Notatnik dysydenta
2020.01.18 10:58

Przeklęte stulecie

Za strzelistymi aktami „apolityczności” stoi najczęściej lęk, by nie narazić się władzy, albo w lepszych czasach – by nie nadwyrężyć dobrych relacji z władzą, czy wręcz, by nie narazić się nikomu, kto ją może sprawować. 

***

Partie polityczne powinny być ciałami pośredniczącymi, umożliwiającymi społeczeństwu udział w życiu publicznym. Tak ich rolę definiuje nie tylko klasyczna filozofia społeczna, ale również Konstytucja: dobrowolne zrzeszanie obywateli w celu wpływania na politykę państwa. Jednak realizacja tej zasady wymaga nie tylko właściwej organizacji partii i ich liderów, ale i chęci społeczeństwa, by na sprawy publiczne wpływać, i wiary, że jest to możliwe. Któż tę wiarę będzie miał, jeśli nie żywi jej inteligencja? A dziś naszej polityce towarzyszy nie tyle debata, co stadionowe emocje „fanów”, którzy nigdy niczego od ulubionej partii nie żądają, za to bardzo emocjonują się jej medialn0-wyborczymi wyczynami. A przecież to wybory są dla polityki, a nie polityka – dla wyborów.

***

Święty Tomasz uważał, że tyrania niszczy nie tyko życie publiczne, ale i jego społeczne podstawy. „Ludzie żyjący w strachu wyradzają się w służalców i stają się małoduszni w dziele odwagi i wytrwałości. Widać to naocznie w krajach, które długo żyły pod rządami tyranów”. Uwolnione społeczeństwo chętnie poddaje się oligarchii, przedstawiającej się jako konieczna alternatywa dla złej władzy. Ale oligarchia nie zrealizuje dobra wspólnego. Owszem, wierzy w jego realność jako wyobrażenia społecznego, którym warto grać (a celem oligarchii jest właśnie gra o władzę). Społeczeństwu wystarczy wiara, że czemukolwiek to służy.

***

Gdy podjąć trzeba trudną decyzję, racje się kłębią i walczą. Rozważając motywy decyzji publicznych przedstawiamy je często jak piramidę, hierarchię wartości, gdzie ważniejsze stoją wyżej, a najważniejsza najwyżej. Dobro wspólne przypomina jednak bardziej dom niż piramidę, racje wspierają się nawzajem, choć jest i fundament, i ściany nośne. 

***

Gdy składałem rezygnację ze stanowiska marszałka Sejmu po tym, jak partyjni liderzy wystąpili przeciw potwierdzeniu w Konstytucji prawa do życia, miałem głębokie przekonanie (niezależnie od innych, ważniejszych jeszcze racji), że powinienem tak zrobić również dlatego, że urodzenie dziecka – aczkolwiek odpowiedzialność za zależne od nas życie jest zawsze obowiązkiem – bywa dla matek często poważnym problemem. Broniąc tej zasady nie wolno się uchylać od zapłacenia własnej, niewielkiej ceny, za jej obronę.

Walcząc o zasady trzeba domagać się ich powszechnego uznania. Jeśli jednak dzieje się to w sytuacji, gdy wymaga się poświęceń od innych, a samemu odmawia się najmniejszej ofiary czy ryzyka – zamienia się to łatwo w pogańskie składanie ofiar z ludzi, zamiast chrześcijańskiej ofiary z siebie. Realność zasad się potwierdza, owszem, ale jest to realność abstrakcji z kamienia.

***

Tajemnica Przemienienia przypomina, jak bardzo Apostołowie różnili się doświadczeniem wiary. Często podkreślamy różnice ich temperamentu czy środowisk społecznych. A przecież od początku wiadomo było, że wiara dana w Kościele tak różnym ludziom, dobrym i złym (por. Mt 22,10), będzie wyznawana w nierównym stopniu. I że dla jej umocnienia – dla podtrzymania łask, które dostajemy w sakramentach – będzie potrzebny Kościół, Papiestwo, wspólnoty, w których żyjemy, od rodziny począwszy oczywiście.

***

Nonkonformizm bywa pozorny, jeśli przybiera formę populizmu, opozycyjnego wobec władzy, konformistycznego wobec zwolenników. Co więcej, w tej formie bywa z reguły nietrwały, populiści mają świetne zdolności adaptacyjne. Trudno mówić o nonkonformizmie tam, gdzie nie mamy odwagi doświadczyć odrzucenia przez swoich (por. J 1,11).

***

Dobromir Sośnierz przystąpił do parlamentarnego zespołu do spraw legalizacji marihuany, utworzonego przez posłów skrajnej lewicy. Jego akces to nie jedynie wyraz prywatnych przekonań, ale akt publiczny. Poseł wyjaśnił, że „wolnościowa frakcja Konfederacji jest za legalizacją nie tylko marihuany, ale wszelkich substancji, których ludzie chcą używać”, bo „mój brzuch to moja sprawa”, więc „każdy może jeść, pić, zażywać to, co mu się podoba”. Nie podejrzewam, że posłowie „wolnościowej frakcji Konfederacji” są za deregulacją władzy rodzicielskiej i że „prawami każdego” obejmą również małoletnich. Ale w „konopianym” zespole znajdą się również rzecznicy takiego stanowiska. Maurras, w przepięknym fragmencie „Mes idées politique”, poświęconym sprawie wolności, przestrzega, że „wolność szaleńca to szaleństwo”, tak jak „wolność głupca to głupota”, i że „wolność jako ustrój polityczny, jako jego pierwsza zasada, to chaos niosący cierpienia wszystkim”. Pamiętam dobrze, jakie wrażenie trzy lata temu zrobiła na Pawle Kukizie uwaga rzucona w jego stronę przez Sławomira Nitrasa, że on, „wolnościowiec, rokendrolowiec” podpisał projekt „w sposób drastyczny zmniejszający skuteczność” procedur in vitro. A jakiejż „wolnościowości” miał Paweł uchybić? Wolności poczynania dzieci do selekcji in vitro, którą „drastycznie zmniejszało” potwierdzenie odpowiedzialności lekarza i rodziców za każde świadomie poczęte dziecko. Istotnie, w imię „wolnościowości” można nie tylko popierać każdą głupotę, ale zarzutem odstępstwa od „wolnościowości” można skutecznie zakneblować każdą, najbardziej oczywistą i najbardziej potrzebną prawdę czy zasadę społeczną. I nie chodzi tylko o kneblowanie w przenośni, o czym warto pamiętać w kulturze już tak liberalnej, że w ogóle przestaje być liberalna.

***

Libertarianizm można najprościej (i najbardziej zrozumiale dla tych, których dotyczy) zdefiniować jako prawicowe lewactwo.

***

Vincent Severski, autor efektownych powieści sensacyjnych, o odróżnieniu od swego najważniejszego bohatera Konrada Wolskiego, zdecydował się po przyjęciu ustaw „dezubekizacyjnych” bronić swej działalności w PRL. Mógł wprawdzie przypomnieć jedynie o swych osobistych prawach z tytułu służby w wolnej Polsce (ppłk Sokołowski – bo tak brzmi jego nieliterackie nazwisko – w wolnej Polsce pracował w służbach specjalnych przez osiemnaście lat), ale poszedł dalej, czy właściwie gdzie indziej, angażując się w ruch postubecki i w relatywizację kolaboracyjnej przeszłości. W jednym z wywiadów bronił jej twierdząc, że każdy „ustrój” musi je mieć i że celem jego działalności w SB był „spokój” (tymczasem z powodu tej „walki o spokój” w wielu polskich domach nie było żadnego spokoju). Teraz idzie jeszcze dalej. W swej najnowszej książce „Christine. Powieść o Krystynie Skarbek” odmalowuje… sympatyczne portrety morderców z Katynia. Inteligentni, a nawet wrażliwi, rzucają nie tylko uwagi w rodzaju: „masz dylematy jak jakaś panienka, a przecież pracowałeś z polskimi jeńcami, prawda? Powinieneś być zahartowanym czekistą”. Snują również melancholijne historiozoficzne refleksje, że „wymordowanie tysięcy polskich jeńców zapowiadało, że następne starcie będzie na śmierć i życie, a Związek Radziecki zginie albo zwycięży”. „Christine” więc to świetna ilustracja psychologii kolaboracji, głębokości skaz psychicznych, które pozostawiła. Dla wielu ludzi nią obciążonych „Radzieccy” pozostaną na zawsze jakoś bardziej swojscy niż wolny świat. Polska pozostanie tylko kolejnym „ustrojem”. Szkoda, bo żeby było jasne – uważam, że o ile okresów działalności w strukturach kolaboracyjnych, szczególnie w represyjnych bandach, w ogóle nie należałoby traktować jako pracy, o tyle lat w służbie wolnej Polski nikomu, kto został przez Rzeczpospolitą do służby powołany – nie należy kwestionować. To dla porządku. Bo dla „empatii” i bagatelizowania potworności bolszewizmu nie ma żadnego usprawiedliwienia.

***

U źródeł wszystkich wielkich zbrodni XX wieku, od bolszewizmu i holocaustu po Wołyń i Jedwabne, leży uznanie zawiści za wyraz sprawiedliwości, gwałtu za jej formę, nienawiści za jej motor. Tu są początki totalitarnych rewolucji i ich wojen. A subkultura wygenerowana przez tę „filozofię”, przenikając do ludu, dosłownie roz-pętuje zło. Od rewolucji francuskiej zaczyna się kult „wyzwolicielskiego gwałtu”. Nie jest już wyładowaniem gniewu, ale twórczą teogonią. Potem Frantz Fanon nada temu teoretyczne uzasadnienie. Warto też zawsze być świadomym, że jest ciągle w Europie państwo, które rocznicę noszenia głów wbitych na dzidy obchodzi jako swoje najważniejsze święto narodowe.

 

Marek Jurek

 

----- 

Drogi Czytelniku, skoro jesteśmy już razem tutaj, na końcu tekstu prosimy jeszcze o chwilę uwagi. Udostępniamy ten i inne nasze teksty za darmo. Dzieje się tak dzięki wsparciu naszych czytelników. Jest ono konieczne jeśli nadal mamy to robić.

Zamów "Christianitas" (pojedynczy numer lub prenumeratę)

Wesprzyj "Christianitas"

-----

 

 


Marek Jurek

(1960), historyk, współzałożyciel pisma Christianitas, były Marszałek Sejmu. Mieszka w Wólce Kozodawskiej.