Komentarze
2018.08.30 12:28

Wellness zamiast nawrócenia

Katolicka Agencja Informacyjna w notatce o Kongresie Duszpasterskim w Dublinie z atencją odnotowała wystąpienie ks. Jamesa Martina SJ. Nie zdecydowała się jednak na publikację całego tekstu kontrowersyjnego jezuity. Wśród agencyjnych doniesień czytamy, że wystąpienie to “wzbudziło wielkie zainteresowanie. Amerykański jezuita mówił o tym, jak przyjmować osoby LGTB i ich rodziny we wspólnotach parafialnych. Niektórzy są katolikami i bardzo często mają bolesne doświadczenie odrzucenia. Ks. Martin zachęcał, aby okazać im szacunek, zrozumienie i znaleźć miejsce w Kościele, tj. w lokalnych wspólnotach parafialnych”.

Ksiądz James Martin jest redaktorem jezuickiego czasopisma „America”, a także konsultorem watykańskiej Dykasterii do spraw Komunikacji. Stanowisko doradcy - lecz nie członka - otrzymał od papieża Franciszka i prawdopodobnie ten fakt wpłynął na jego udział w irlandzkim kongresie. Gdyby kierować się „światowym” uznaniem, można by rzec, że znany autor i ekspert występuje tu w swojej roli. Gdy jednak przyjrzeć się dokładniej poglądom ks. Martina, można zobaczyć, że opinie, które wygłasza są sprzeczne z nauczaniem Kościoła i trudno go z katolickiej perspektywy uznawać za autorytet.

W uwodzącym tytułem tekście Jak parafie mogą przyjmować katolików LGBT, znajdującym się na stronie czasopisma redagowanego przez prominentnego kapłana, oprócz wiedzy o tym, że istnieją „katolicy LGBT” (czyli inaczej, ochrzczeni, których łączy to, że doświadczają psychoseksualnych problemów), dowiadujemy się, że wyzwaniem dla dzisiejszych parafii jest przyjmowanie wiernych dotkniętych homoseksualizmem. Nadszedł bowiem czas - pisze ks. Martin SJ - aby ludzie ci mogli znowu przychodzić na Msze, przystępować do Komunii, a nawet sprawować kościelne funkcje. Ks. Martin pisze, że katolicy LGBT „ubogacają” Kościół, ponieważ, będąc ofiarami opresji, wnoszą do niego przebaczenie i umiejętność trwania wbrew wszystkiemu. Ks. Martin jako rzecznik “katolików LGBT” nie zgadza się z katechizmowym określeniem homoseksualizmu jako rzeczywistości „wewnętrznie nieuporządkowanej”, jednak świadomie przymyka oko na istnienie tego określenia, które skądinąd uważa za “niepotrzebnie okrutne”. Według niego, homoseksualizm dotyczy głębokiej warstwy życia osobowego - “tej, w której się daje i przyjmuje miłość” (Building a Bridge, Harper Collins 2017, s. 47-49). Zaś w tekście przygotowanym na kongres twierdzi on, że grupy katolików LGBT nade wszystko pragną „doświadczać miłości Ojca za pośrednictwem wspólnoty”. W tym niepozornym sformułowaniu tkwi jedno ze źródeł błędu amerykańskiego jezuity.

Zejdźmy na poziom konkretu. Ks. Martin - zupełnie odwrotnie niż przyjęto w Magisterium - interpretuje choćby spotkania Jezusa z Samarytanką i Zacheuszem. Według niego, Jezus nie poucza Samarytanki, tylko ją "wysłuchuje z szacunkiem", a Zacheusz po spotkaniu z Jezusem przede wszystkim "wychodzi do biednych", a nie się nawraca. Dla Martina Jezus przyszedł na świat, aby doprowadzić do Kościoła ludzi z marginesu, gdyż „kocha ich ekstrawagancko”. Według jezuity ludzie, z którymi Jezus się spotykał nie odwracali się od grzechów, tylko otrzymywali rodzaj spokoju, którym dzielili się potem z innymi. Według tego autora nieważne jest nawrócenie grzesznika, tylko jakość stosunku wspólnoty do człowieka, którego ona może wykluczyć lub afirmować. To kościelne środowisko ma obowiązek przyjmować, wsłuchiwać się, współczuć i tolerować, a jednostka, stygmatyzowana ofiara, a tym bardziej osoba dotknięta problemem, nie ma żadnych obowiązków ani wobec Boga, ani wobec wspólnoty wiary.

Ks. Martin powtarza wiele stereotypów na temat prześladowania osób homoseksualnych przez ludzi związanych z Kościołem, a także na temat szczególnej wielkoduszności tych pierwszych. Takiego wystąpienia, jak to w Dublinie, mógłby mu pozazdrościć redaktor Cezary Gawryś z “Więzi”, który także używa argumentów „z uczucia” za akceptacją homoseksualizmu w Kościele oraz apeluje o „przyjmowanie” “katolików LGBT” do kościelnych wspólnot. Obaj publicyści zdają się nie wiedzieć jednak, że w myśli Kościoła nie ma takiej kategorii, jak „katolik LGBT”, ponieważ każdy w Kościele jest przede wszystkim “duszą”, czyli wolną osobą, prowadzoną przez nadprzyrodzoną łaskę Boga. Ale także grzesznikiem. Biorąc pod uwagę współczesne kierunki psychologii -  ignorowane przez zwolenników ideologii LGBT - Kościół ma świadomość, że pociąg seksualny jest zjawiskiem zmiennym, że związki homoseksualne są destrukcyjne i że samobójstwa - bardziej niż skutkiem rzekomego “zaszczuwania” przez otoczenie - są raczej wynikiem psychoseksualnego konfliktu, z którym sobie ci ludzie nie radzą.

Podstawą poglądów ks. Martina jest zatem błędne pojmowanie roli Kościoła. Błąd ten polega na stawianiu wspólnoty pielgrzymujących stworzeń na miejscu Chrystusa - Pana i Zbawcy. Świadomie lub nie, jezuita dopuszcza się przekłamania, gdy pisze: „Jezus... przedkładał wspólnotę nad nawrócenie. Jan Chrzciciel uważał, że najpierw się trzeba nawrócić, a potem zostać przyjętym do wspólnoty. Dla Jezusa to wspólnota jest pierwsza, a nawrócenie drugie. Najpierw potrzeba przyjęcia i szacunku” (Jesus’ approach was, more often than not, community first, conversion second. For John the Baptist the model was to convert first and then be welcomed into the community. For Jesus, it’s community first, conversion second. Welcome and respect come first.). Niesamowite, że wykształcony kapłan katolicki w jednym zdaniu potrafi przeciwstawić św. Jana Chrzciciela Chrystusowi i twierdzić, że nawracanie się nie jest konieczne by rzeczywiście żyć we wspólnocie katolickiej! I wszystko to na oficjalnym kongresie Kościoła.

Podobna rzecz jest obecnie, niestety, możliwa. Uznawanie wspólnoty za zasadę życia chrześcijańskiego w miejsce łaski Chrystusa, która odpuszcza grzechy, przeniknęło już bowiem do oficjalnego dyskursu kościelnego. W duszpasterstwie nastawionym na ilość zakorzeniła się opinia, że religijna wspólnota, mylona z jednym, święty, powszechnym i apostolskim Kościołem, ma „przyjąć” każdego bez żadnych warunków wstępnych. W wyobrażeniach duszpasterstwa wyznającego liczby, chrześcijaństwo ma „urodzić się” samo. Nie potrzeba tu żadnej integralnej katechezy, a wymagania prowadzące do pełni wiary uznaje się zbyt ryzykowne dla dobrostanu członków wspólnoty lub równowagi systemu. Trzeba by zapytać o sens wiary i ortodoksyjność wyznania, w którym wspólnota miałaby być pierwotna, a Jezus wtórny. Jeśli taki rodzaj mentalności dominuje we wpływowych kręgach Kościoła nie dziwmy się, że ks. Martin jest zapraszany także na katolickie z nazwy kongresy o wymiarze międzynarodowym. Nowy paradygmat duszpasterski zdaje się wychodzić z założenia, że Kościół grzeszników ma boską moc samodzielnego prowadzenia do Boga, a Jezus nie jest sprawcą tego prowadzenia, tylko jego mglistym celem.

Monika Grądzka-Holvoote

 


Monika Grądzka-Holvoote

(1970), romanistka, tłumaczka. Członek redakcji "Christianitas". Mieszka we Francji.