Felietony
2014.07.10 14:21

Szkoła chrześcijańska dla wszystkich

Collegium maius

Publikujemy pierwszy z cyklu tekstów Étienne Gilsona pt. "Szkoła wolna. czyli katolicka". [Częśc druga "O wychowanie katolickie"]

 

Jest taka katolicka czołówka, według której problem można rozwiązać w sposób najprostszy w świecie. Co zrobić ze szkołami chrześcijańskimi? Nic, zlikwidować je. Tak mi powiadał uprzej­mie jeden z mych przyjaciół, dobry katolik, który mówił to w imieniu wielu innych. Spróbujmy spojrzeć na sprawę z ich punktu widzenia. Wykształceni w szkołach świeckich, przyjęci następnie do państwowego liceum czy kolegium, niekiedy jako stypendyści, przeszli stamtąd do jednej ze szkół wyższych bądź na uniwersytet. Znam nawet jednego, mego kolegę z liceum, który stamtąd poszedł do sulpicjanów, gdy ja zapisałem się na Sorbonę. Oto zatem kato­licy, czasem nawet księża, którzy zawdzięczają wykształceniu państwowemu całą formację umysłową, a których wierze to wcale nie zaszkodziło. Czym jest dla nich wolne szkolnictwo? Jak mi powiedział jeden z nich: – Nie interesują mnie dyskusje na ten temat.

 

Ten stan umysłu rozumiem całkiem dobrze – i od początku go atakowałem, mówiąc, że pewni francuscy katolicy zaczynają tracić zainteresowanie dla swych szkół. Było to jednak niedo­po­wie­dzenie; należało dorzucić: wielu z nich interesuje się nimi tak mało, że gotowi by byli je zlikwidować. Znam takich, którzy już je uznali za zmarłe i choć katolicy, godzą się z myślą o Francji, w której jedynie państwo kształtowałoby młodzież w szkole, jako jej jedyny nauczy­ciel prawdy. Ich argumenty sprowadzają się do dwóch: nie będziecie w stanie zachować wolnych szkół, a co więcej, tak naprawdę to ich nie potrzebujecie.

 

Dlaczego nie będziemy mogli zachować naszych szkół? Ponieważ nie da się walczyć z konkurencją państwa. Szkoły publiczne są darmowe, szkoły wolne płatne. Większość katoli­ckich ojców rodzin nie może więcej za nie płacić; oto brutalna rzeczywistość. Jak pan sobie wyobraża, pisze ktoś do mnie, żeby pracownicy czy nawet klasy średnie mogły znieść tego rodzaju obciążenie? „Gdy moje dzieci pójdą do szkoły, to jeśli będzie to wolna szkoła podstawowa, czesne będzie mnie kosztować 200 do 250 franków miesięcznie, a w starszych klasach nawet więcej. Wolę nie myśleć, ile będzie kosztować szkoła średnia”. Jeśli upierać się przy utrzy­ma­niu tych szkół, dokąd się dojdzie? Do tego, że będzie to nauczanie dla klas wyższych. „Ideałem pozostanie dla nas z pewnością dać naszym dzieciom wychowanie swoiście katoli­ckie – ale skoro to niemożliwe? Zamierzacie dać je tym, którym nie brak majątku, a innych skazać na obecną szkołę świecką? Tu leży istota rzeczy.”

 

Oto dlaczego niektórzy z nas z góry kapitulują wobec nieuniknionego zniknięcia naszych szkół. Trzeba, pisze ktoś do mnie, „zdecydowanie zlikwidować wolne szkoły i nastawić młodych na nauczanie oficjalne”. Zamiast głodowej pensji, jak w wolnym nauczaniu, nauczyciele będą tam dobrze opłacani; oszczędziwszy pieniądze wydawane na szkołę obecną, zorganizuje się za nie nau­czanie uzupełniające; zrzeszenia nauczycieli katolickich mają swoje ośrodki, w których będą się na nowo hartować i uzyskiwać potrzebne wykształcenie. A wreszcie, czyż nie należy wierzyć, że napływ tysięcy nauczycieli katolickich do szkół publicznych zmieni głęboko ich mentalność? Wywrą wpływ na dzieci, na rodziny, a po trochu i na cały naród. Czegóż więcej moglibyśmy sobie życzyć dla naszych dzieci, jeśli mają wybrać pracę w szkole, czy choćby się w niej uczyć?

 

Jest w tych rozważaniach pewna słuszność, ale nie jestem pewien, czy uzasadniają one w pełni wnioski, jakie są z nich wyciągane. Wierzcie mi, nie sprawia mi trudności spojrzenie na spra­wę z punktu widzenia owego ojca rodziny. Wszyscy katolicy, których dzieci chodzą do wolnej szkoły, wiedzą, że to ich kosztuje – i nie trzeba wiele imaginacji, by wyobrazić sobie dzień, w którym wielu z nich nie będzie dłużej mogło dźwigać tego obciążenia. Zresztą czemu mówię o wyobrażeniu sobie? Dla milionów francuskich katolików ten dzień nadszedł dawno temu. Co dla nich zrobimy?

 

Po pierwsze i przede wszystkim nie likwidujmy wolnej szkoły, jako że głód nie jest lekar­st­wem na niedojadanie! Z tego, że tak liczne rodziny katolickie nie mogą swoim dzieciom zapewnić dobrodziejstwa wychowania chrześcijańskiego, nie wynika, że należy tej możli­wości pozbawiać innych. Ta dotkliwa sytuacja w Kościele francuskim stanowi jednak niesprawiedliwość, której niesposób potępić za mocno. Gdyby nauczanie chrześcijańskie stało się w naszym kraju nauczaniem dla klas wyższych, byłaby do najgorsza zniewaga dla ducha Ewangelii. Jednakowoż lekarstwo nie może polegać na tym, że nie byłoby nauczania ani wychowania chrześcijańskiego dla nikogo. Uprzywilejowanie tych, którzy mogą jeszcze z tych dóbr korzystać, nie  oznacza, że mieliby ich być pozbawieni. Nakłada na nich ono przede wszystkim ścisły obowiązek korzystania z nich, a następnie dzielenia ich z braćmi, którym są one obecnie niedostępne, oraz zrobienia wszystkiego, by to, co pod wpływem sytuacji stało się ich przywilejem, zostało z powrotem tym, czym zawsze być powinno – dobrem wspólnym dostępnym bezpośrednio dla wszystkich.

 

Gdzie wobec tego znajdziemy lekarstwo? Jak powiedziałem: w powrocie [usuniętych przez państwo] naszych zgromadzeń nauczających i w przyznaniu ich szkołom pełnej wolności, która jest im należna na mocy samej konstytucji demokratycznego państwa, co stanowi zresztą program państwa francuskiego. Nie ma w tym żadnej trudności prawnej ani moralnej, gdyż nie żądamy, ażeby porzucono prawo, by nam pomóc, lecz żeby do niego wrócono, jako że nie należało go nigdy porzucać. Z punktu widzenia katolickiego są w tym same korzyści, gdyż te zgromadzenia zostały powołane właśnie po to, by po katolicku rozwiązać problem. Rozwiązy­wały go tak dobrze, że nasi przeciwnicy poszukując śmiertelnego ciosu przeciw nam, za naj­lep­szy uznali ich zniesienie.

 

Gdyby Bracia Szkolni nadal byli wśród nas, mielibyśmy znakomite szkolnictwo podstawowe, w pełni katolickie, a nawet kościelne, które nie odciągałoby żadnego księdza od pracy para­fialnej i nie kosztowałoby ani grosza katolickich ojców rodzin pozbawionych majątku. Byłem ich uczniem: wiem, czym było ich nauczanie, i wiem, że otrzymałem je, jak wszyscy moi ko­le­dzy, jako dar dobroczynny. Nigdy ich nie zapomniałem, ani najdroższego brata Anakleta o ciepłym uśmiechu, ani brata Antelma; ich pociągi się spotykały nie jadąc nigdy z tą samą prędkością, dwa krany napełniały ich zbiornik, choć nigdy nie płynęło z nich tyle samo wody. Żaden katolik, choćby nie wiem jak biedny, nie zapytywał się wtedy, do jakiej szkoły pośle swe dzieci. Niech wrócą bracia, a z nimi siostry zakonne, niech będzie zorganizowana jednocześnie kra­jo­wa kasa szkół katolickich;  nie zażądamy niczego więcej. Nie widzę innej odpowiedzi na pytanie.

 

Étienne Gilson

 

Przeł. Michał Wojciechowski


Étienne Gilson

(1884-1978), jeden z najwybitniejszych chrześcijańskich filozofów XX wieku, tomista. Był też aktywnym publicystą, jego komentarze do sytuacji chrześcijaństwa w laickim państwie francuskim spisane jeszcze przed II wojną światową, w dużym stopniu dają do myślenia i dzisiaj. Resquiescat in pace!