Komentarze
2016.02.20 23:30

We are not amused, czyli słów kilka z okazji śmierci Umberta Eco

Umarł Umberto Eco! Są wiadomości, które – mimo narastającego szumu informacyjnego – wciąż robią na nas ogromne wrażenie. Pięknoduch powie, że coś ze mną nie tak, przecież każdego dnia giną ludzie mordowani na skale masową, ludobójczą wręcz, a ja się przejmuję jednym starcem. Niby prawda…

Jednakże są ludzie, którzy są niezastąpieni. Czyli tacy, bez których świat byłby nieco gorszy. Być może bez wybitnego filozofa (choć marnego estetyka) i popularnego pisarza problemy głodu na świecie czy tzw. Państwa Islamskiego nie byłby ani odrobinę mniejsze, jednakże nasze życie (a moje na pewno) byłoby uboższe. Czyli jednak gorsze.

Do Polski informacje o Imieniu Róży docierały najpierw półsłówkami, ostatecznie w roku 1980 mieliśmy o wiele ciekawsze problemy i na tłumaczenie czekaliśmy niemalże siedem lat. Tym bardziej, że tak naprawdę zainteresowanie zarówno książką, jak i autorem wywołał raczej Sean Connery, jako franciszkański detektyw stosujący Holmesowskie metody. Tak było, wielkie zainteresowanie twórczością literacką pana Huberta przyniosły dopiero kino i telewizja. I raczej to dziwne, ponieważ beletrystyka tworzona przez niego absolutnie nie nadaje się do filmowania. Wyjątkiem jest Imię Róży, które z kolei na ekranie straciło trzy czwarte swego uroku. Z kolei najwybitniejsza powieść Umberta Eco, czyli Wahadło Foucalta nigdy nie zostanie z powodzeniem przeniesione na duży lub wielki ekran, ponieważ jego siła polega na inteligentnej (i ironicznej) grze cytatami i erudycją. Autor porzucił manierę powieści detektywistycznej i próbował połączyć ironię Kantyczki dla Leibowitza z powieścią sensacyjną i uczynił to naprawdę udatnie. Sukces dwóch pierwszych powieści – nie tylko finansowy, lecz także pisarski – skłonił go do napisania kolejnej powieści.

Wyspa Dnia Poprzedniego właściwie była skazana na sukces. Cały świat oczekiwał na kolejną genialną powieść, a i sam pisarz (na co wyraźnie wskazuje fabuła trzeciej książki) wypracował sobie metodę konstruowania fabuły, która powinna przynieść pewne powodzenie. I książka była niewątpliwie sukcesem… Wyczekiwaną pozycję rozchwytywano na całym świecie, tłumaczona na wiele języków, a co najważniejsze – nikt naprawdę nikt nie ośmielił się powiedzieć prawdy, a była ona banalna. Ta powieść, mimo wszystkich możliwych atutów, okazała się po prostu nieudana.

Fakty są bowiem okrutne, żadna z powieści Umberta Eco napisanych po Wahadle… nie osiągnęła jej poziomu. Ani Wyspa…, ani Baudolino, ani zwyczajnie nudne Tajemniczy płomień królowej Loany, czy Cmentarz w Pradze. Dopiero ostatnia powieść, czyli Temat na pierwsza stronę ukazuje nam autora, który powraca do świetnej formy.

Jaka była przyczyna owej pisarskiej klęski nieprawdopodobnego erudyty i szalenie inteligentnego człowieka? Myślę, że z czasem znajdziemy wiele przyczyn, jednakże za podstawową uważam, że Eco uznał, iż metoda zastosowana w dwóch pierwszych powieściach, ów postmodernistyczny majstersztyk, będzie go niosła bez końca. Nie umiał się on wyzwolić z okowów własnych teorii. I – jak to zazwyczaj bywa ze spadkobiercami Hegla – uznał, że praktyka po prostu się myli.

I nie należy tutaj ani szydzić, ani kiwać głową z politowaniem. Metoda pisarska jest absolutnie słuszną drogą. Takie metody (maniery chciałoby się powiedzieć) potrafią przynieść sukces. Podam przykład banalny. Popularność autorów czytadeł – takich jak romanse, czy kryminały – opiera się na stosowaniu pewnych klisz i schematów, których czytelnicy oczekują. Słynny (czy też osławiony) Dan Brown także ma swoją metodę, która przyniosła mu miliony. Czasy geniuszu targającego duszą artysty już dawno przeminęły, teraz mamy do czynienia z biznesem.

Eco postanowił wypracować taką kliszę dla wyższej półki intelektualnej. Jego wizje opierają się na obrazach, które możemy obejrzeć w największych galeriach oświatowych, a intrygi toczą się wedle reguł wypracowanych przez najwybitniejsze umysły – jak Arystoteles chociażby. Detale powieści muszą odwoływać się do pewnych myśli czy wydarzeń, które są zrozumiałe tylko dla prawdziwych erudytów. Być może mamy też do czynienia z odwołaniem do zwykłego snobizmu czytelniczego – ostatecznie nie wypadało się przyznawać, że nudzą nas powieści wybitnego intelektualisty, wypełnione wyrafinowanym contentem.

Problem z powieściami Eco jest zaś taki, że erudycja i żonglerka cytatami (literackimi, wizualnymi i ideowymi) zupełnie mu wystarczała, zapominał zaś o banalnej prawdzie warsztatowej, że owe pomysły muszą być rozpięte na porządnej osnowie fabuły i intrygi. Eco nie brakowało talentu pisarskiego – przy każdej kolejnej książce odnosiłem wrażenie, ze na ową banalną działalność pisarską krył się po prostu brak cierpliwości. Szkoda…

Jeżeli zaś chodzi o filozoficzną stronę twórczości Umberta Eco nie mogę opędzić się od słynnej anegdoty o królowej Wiktorii, która przeczytała Alicję w krainie czarów. Zaintrygowana bajkową powieścią zażądała pozostałych książek autora (wtedy jeszcze Caroll nie napisał Co Alicja zobaczyła po drugiej stronie lustra). Po starannej lekturze matematycznych rozważań oxfordzkiego profesora skwitowała swój wysiłek krótkim zdaniem: „nie jesteśmy rozbawieni” (we are not amused). Podobnie jest z semiologią uprawianą przez florenckiego profesora. No cóż, jeżeli nie jesteśmy zainteresowani rozważaniem na temat znaczeń i meta-znaczeń słów oraz zdań to lepiej nie brać się za Pejzaż semiotyczny, Lektor in fabula, czy Dzieło otwarte. Nie będziemy rozbawieni.

Osobiście jednak właśnie za tymi książkami przepadam najbardziej. Bowiem najlepsze wydają mi się nie powieści, ani krótkie formy czyli Zapiski na pudełku od zapałek, lecz właśnie owe ciężkie i trudne rozważania o tym jak można i należy odczytywać teksty. Co gorsza pisane one są na poziomie nie tyle interpretacji, co metody myślenia. Chociaż – i tutaj się powtarzam – jego estetyczne rozważania nie przekonały mnie w najmniejszym stopniu.

A na koniec chciałbym przypomnieć pewien tekst, który towarzyszy nam od ponad trzydziestu lat. Tekst doskonały w formie i genialny w swym anarchicznym przesłaniu. W marcu 1981 roku profesor Eco wygłosił wykład z okazji jubileuszu biblioteki mediolańskiej. Tekst, jakiego po szacownym profesorze uniwersytetu nikt zapewne się nie spodziewał. Całkowita krytyka, do tego prześmiewcza i przepełniona gorzką prawdą, biblioteki, jej struktur i idei zdaje się być atakiem na same fundamenty europejskiej cywilizacji. Nic bardziej błędnego – Umberto Eco swoim wykładem O Bibliotece, rozpoczyna wielką krucjatę w jej obronie. Ale doradzam sprawdzić to osobiście.

Możemy w poznawaniu tego wybitnego (chociaż kontrowersyjnego i często schodzącego na manowce) umysłu zatrzymać się na poziomie Imienia róży i innych powieści. Możemy także zatrzymać się przy lekturze jego felietonów i felietoników. Ale warto iść dalej, w kierunku studiów o języku i kulturze. I wykład o bibliotece (dosłownie każdej) jest doskonałym punktem wyjścia.  W tę drogę warto się wybrać, choćby po to by gwałtowanie protestować. Ostatecznie to z kim się kłócimy świadczy o nas samych.

 

Juliusz Gałkowski


Juliusz Gałkowski

(1967) historyk sztuki, teolog, filozof, publicysta, bloger. Stały publicysta miesięczników: Egzorcysta i List. Współpracuje z portalami areopag21.pl, rebelya.pl, historykon.pl, teologia polityczna.pl. Ponadto pisuje w wielu innych miejscach. Mieszka w Warszawie.