Wydarzenia
2024.03.27 12:55

Gorliwość, która pożera

Ten artykuł, tak jak wszystkie teksty na christianitas.org publikowany jest w wolnym dostępie. Aby pismo i portal mogły trwać i się rozwijać potrzebne jest Państwa wsparcie, także finansowe. Można je przekazywać poprzez serwis Patronite.pl. Z góry dziękujemy. 

 

Księdza Romana Kneblewskiego poznałem, gdy byłem w klasie maturalnej. Wtedy jako diakon — ale już doktor językoznawstwa — przyjechał na praktykę do mojej rodzinnej parafii, św. Trójcy w Bydgoszczy. Wtedy już dał się poznać jako człowiek bardzo inteligentny, nieco ekscentryczny, obdarzony specyficznym, trochę uszczypliwym poczuciem humoru. Był również wszechstronnie wykształcony i imponował wiedzą z różnych dziedzin. 

Po maturze wyjechałem na studia do Warszawy i właściwie nasz kontakt się „urwał”. Wiedziałem, że był potem dyrektorem katolickiego liceum, spotykaliśmy się gdzieś „przelotnie” przy okazji różnych uroczystości kościelnych, bez bliższego kontaktu. Aż do czasu… 

Ale — po kolei. Urodził się w 1952 roku. Pochodził z parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Bydgoszczy. W szkole fascynował się historią starożytną. Chciał studiować archeologię. Maturę zdawał w „jedynce” na placu Wolności w 1971 roku. Na archeologię jednak nie poszedł. Wspominał, że ostatecznie przeraziła go wizja spędzenia zawodowego życia w jakimś prowincjonalnym muzeum ze „skorupami”. Interesował się też polską historią i prawdopodobnie już wtedy identyfikował się jako „sarmata”.

W liceum uczył się w klasie z rozszerzonym językiem angielskim, co w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku było rzadkością, a wszyscy uczniowie byli przymuszani do nauki rosyjskiego. I ostatecznie dostał się na filologię angielską na UAM w Poznaniu. 

Tam rozpoznano go jako studenta wybitnego i zaproponowano pracę naukową. Zajmował się badaniami z pogranicza lingwistyki i filozofii. W roku 1980 zaczął aktywnie działać w powstałej właśnie uczelnianej Solidarności, przeżył też epizod zatrzymania i przesłuchania przez ówczesną milicję. 

Miał już zaawansowany przewód doktorski, gdy nagle przyszła myśl o kapłaństwie. Tak silna, że zaczął szukać rady u spowiednika. Ten odesłał go do Ewangelii, a gdy młody Roman trafił w niej na scenę, w której Jezus odczytuje w synagodze proroctwo Izajasza „Duch Pański spoczywa na mnie…” — uznał sprawę za rozstrzygniętą. 

Potem były tylko wahania, czy wstąpić do dominikanów (których znał z poznańskiego duszpasterstwa akademickiego) czy do jezuitów. Ostatecznie ze względów rodzinnych (musiał opiekować się starszą matką)  trafił do diecezjalnego seminarium w Gnieźnie. Na wyraźne polecenie rektora seminarium dokończył doktorat, który chciał wtedy porzucić. Po odbyciu wspomnianej na początku praktyki, przyjął święcenia w 1988 roku. Udzielił mu ich bp Jan Czerniak. 

Na obrazku prymicyjnym umieścił słowa „Panie Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham”. Po krótkim epizocie wikariuszowskim w jednej z bydgoskich parafii, powołany został do bydgoskiego katolickiego ogólniaka. Był tam prefektem i dyrektorem. Nie obyło się bez konfliktów. Ks. Roman był nauczycielem i przełożonym wymagającym. Niektórzy nie mogli mu tego darować. Wymagał dużo. Uważali, że za dużo… Ale tą postawą uzyskiwał też wyniki. Bydgoski „Katolik” zajmował wówczas wysokie miejsca w prestiżowych rankingach, a absolwenci prezentowali wysoki poziom nie tylko wiedzy, ale i kultury.

Jestem przekonany, że właśnie wtedy prałat Kneblewski był prekursorem tego, co stało się ostatnich latach w Polsce ruchem na rzecz przywrócenia klasycznej edukacji, po dziesięcioleciach konsekwentnego psucia polskiej szkoły przez kolejne reformujące ją ekipy. 

Księdza Kneblewskiego spotkałem znów około roku 2007, gdy po ogłoszeniu przez Benedykta XVI motu proprio „Summorum pontificum” poszedłem na Mszę świętą w dawnym obrządku. Ogłoszono, że będzie taka odprawiona w „Bazylice”. Nie bez pewnego zdziwienia ujrzałem księdza Kneblewskiego jako celebransa. Był wtedy proboszczem parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Solcu Kujawskim. Krótko potem został powołany na proboszcza parafii pod tym samym wezwaniem na placu Piastowskim w Bydgoszczy, którą lubił nazywać Bydgoskim Sacré Coeur.

Tam też wprowadził regularne Msze niedzielne w dawnej formie, po łacinie, odprawiane bez przerwy do dziś, już przez innych kapłanów. Niestrudzenie propagował dawną liturgię, powtarzając za papieżem Benedyktem, że co dla naszych przodków było święte, pozostaje święte i dla nas i nie może być uznane za szkodliwe ani zakazane. 

Spotykał się w tym z niezrozumieniem parafian i kolegów kapłanów, choć przecież była to tylko jedna Msza „stara”, o 14-tej. Inne były w obrządku zreformowanym. Posypały się do kurii donosy. Zaczęły się kłopoty. 

Prałat znalazł się także „na widelcu” Gazety Wyborczej i innych „postępowych” mediów. Ośmielił się bowiem mówić o „ordo caritatis” — porządku miłości. Że tych bliskich ludzi — w naszej rodzinie, w naszym kraju trzeba kochać przede wszystkim, że obowiązki wobec bliskich bliźnich są ważniejsze niż niż wobec tych dalekich i nieznanych. Że najpierw trzeba spełniać obowiązki stanu a potem brać się za aktywizm.  

Ba, gdyby mówił o tym tylko na kazaniach. Ale on „miał czelność” uruchomić kanał na youtube, kanał, któremu nadał nazwę „Tuba Cordis” i wygłaszał tam cotygodniowe felietony. W momencie śmierci prałata kanał ten miał prawie 25 tysięcy subskrybentów, a liczba wyświetleń przy niektórych filmach przekraczała pół miliona. Ksiądz Roman Kneblewski był bowiem świetnym mówcą — wspaniale posługiwał się nie tylko językiem angielskim i kilkoma innymi, ale przede wszystkim polskim. Jestem przekonany, że zawdzięczał to właśnie klasycznej edukacji, zainteresowaniu antykiem. Uczył się przemawiać na najlepszych wzorcach — antycznych rzymskich retorów. 

Mówił przede wszystkim o Ewangelii. Gdybym miał streścić jego działalność jakimś jednym zdaniem z Biblii, to z pewnością byłoby to, które Ewangeliści napisali też o Jezusie. „Gorliwość o dom Twój pożera mnie”. Doskonale wiedział czego nie przystoi czynić w świątyni. Sprzeciwiał się wszystkiemu, co mogłoby naruszyć powagę Domu Bożego. Naraził się przez to po raz kolejny agresywnym świeckim mediom, gdy odmówił udostępnienia cmentarnej kaplicy na obrzędy pogrzeby świeckiego. Słusznie argumentował, że poświęcenie świątyni czy kaplicy oznacza i zobowiązuje do wyłączenia jej z jakiegokolwiek użytku świeckiego. Taka budowla jest niejako „wyjęta” ze świata, poświęcona jedynie Bogu. 

Był również radykalny w sprawach moralnych. Owszem, wiedział, że człowiek jest słaby i rozgrzeszał grzechy w konfesjonale gdy penitent wyrażał żal i postanowienie poprawy. Ale nie pozwalał na nazywanie zła dobrem. Życie na kocią łapę jest złe. Współżycie homoseksualne jest złe. Powtórne małżeństwo po rozwodzie jest złe. Kłamstwo jest złe. Niedotrzymywanie słowa jest złe. Aborcja jest zła. Głosił to otwarcie. Tego również nie chcieli mu darować.  

Znał również doskonale myśl społeczną i polityczną. Wiedział, jak liberalna publicystyka manipuluje tradycją narodową i samym pojęciem narodu, usiłując je obrzydzić Polakom. Ale gdy zaczął wyjaśniać, że nacjonalizm nie jest wcale tym w co usiłują go ubrać, gdy tłumaczył co o nacjonalizmie pisali i mówili wielcy — Wyszyński i Woroniecki, ruszyła kolejna fala donosów do kurii. 

Ostatecznie ksiądz prałat Kneblewski w 2019 roku został odwołany ze stanowiska proboszcza parafii. Chciałbym tu dodać osobisty komentarz. Biskup oczywiście ma prawo powoływać i odwoływać proboszczów i ustanawiać takich jakich chce, z różnych powodów. Nie musi ich wiernym ani ujawniać ani tłumaczyć. Jednego jednak zabrakło. Jeśli liberalne środowiska atakowały księdza Kneblewskiego z lewej strony, należało wyraźnie powiedzieć — w tej sprawie ów proboszcz, którego nie lubicie, ma rację i niezależnie jakie będą decyzje personalne Kościół będzie tak nauczał, jak on mówił. 

Prałat Kneblewski zresztą na emeryturze nie zrezygnował z kapłańskiej aktywności. Nadal głosił kazania, konferencje, nadal prowadził kanał Tuba Cordis. Dzielnie i cierpliwie znosił chorobę. Nie miał też wielkiego mniemania o sobie. Kilka razy słyszałem jak opowiadał iż Pan Bóg dał mu wyraźnie poznać własną nędzę, ukazał jak bardzo to co mniemamy o sobie jest niczym przez Bożym obliczem.  

W działalności kapłańskiej był taki jak w owej szkole. On chciał po ludzku za dużo, za bardzo… „Za bardzo” kochał Boga. „Gorliwość o dom Twój pożera mnie”. I pożarła go. Spalił się jak całopalna ofiara. Dla Ciebie Boże. Więc Ty go zechciej przyjąć do swojego nieba.

Michał Jędryka

----- 

Drogi Czytelniku, prenumerata to potrzebna forma wsparcja pracy redakcji "Christianitas", w sytuacji gdy wszystkie nasze teksty udostępniamy online. Cała wpłacona kwota zostaje przeznaczona na rozwój naszego medium, nic nie zostaje u pośredników, a pismo jest dostarczane do skrzynki pocztowej na koszt redakcji. Co wiecej, do każdej prenumeraty dołączamy numer archiwalny oraz książkę z Biblioteki Christianitas. Zachęcamy do zamawiania prenumeraty już teraz. Wszystkie informacje wszystkie informacje znajdują się TUTAJ.


Michał Jędryka

(1965), z wykształcenia fizyk. Był nauczycielem, dziennikarzem radiowym i publicystą niezależnym. Jest ojcem czwórki dzieci. Mieszka w Bydgoszczy.