesione wszystkie ograniczenia, jakie moralność i etyka stawia w dziedzinie płci. Wszystko byłoby dozwolone…

Michał Jędryka

 

----- 

Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.


Michał Jędryka

(1965), z wykształcenia fizyk. Był nauczycielem, dziennikarzem radiowym i publicystą niezależnym. Jest ojcem czwórki dzieci. Mieszka w Bydgoszczy.