Wydarzenia
2010.09.08 00:19

Na marginesie Mysterium Fascinans AD 2010

W miniony weekend odbyły się trzecie już „rekolekcje liturgiczne” z cyklu Mysterium Fascinans, w tym roku, przynajmniej nominalnie, poświecone soborowej konstytucji Sacrosanctum Concilium. Mam nadzieję, że obszerniejsze relacje znajdą się na stronie internetowej rekolekcji albo/i na portalu liturgia.pl. Ja ograniczę się tylko do kilku luźnych i osobistych uwag, lub dokładniej meta-uwag.

 

Słuchając wystąpień liturgistów-prelegentów oraz dyskusji im towarzyszących można było odnieść wrażenie, że rozumieniem liturgii rządzą obecnie dwie zasady: abstrakcjonizm oraz pozytywizm. Obie wyrastają ze zdecydowanie innego gruntu niż słynna soborowa zasada participatio actuosa,która leżeć miała u podstaw postulowanej reformy liturgicznej.

 

Abstrakcjonizm – wyraża się w swoistej teologicznej logorei. Teoria liturgiczna opiera się na serii niesamowitych słowotoków, które prześcigają się w podbijaniu stawki narracyjnej – oto misterium, oto kosmos i fenomen, oto wszystko we wszystkim! Niestety poza komunikatem, że będąc na liturgii uczestniczymy w czymś absolutnie niesamowitym i szczytowym, owa  „hiperlogia” nie niesie żadnej mądrościowej treści. Albowiem gdy dyskurs o liturgii staje się totalny, praktyka liturgiczna jest minimalna (zarówno w swej formie, jak i miejscu w pobożności wiernych). Nadpobudliwość słowna jest zresztą jednym z pewnych symptomów braku zdrowego życia duchowego, które odruchowo stroni od pustego gadulstwa: w misterium się uczestniczy, o misterium się nie gada. Wydaje się jednak, że wielu liturgistom to w ogóle nie przeszkadza. Socjologowie twierdzą, że uczestnictwo w jakimś systemie przekonań może polegać na ideokracji (gdy członkowie wierzą w ideologię leżącą u jego podstaw) lub logokracji (gdy członkowie już nie wierzą, ale rytualnie formułują swoje myśli wg przyjętych zasad systemowej poprawności ze względów egzystencjalnych). Myślę, że w kwestii liturgicznej znajdujemy się już od dłuższego czasu w fazie logokratycznej: o ile na początku reformy wielu naprawdę wierzyło w jej wielki sukces i doniosłość, o tyle dziś trudno – nie popadając w jaskrawą sprzeczność z faktami – dalej być entuzjastycznym wyznawcą tej wizji. Jednak liczni zbudowali na niej cały swój kościelny życiorys, więc – skoro nie potrafią powiedzieć „nie udało się!” (któż miałby odwagę przekreślić swe życie?) -  przenoszą swoje liturgiczne zaangażowanie w świat wirtualnej opowieści. Tak oto zdrowy i płodny rytualizm żywej liturgii (participatio!) zamienia się w rytualizm liturgistycznej narracji – rytualizm rządzący się ścisłymi trybalnymi prawami, mający swoje tabu, kary i nagrody, itd. Efektem tego stanu rzeczy jest zbyt dobrze znane wszystkim doświadczenie: przychodzimy na Mszę św. do brzydkiej świątyni (tzw. „środki ubogie”), gdzie za ozdobionym plastikowymi kwiatami ołtarzem-stołem, jego plastikowymi świecami oraz centralnym mikrofonem stoi ksiądz w kiczowatym ornacie i mówi z wielką emfazą: „musicie zawsze pamiętać w jak wielkim i fascynującym misterium uczestniczycie!”…

 

[Na marginesie można tu jeszcze dodać uwagę dotyczącą rozumienia „hermeneutyki ciągłości”. Odnoszę nieodparte wrażenie, że większość polskich autorów rozumie z tego określenia tylko słowo „ciągłość” i nie dostrzega żadnego związku między Papieżem-Niemcem a bogatą tradycją hermeneutyczną rozwijaną w zachodniej humanistyce w znaczącej mierze przez myślicieli niemieckich od bez mała dwu stuleci. Ciągłość rozumie się raczej w sposób iście abstrakcyjny, na zasadzie punktowego występowania idei w podręcznikach – pisanych oczywiście w tym lub zeszłym stuleciu. Wystarczy połączyć kilka punktów ideowych na strzałce czasu (najlepiej, żeby pierwszy dotyczył „pierwotnego Kościoła”, a drugi Vaticanum II, z ewentualnym „pomiędzy” u dr. Lutra w wersji ekumeniczniejszej - ale tego nam oszczędzono), żeby dowieść „hermeneutyki ciągłości”. Mamy tu więc co prawda do czynienia z tzw. kołem hermeneutycznym, ale jest to w istocie błędne koło stanowiące anty-hermeneutykę, która na sposób właściwy logokracji odbiera jakikolwiek wykraczający poza „system” sens wyrażeniu Benedykta XVI.]

 

Pozytywizm z kolei charakteryzuje przede wszystkim praktycznepostulaty liturgiki i wyraża się w radykalnym dydaktyzmie. Dydaktyzm ściśle wiąże się ze wspomnianym już abstrakcjonizmem i prymatem wirtualnego uczestnictwa nad „rzeczywistą partycypacją” (określenie zaproponowane podczas MF przez Pawła Milcarka zamiast mylącego „czynnego uczestnictwa”). Jeden z prelegentów zacytował fragment listu Jana Pawła II na dwudziestopięciolecie S.C. (a więc pisany prawie 25 lat temu), w którym papież stwierdzał, że o ile  „dziś można uznać, że reforma Liturgii, taka jakiej chciał Sobór Watykański II, została już zrealizowana, to zadaniem do wykonania pozostaje wciąż jeszcze duszpasterstwo liturgiczne” [Vicesimus quintus annus, III, 10]. Pomijając dramatyczny fakt, że po 150 latach istnienia Ruchu Liturgicznego i po gruntownym przeoraniu liturgii rzymskiej wciąż jesteśmy w punkcie wyjścia, warto dostrzec immanentną przyczynę niepowodzeń. Liturgista zakłada bowiem, że prawdziwe uczestnictwo w liturgii sprowadza się do teoretycznego rozumienia znaczenia gestów. Taki pogląd, będący sam w sobie dekonstrukcją wszelkiego uczestnictwa - ponieważ żeby zrozumieć, wystarczy przeczytać albo usłyszeć poza akcją liturgiczną, jako taki zakłada również ograniczony sens „rozumienia”. Rytuał nigdy nie jest jednoznaczny i „wyraźny”, lecz analogiczny i wielowymiarowy. W innym wypadku liturgia nie mogłaby być zarazem i źródłem, i szczytem – jak bowiem w jednej rzeczywistości pogodzić „mleko, a nie pokarm stały”, po które przychodzą początkujący, z uczestnictwem świętych kosztujących „darów, których nam udzielisz [Boże] w przyszłym świecie”? (Według pozytywistycznego rozumienia pogodzić tego się nie da, a na świadectwo faktycznego pustosłowia Soboru urządza się dostosowane Msze „specjalistyczne” – dla dzieci i cyklistów, dla neohipisów z Przystanku Woodstock i postmałżonków z postduszpasterstw, dla Prawdziwych Polaków i kogo tam jeszcze chcecie…).

 

Oto paradoks liturgicznego logokraty – w mowie opiewać będzie głębię eklezjalnego znaczenia „źródła i szczytu” liturgii, jednak w praktyce żądać będzie od wiernych, aby weszli na szczyt zrozumienia zanim przystąpią do źródła. W efekcie to wierni stają się źródłem przemian liturgii, a nie liturgia źródłem nawrócenia wiernych, ponieważ łatwiej „ściągnąć” niewidzialny szczyt, niż męczyć się duchową wspinaczką.

 

Z tego też powodu wszystkie wnioski, które padały podczas rekolekcyjnych dyskusji kończyły się tym samym responsorium, że zanim zacznie się odzyskiwać świętość i powagę liturgii, trzeba wytłumaczyć ludziom sens takiej czynności. Utyskuje się, że seminarzyści mają za mało godzin liturgiki, ale nie wpadnie się już na pomysł, że prościej byłoby, aby więcej czasu mogli spędzić uczestnicząc w pięknej liturgii. Można długo opowiadać o symbolicznym bogactwie „liturgicznego Wschodu-Chrystusa”, ale odprawienie Mszy versus Dominum wydaje się wciąż nieprzekraczalnym egzystencjalnie Rubikonem. Cytuje się dokumenty stwierdzające, że chorał jest własnym śpiewem Kościoła, ale się go nigdzie nie śpiewa, bo przecież nikt nie rozumie po łacinie… Tylko któż będzie się uczył łaciny, jeśli nie będzie miał okazji się z nią spotkać i potrzeby jej rozumieć? Któż odkryje, że w centrum liturgii jest „misterium Chrystusa”, jeśli jej topografia wskazuje raczej na wspólnotę? Któż ma prowadzić wiernych, jeśli starsi księża i zakonnicy swoim przykładem wysyłają alumnom klarowne przesłanie: „po święceniach” będziecie już mogli dać sobie liturgiczny święty spokój?

Powyższe uwagi nie są oczywiście żadną miarą skierowane przeciwko organizatorom MF, którym skądinąd należą się podziękowania i gratulacje nie tylko za wymyślenie i zrealizowanie przedsięwzięcia, lecz również za świetną organizację. Zależy mi jedynie na zrozumieniu przyczyn obecnego status quo. W istocie, sam pomysł „rekolekcji liturgicznych”, podczas których się przeważnie debatuje nad liturgią, jest również tego status quo wyrazem. Gdyby cokolwiek ode mnie zależało, preferowałbym, aby rekolekcje liturgiczne odbywały się raczej more benedictino, a więc na sposób doskonale realizujący zasady przypomniane przez Sobór – „rzeczywistej partycypacji” oraz „źródła i szczytu”. Każdy kto miał okazję odwiedzić benedyktyńskie opactwo żyjące wedle Reguły wie, że rekolekcje polegają tam na tym, że po prostu… się jest. Jest się w liturgii, w modlitwie i w pracy. Dość szybko można się wtedy zorientować, że liturgia jest tam naprawdę centrum życia, a nie tylko hasłem w broszurze tego czy innego uczonego liturgisty; słowa zaś zasłyszane podczas oficjum, melior est dies una…,stają się ciałem. Każdy kto doświadczy, że lepszy jest jeden dzień w przybytkach Pańskich niż innych tysiące, inaczej będzie podchodził do celebrowania świętych misteriów. I nie będzie musiał nawet czytać Reguły (choć mnisi przeczytają mu podczas posiłku, najpewniej jednak nie po polsku), żeby zorientować się, iż znalazł się w szkole służby Pańskiej, gdzie wstępuje się pod warunkiem conversio morum, prawdziwego nawrócenia/nawracania się. Życzyłbym sobie i wszystkim przyszłym uczestnikom rekolekcji liturgicznych, aby faktycznie stały się Fascynującym Misterium, ut sint quod dicuntur!

 

Jeśli zaś chodzi o uwagi drobniejsze – brakowało możliwości celebrowania liturgii w kościele; kaplica w ośrodku była jego zdecydowanie najsłabszym punktem. No i koniecznie trzeba zabrać się również za śpiew, który pozostawia wiele do życzenia. Rekolekcje, po delikatnych modyfikacjach, mogłyby więc wyglądać następująco:

 

Rano laudesy i ciche Msze przy bocznych ołtarzach, aby każdy kapłan mógł w spokoju oddać się temu, po co żyje, a wierni mogli skupić się wyłącznie na akcji liturgicznej; przy okazji księża bardziej nieśmiali mieliby okazję „skosztować i zobaczyć” jak to jest zwrócić się ku Panu (a my nikomu byśmy o tym nie mówili, chyba że w tajemnicy). Następnie czas na lectio divina, względnie konferencję dot. czytań dnia, np. w oparciu o komentarze Ojców i świętych doktorów. Śniadanie. Warsztaty śpiewu – chorał/polifonia/tradycyjny śpiew ludowy; cz. stałe i propria. Uroczysta Msza św. z nauką rekolekcyjną. Obiad. Ping-pong, względnie spacer i rozmowa z koleżanką z innej diecezji np. o wyższości duchowej przyjaźni św. Klary i Franciszka nad znajomością Abelarda i Heloizy (dla młodzieży). Wykłady/referaty/dyskusje. Nieszpory. Kolacja. Warsztaty (?). Kompleta (w sobotę uroczysta, całonocna wigilia z I nieszporami, matutinum i laudesami niedzielnymi - to pomysł Tomka Dekerta z DOLu). Aha, i warunkiem wygłoszenia referatu przez księdza-liturgistę (profilaktyka przeciw ewentualnemu „fenomenalnemu odlotowi w kosmos”) byłoby, powiedzmy, wykazanie się jakimś drobnym praktycznym gestem związanym z, na przykład, implementacją Summorum Pontificum.

 

Damy radę? Myślę, że spokojnie!


Piotr Kaznowski


Piotr Kaznowski

(1981), historyk filozofii, w latach 2009-2012 redaktor naczelny "Christianitas", mieszka w Warszawie.

Komentarze

Piotr Kaznowski, : Panie Andrzeju, dzięki za komentarz. Zapraszamy też do dyskusji, która toczy się na facebooku: http://www.facebook.com/home.php#!/posted.php?id=18595470919&share_id=139787492731584&comments=1#s139787492731584. Pozdrawiam, pk. (2010.09.15 11:39)

 

Andrzej, : Pełna zgoda! Bardzo trafne uwagi. Podpisuję się rękami i nogami! Trzeba rzeczywiście odłożyć długopis, zdjąć ręce z klawiatury, udać się do swojej izdebki i uklęknąć, i przestać tworzyć za Pana Boga jakieś "lepsze" porządki. Trzeba wejść w rzeczywistą aktywność modlitwy i dołączyć do modlitwy / ofiary Chrystusa, jaką jest liturgia Mszy Świętej. W posłuszeństwie Ojcu Świętemu należy modląc się śledzić informacje i zmiany. Trzeba we własnych środowiskach upowszechniać marginalizowaną i przemilczaną wiedzę o dawnej liturgii i nie antagonizując stron wspólnie włożyć obydwa rytu w przestrzeń pokornej modlitwy. Wyjdą wtedy wszelkie zbędne elementy i ozdobniki, wszelka improwizacja i akcyjność. Winniśmy to Matce Kościołowi. Ponownie z uwagą przeczytać tekst konstytucji o liturgii i pracować nad odzyskaniem chorału, łaciny i ustawienia versus Dominum. Pamiętając przy tym, że działa to z obydwu kierunków. Przyjęcie pokornej postawy modlitewnej wniesie nam sporo światła w czasoprzestrzeń liturgii, a stopniowe tejże liturgii korygowanie rzuci życiodajne i zbawienne światło na samą modlitwę we wszelkich jej aspektach i formach aż po wzmocnione Ofiara Chrystusa postawy ofiarności i służebności w domu, w pracy w działalności dla dobra publicznego (czego nam obecnie tak bardzo brakuje). (2010.09.15 11:34)