Komentarze
2014.10.04 09:40

W co wierzy Filip de Villiers?

De Villiers

List otwarty Marka Jurka do Filipa de Viliers wywołał sporo komentarzy. Raczej płytkich i nie zaskakujących. Przyjaciele Ukrainy zakwalifikowali w kilku żołnierskich słowach hrabiego de Viliers do ruskich agentów, a polscy „towarzysze drogi” Putina odwdzięczyli się podobnym Markowi Jurkowi wpisując go na listę pachołków amerykańskiego imperializmu.

Muszę się przyznać, że nie zgadzając się fundamentalnie, z poglądami Filipa de Villiers w sprawie obecnej polityki rosyjskiej i w ocenie osoby Putina, to nie mam przyjemności w atakowaniu przywódcy Ruchu na rzecz Francji, a w swoim czasie poważnego kandydata prawicy na prezydenta. Był tą lepszą twarzą francuskiej prawicy. Lepszą niż liberalni Chirac i d’Estaing, ale też dużo lepszą niż populistyczny Jean M. Le Pen.

Przyglądałem mu się z życzliwością przez ponad 30 lat. Kilkakrotnie miałem okazję się z nim zetknąć osobiście. Obserwując francuską scenę polityczną pokładałem w nim też pewne nadzieje: Wandejczyk, konserwatysta, tradycjonalista, w głębi duszy monarchista, a do tego przyjaciel Polski. Podkreślał swój podziw dla Solidarności, a do Puy du Fou przywiózł Prymasa Józefa Glempa.

Park historyczny, który stworzył przed trzydziestu pary laty w wandejskim Puy du Fou, przywrócił honor i dumę potomkom ofiar Rewolucji Francuskiej. Półtora milina Francuzów, którzy odwiedzają to miejsce każdego roku, znajdują tu, tak rzadką w tym kraju, aurę szacunku dla chrześcijańskiego dziedzictwa i dumy z przynależności do wspólnoty narodowej, którą współtworzyli Chlodwig, Święty Ludwik IX, Święta Joanna d’Arc, bohaterski Charette, czy wrażliwy i mistyczny Peguy.

Nie jeden raz widziałem w Puy du Fou zachwycone dzieci i całe rodziny, które ładowały tu w wakacje swoje francuskie i katolickie akumulatory. W tym roku przeżyłem też spore wzruszenie odwiedzając powołany przez Filipa de Villiers Memorial Wandejski w Les Lucs-sur-Boulogne, którego centrum stanowi kościół w którym rewolucjoniści wymordowali kilkaset dzieci, kobiet i starców w akcie zemsty i barbarzyńskiej nienawiści. Memorial ten otworzył de Villiers w 1993 r. w towarzystwie Aleksandra Sołżenicyna. Parę lat później w to samo miejsce zaprosił przywódcę Solidarności Lecha Wałęsę.

I cóż się stało? Wychwalanie Putina, udział w kampanii przywracania Rosji Krymu, walka z obecnością amerykańskiej polityki w Europie. Można powiedzieć, że wśród miłośników Putina de Viliers nie jest jedynym Francuzem. Ostatnio choćby Depardieu. Ale to zły przykład. Depardieu wychował się w rodzinie francuskich komunistów gdzie czytano L’Humanite i różne sowieckie agitki. Filip de Villiers ma zupełnie inne proweniencje.

 

Sprawa de Villiers toczy się w oczywistym kontekście wojny na Ukrainie. Przed kilkoma dniami w Charkowie miał miejsce kolejny epizod tego konfliktu. Bezkrwawy ale charakterystyczny, czy wręcz symboliczny. Obalony został kolejny wielki pomnik Lenina.


Nie wiem czy Filip de Villiers tego nie widzi, czy też z jakiegoś powodu ten fakt lekceważy.


Ale Ukraina w tej wojnie walczy między innymi o to, by skończyć z publicznym kultem wodzów rewolucji bolszewickiej, Rosja o to – by w każdym miasteczku na wschodzie Ukrainy stał pomnik tego sprawcy nieszczęść współczesnego świata, a szczególnie narodów, którym narzucił swoją władzę, a w pierwszym rzędzie – narodu rosyjskiego.

 

Ukraińcy pomniki Lenina obalają, Rosjanie ich bronią. Może Fiilp de Villiers tego nie pamięta, ale kiedy w 1917 r. Lenin doszedł do władzy, powiedział: „Musimy eksterminować Kozaków. To jest nasza Wandea”. Lenin spędził nawet jedne ze swoich wakacji w Wandei, gdzie kupił dom, by móc na miejscu przestudiować mechanizmy zagłady tego regionu.


Wydawałoby się, że dla Wandejczyka te sprawy powinny być proste i oczywiste.


Ale może de Villiers czuje się usprawiedliwiony tym, że Na pozycje proputinowskie przeszli też w swoim czasie jego wielcy przyjaciele, pisarze Aleksander Sołżenicyn i Włodzimierz Wołkow. Obydwaj tuż przed śmiercią. Oni chcieli jeszcze uwierzyć, że widzą odradzającą się Rosję. To nadawało ich życiu jakiś sens.

Ale de Viliers nie ma powodów żeby się samooszukiwać. Nie jesteśmy świadkami jakiegoś odrodzenia Rosji, ani religijnego, ani narodowego. Milion aborcji rocznie jest tu aż nadto znamienne. Państwo na czele którego stoi Putin nie jest nadzieją dla tradycyjnej Europy. Podobnie jak Hunowie nie byli nadzieją słabnącego i schorowanego Rzymu.

Naszą nadzieją jest nasz Kościół, nasza wiara, nasza kultura. I chęć kontynuowania tego co zostało nam przekazane. Różnie się to nazywa: cywilizacja chrześcijańska, christianitas czy po prostu Zachód. Rzym z Papieżem, ciche klasztory pełne modlitwy, armia gotowa do walki. Filip de Villiers wie o tym doskonale. Ale skoro ta wiedza nie wystarcza, to znaczy, że występuje tu inny deficyt. Czyli to czego brakuje to wiara. Bo jeśli jest tu wiara, to jest ona zdecydowanie źle ulokowana.

 

Bogusław Kiernicki


Bogusław Kiernicki

(1962), Prezez Fundacji Św. Benedykta, wydawca, szef Wydawnictwa Dębogóra. Mieszka w Dębogórze.