powtórki z B16
2018.12.19 18:22

Sobór i Tradycja

Jeśli odłoży się na bok wszystkie straszne i śmieszne konotacje słowa „posoborowy“, a pozostawi jedynie jego podstawowy sens — trzeba powiedzieć jasno, że Benedykt XVI od początku myślał o sobie jako o papieżu posoborowym. W tym sensie, w jakim kiedyś dawniej papieżem posoborowym był np. święty Pius V (pierwszy papież wybrany po zakończeniu Soboru Trydenckiego) i w ogóle długi szereg papieży „potrydenckich“, oraz oczywiście np. Jan Paweł II. Papież posoborowy to taki papież, który wstępuje na tron Piotrowy w czasie gdy do wykonania pozostaje interpretacja postanowień soboru powszechnego — w sytuacji gdy sobór ten odbył się dla rozstrzygnięcia różnych istotnych kwestii i zarysowania szerszej reformy. Jeśli chodzi o czas związany z Vaticanum II, odpowiedzialności posoborowe przypadły najpierw soborowemu papieżowi Pawłowi VI, lecz naznaczyły potężnie posoborowy pontyfikat Jana Pawła II. W tym właśnie sensie Benedykt XVI nie uchylał się od przypadającej mu roli papieża posoborowego. Co prawda wiele prac zostało już wykonane (w tym najpierw problematyczna reforma liturgii, a potem Kodeks Prawa Kanonicznego, reforma Kurii, w końcu i Katechizm). Jednak papież Benedykt wiedział, że swoją teologią powinien służyć dziełu integracji Vaticanum II wewnątrz Tradycji.

Mówił o tym już w pierwszym przemówieniu do kardynałów, nazajutrz po wyborze, czyli 20 kwietnia 2005. W uroczystym tonie potwierdził tam swą  „zdecydowaną wolę dalszego wprowadzania w życie Soboru Watykańskiego II, idąc za moimi poprzednikami, wierny ciągłości dwóch tysięcy lat tradycji Kościoła“. Jest tu wszystko, co potrzeba — jednak oczywiście czytano to zdanie od różnych stron: „dalsze wprowadzanie w życie“ mogło wystarczyć tym, dla których w całym Kościele najważniejszy był ten jeden Sobór; „idąc za moimi poprzednikami“ — dawało instytucjonalną stabilizację: nie będzie nagłych zwrotów; zaś „wierny ciągłości dwóch tysięcy lat tradycji Kościoła“ — zakotwiczało cały problem Soboru w sprawdzianie „tego, co trwa“, a trwa jako katolicki Kościół Chrystusowy. Mimo że pierwszym oświadczeniom papieża-elekta przyglądano się drobiazgowo, chyba nikt lub mało kto wyciągał wnioski z każdego składnika tego zdania.

Na prawdziwe rozwinięcie programu integracji Soboru wewnątrz Tradycji trzeba było jednak czekać do końca pierwszego roku pontyfikatu. Dopiero 22 grudnia 2005 roku, w podsumowującym rok przemówieniu do Kurii Benedykt XVI zarysował linie, które uczyniły to wystąpienie słynnym do dziś — w jakimś sensie, kluczem tego pontyfikatu.

Odczytanie Soboru w Tradycji stało się jednym z najbardziej znanych fragmentów nauczania Papieża Benedykta. Kluczowe było tu odróżnienie dwóch hermeneutyk Vaticanum II, czyli dwóch przeciwstawnych sposobów rozumienia wydarzenia soborowego i jego dokumentów:

Jedna [z tych dwóch hermeneutyk] wywołała zamieszanie, druga zaś — w sposób dyskretny, ale coraz bardziej widoczny — zaczęła przynosić i nadal przynosi owoce. Z jednej strony istnieje interpretacja, którą nazwałbym «hermeneutyką nieciągłości i zerwania z przeszłością»; nierzadko zyskiwała ona sympatie środków przekazu, a także części współczesnej teologii. Z drugiej strony istnieje «hermeneutyka reformy», odnowy zachowującego ciągłość jedynego podmiotu-Kościoła, który dał nam Pan; ten podmiot w miarę upływu czasu rośnie i rozwija się, zawsze jednak pozostaje tym samym, jedynym podmiotem — Ludem Bożym w drodze.

Paradoksalnie w tej akurat kwestii — jak nieraz w porządkujących dziełach Magisterium — większe znaczenie miało to, co było refleksją negatywną, odgraniczającą błąd od dopuszczalnych dróg „wspólnej tradycji“. W fundamentalnym odróżnieniu dwóch hermeneutyk Vaticanum II ważniejsze więc było nie samo powtórzenie z przekonaniem pozytywnych intencji Jana XXIII (które Benedykt XVI przedstawił jako zasadę poprawnej „hermeneutyki reformy w ciągłości“), lecz odróżnienie i odrzucenie „hermeneutyki nieciągłości i zerwania z przeszłością“.

Papież wyjaśniał:

Hermeneutyka nieciągłości może doprowadzić do rozłamu na Kościół przedsoborowy i Kościół posoborowy. Głosi ona, że teksty Soboru jako takie nie są jeszcze prawdziwym wyrazem ducha Soboru, ale rezultatem kompromisów, które trzeba było zawierać w celu osiągnięcia jednomyślności, cofając się do przeszłości i zachowując wiele elementów przestarzałych i dziś już bezużytecznych. Jednak nie w tych kompromisach miałby się objawiać prawdziwy duch Soboru, ale w dążeniach do tego, co nowe, które są u podstaw tych dokumentów: rzekomo tylko owe dążenia wyrażają prawdziwego ducha Soboru, a zatem to one powinny stanowić punkt wyjścia i wzorzec dla dalszych działań. Właśnie dlatego, że dokumenty są rzekomo jedynie niedoskonałym odzwierciedleniem ducha Soboru i jego nowości, należy śmiało wychodzić poza nie, stwarzając przestrzeń dla nowości, w której wyraża się ponoć najgłębszy, chociaż nadal jeszcze nie do końca określony, zamysł Soboru. Jednym słowem: należy iść nie za tekstami Soboru, ale za jego duchem. W tym wypadku pozostaje oczywiście szeroki margines niepewności co do tego, jak mianowicie należy zdefiniować tego ducha, i w konsekwencji pozostawia się miejsce wszelkiej dowolności.

Zatem cały zawarty w dokumentach Vaticanum II rdzeń ciągłości jest w owej hermeneutyce traktowany jako co najwyżej „stary testament“, czyli cień i zapowiedź „nowości“, która na Soborze i po nim przychodzi jako „nowa Pięćdziesiątnica“, pierwsza taka po tej dwa tysiące lat temu. Oczywiście „nowość“ nie tylko nie jest krępowana przez to, co było wcześniej, lecz wręcz jest jakby nowym początkiem: to w świetle owego nowego „dziania się“ dawniejsza tradycja ma być interpretowana, selekcjonowana, akceptowana — lub odrzucana. W ujęciu najbardziej konsekwentnym hermeneutyka nieciągłości uznaje każdą skrystalizowaną postać myśli i działania Kościoła jako jedynie niesatysfakcjonującą mieszankę „litery“ i „ducha“ — i wzywa do nieustannego odrywania się od aktualnego stanu rzeczy, aby „podążać za duchem“, który rzekomo oczekuje swoistego wyzwolenia wewnątrz niedoskonałych sformułowań orzeczeń dogmatycznych, dyscyplinarnych lub formuł modlitwy. Delikatność kwestii polega na tym, że hermeneutyka nieciągłości nie jest i nie chce być otwartą apostazją, czyli po prostu odrzuceniem „tego, w co (dziś) wierzy Kościół“. Jest natomiast zbudowana na przekonaniu, że z każdym ruchem zerwania z „zastygłymi“ tekstami swoich normatywów Kościół odzyskuje życie i w sposób właściwy czasom odczytuje płynną, „duchową“ treść tych normatywów — jedyną wartą uwagi „ewangelię“. Zwykle hermeneutyka zerwania nie działa z taką dosadnością. Raczej posługuje się łagodniejszymi perswazjami. Jednak dopóki nie bierzemy pod uwagę tego, co znajduje się za tymi perswazjami, nie zrozumiemy dlaczego rzecznicy tej postawy są gotowi brać na siebie nawet największe illogicyzmy: logiczność tekstów i poprawność wynikania, cała homogeniczność w rozwoju form nie jest dla nich samych żadnym problemem — przyjmują przecież, że formy są tylko miękkim obszernym płaszczem, więc ich aktualne „zagięcia“ i „naprężenia“ nie powinny w niczym ograniczać wewnętrznej treści, która rośnie i wygina się lub nawet dzieli się zupełnie dowolnie pod wpływem „ducha“.

Jest to problem szerszy niż interpretacja Vaticanum II, lecz interpretacja Soboru jest niewątpliwie miejscem, w którym ten szerszy problem daje się uchwycić w ważnym konkrecie. Tak postąpił Benedykt XVI. Papież wyjaśniał dalej:

W ten sposób dochodzi jednak do błędnego rozumienia najgłębszej natury soboru jako takiego. W tym wypadku jest on traktowany jako swego rodzaju zgromadzenie ustawodawcze, które unieważnia starą konstytucję i ustanawia nową. Ale zgromadzenie ustawodawcze musi mieć mandat od społeczeństwa, któremu ma służyć konstytucja, i na koniec uzyskać jego aprobatę. Ojcowie nie mieli takiego mandatu, gdyż nikt im go nigdy nie dał; nikt zresztą nie mógł go dać, bo podstawowa konstytucja Kościoła pochodzi od Pana i została nam dana, abyśmy mogli osiągnąć życie wieczne i w jej perspektywie potrafili także rzucić światło na życie w czasie i na sam czas. Biskupi na mocy sakramentu, który otrzymali, są powiernikami daru Chrystusa. Są «szafarzami tajemnic Bożych» (por. 1 Kor 4, 1); jako tacy powinni okazać się «wierni i roztropni» (por. Łk 12, 41--48). To znaczy, że muszą zarządzać darem Bożym we właściwy sposób, aby nie pozostał ukryty w jakimś schowku, ale przynosił owoce, i aby Pan mógł na koniec powiedzieć do swego rządcy: «Byłeś wierny w rzeczach niewielu, nad wieloma cię postawię» (por. Mt 25, 14-30; Łk 19, 11-27). W tych ewangelicznych przypowieściach wyraża się dynamika wierności, niezbędnej w służbie Chrystusowi, wynika też z nich wyraźnie, że podczas soboru dynamika i wierność muszą stać się jednym.

Benedykt XVI za właściwą uważa „hermeneutykę reformy“:

Przeciwieństwem hermeneutyki nieciągłości jest hermeneutyka reformy, przedstawiona najpierw przez papieża Jana XXIII w przemówieniu na otwarcie Soboru 11 października 1962 r., a następnie przez papieża Pawła VI w przemówieniu zamykającym Sobór, 7 grudnia 1965 r. Chciałbym tu tylko przytoczyć dobrze znane słowa Jana XXIII, w których ta hermeneutyka zostaje wyrażona jednoznacznie, kiedy papież stwierdza, że Sobór «pragnie przekazać czystą i nienaruszoną doktrynę, niczego nie łagodząc ani nie przeinaczając», a dalej, że «naszą powinnością jest nie tylko strzec tego cennego skarbu, jakbyśmy troszczyli się wyłącznie o pamiątki przeszłości, ale oddawać się ochoczo i bez lęku tej pracy, jakiej wymaga nasza epoka. (...) Konieczne jest, aby ta niezawodna i niezmienna nauka, którą należy wiernie zachowywać, była pogłębiana i przedstawiana w sposób odpowiadający potrzebom naszych czasów. Czym innym bowiem jest depozyt wiary, to znaczy prawdy zawarte w naszej czcigodnej doktrynie, a czym innym sposób ich przekazywania, przy zachowaniu wszakże ich nie zmienionego znaczenia i doniosłości» (S. Oec. Conc. Vat. II Constitutiones Decreta Declarationes, 1974, s. 863-865). Jest oczywiste, że to dążenie do wyrażenia w nowy sposób określonej prawdy wymaga podjęcia na nowo refleksji nad nią oraz życia według niej; jest też jasne, że nowe słowo może się ukształtować tylko wówczas, gdy bierze początek ze świadomego rozumienia wyrażanej prawdy, oraz że — z drugiej strony — refleksja na temat wiary wymaga również życia tą wiarą. W tym sensie program przedstawiony przez papieża Jana XXIII był niezwykle trudny, tak właśnie jak trudna jest synteza wierności i dynamizmu.

Jak widać, ta poprawna hermeneutyka reformy (w adhortacji Sacramentum Caritatis z 2007 roku Papież nazywa ją również po prostu „hermeneutyką ciągłości“) zostaje tu opisana nie na zasadzie dialektycznego przeciwieństwa z hermeneutyką nieciągłości: nie chodzi tylko o to, by zanegować zerwanie. Do tego wystarczyłoby wykluczenie wszelkiej zmiany i rozwoju, pod hasłem rzekomej absolutnej niezmienności nauczania katolickiego. Papież nie idzie w tym kierunku. Zamiast posłużyć się logiką równoważenia nadużyć hermeneutyki zerwania przez mocniejszy akcent na niezmienności, Benedykt pokazuje rozwiązanie wymagające harmonizowania dwóch nierozdzielnych składników życia: „wierności i dynamizmu“. Oczywiście dynamizm nie może naruszyć wierności — lecz i wierność nie oznacza wykluczenia dynamizmu. Są ze sobą związane żywotnie — lecz, dodajmy, skoro mają tworzyć harmonię, nie spotykają się ze sobą jak dwie samodzielne wartości, lecz jako współskładniki całości.

Z dalszego, niezwykle ciekawego toku wyjaśnień Ojca Świętego dotyczących spotkania Kościoła z epoką liberalizmu, totalitaryzmów, rozwoju nauk i tolerancji religijnej — wyłania się twierdzenie, że jedyną naprawdę wykluczoną nieciągłością jest nieciągłość zasad. Nie jest natomiast wykluczona pewna nieciągłość w warstwie zastosowania zasad:

Oczywiste jest, że we wszystkich tych dziedzinach, które razem wzięte stanowią jedno zagadnienie [spotkania Kościoła z epoką nowożytną], mogła się pojawić jakaś forma nieciągłości i że w pewnym sensie faktycznie wystąpiła nieciągłość, w której jednakże — jeśli dokona się stosownych rozróżnień między konkretnymi sytuacjami historycznymi i wymogami, jakie stawiają — nie została, jak się okazuje, zarzucona ciągłość zasad, choć fakt ten na pierwszy rzut oka łatwo może ujść uwagi. Właśnie to połączenie ciągłości i nieciągłości na różnych płaszczyznach jest naturą prawdziwej reformy. W tym procesie odnowy zachowującej ciągłość mieliśmy się nauczyć widzieć w sposób bardziej konkretny niż dawniej, że decyzje Kościoła dotyczące kwestii doraźnych — na przykład pewnych konkretnych form liberalizmu lub liberalnej interpretacji Biblii — musiały siłą rzeczy również mieć charakter doraźny, właśnie dlatego, że odnosiły się do określonej rzeczywistości, która sama w sobie jest zmienna. Trzeba było nauczyć się dostrzegać, że w tego rodzaju decyzjach tylko zasady są elementem trwałym, stanowiąc podłoże decyzji i ich głębokie uzasadnienie. Nie są natomiast równie trwałe konkretne formy, które są uzależnione od sytuacji historycznej, a zatem mogą ulegać zmianom. Tak więc decyzje dotyczące istoty spraw mogą pozostawać w mocy, podczas gdy zmieniają się formy ich zastosowania w nowych kontekstach.

W przemówieniu Papieża są ważne dystynkcje — natomiast nie znajdziemy tam gotowych rozwiązań całego problemu reformy i ciągłości. Wiadomo jedynie, że nie chodzi o wyłącznie powtórzenia wcześniejszego Magisterium. Wewnątrz hermeneutyki reformy dokonuje się bowiem także rozwój — który wnosząc nowości, nie zaprzecza przy tym temu, co do tej pory Kościół miał za prawdziwe i święte.

Wykład podany przez Benedykta w roku 2005 stawiał nas wszystkich wobec dwóch wyzwań. Pierwszym było — i jest — nawrócenie z drogi hermeneutyki zerwania, której praktyczny wpływ na kierunki reformy posoborowej jest realny i szkodliwy. Do tego dochodzi wyzwanie drugie: wznowienie intencji odnalezienia się  z „niezawodną i niezmienną nauką“ w mocno odmienionym świecie — który na dodatek nie przestał się zmieniać w roku 1965. Biorąc pod uwagę wektor obu tych wyzwań, nikt nie pozostawał bez pracy.

Jednak czy oba te wyzwania rzeczywiście zostały podjęte? Czy naprawdę widzieliśmy te głębokie i świadome nawrócenia z drogi hermeneutyki zerwania? Czy moze raczej próby ponownego wpisywania każdej nieciągłości — także nieciągłości zasad — do wnętrza ortodoksji i reformy? A z drugiej strony: czy po odkreśleniu i wykluczeniu niedopuszczalnych zerwań można było juz podjąć pracę nad prawdziwą reformą? Czy wraz z pontyfikatem Benedykta XVI ludzie upominający się o ciągłość nauczyli się również docenić niezbędny rozwój?

W roku 2005 przemówienie Papieża rozbrzmiewało mocnym przekonaniem, że wraz z użyciem poprawnej hermeneutyki Sobór Watykański II „może być i coraz bardziej stawać się wielką mocą służącą zawsze potrzebnej odnowie Kościoła“. Tak mówił w pierwszym roku swego pontyfikatu. Gdy zaś 14 lutego 2013, czyli na kilka dni przed złożeniem urzędu wrócił do tej kwestii w przemówieniu do duchowieństwa diecezji rzymskiej, wyraził smutne przeświadczenie, że zamiast rzeczywistego Soboru wiary zwyciężył jego fałszywy obraz, “Sobór mediów”, umodelowany według oczekiwań świata. Mówił, że niestety w życiu Kościoła praktycznie “Sobór wirtualny był silniejszy niż Sobór realny”. Narzucany rzeszom wierzących fałsz okazał się „dominujący, bardziej skuteczny i spowodował tak wiele dramatów, problemów, rzeczywistych nieszczęść: zamknięte seminaria, zamknięte klasztory, banalizację liturgii..., a prawdziwy Sobór napotykał trudności, aby nabrać konkretnego kształtu, aby się urzeczywistnić”.

To stawia w innym świetle dyskusje o epoce, w której zdecydowął się obecny stan spraw wiary i Kościoła. Każdy kto dzisiaj myśli o konieczności prawdziwej odnowy Kościoła, powinien pamiętać o sile tego fałszu, który przez dziesięciolecia kształtował świadomość wielu kościelnych przełożonych, myślicieli, redaktorów, działaczy – i który spowodował w świecie katolickim coś na kształt “rewolucji kulturalnej”. Jesteśmy niestety w toniach tego kryzysu, nie na bezpiecznym brzegu. Zwykłe machinalne „podążanie dalej“ bywa w takiej sytuacji jedynie drogą w przepaść.

Paweł Milcarek


Paweł Milcarek

(1966), założyciel i redaktor naczelny "Christianitas", filozof, historyk, publicysta, freelancer. Mieszka w Brwinowie.