Polemiki
2015.02.03 10:58

Jeszcze raz o odpowiedzialnym papiestwie. W odpowiedzi Mateuszowi Czarneckiemu

Mateusz Czarnecki w swojej polemice z tekstem pt. "Odpowiedzialne rodzicielstwo – odpowiedzialne papiestwo" wydaje się niedowierzać, że Tomasz Dekert i Michał Barcikowski zarzucają papieżowi nieodpowiedzialność za słowa. Pisze on: Bez względu na intencje tytuł ten sugeruje, iż papież niekoniecznie zachowuje odpowiedzialność, do jakiej nawołuje. A także: Mimo mocnego ugruntowania w swoim poczuciu słuszności można najzwyczajniej w świecie uznać, iż „nie wypada” papieżowi czynić zarzutów o nieodpowiedzialność. (...) Czy osobista troska o Kościół daje wystarczające podstawy do tego, by publicznie podważać autorytet papieża Franciszka?

Wydaje mi się, że jest właśnie tak, jak nie chciałby nasz Polemista: autorzy ośmielają się zarzucać Papieżowi jego nieodpowiedzialność za słowa. Od siebie pozwolę sobie dodać kilka racji stojącym za taką śmiałością.

Otóż dlatego, że papież to nie papiestwo. W tekście, pisanym w reakcji na pierwsze "nietypowe" zachowania Franciszka (m.in. odmowę nałożenia mucetu, którego nałożenie oznacza (bagatela?) zgodę na wejście w Chrystusowe i Piotrowe męczeństwo), Paweł Milcarek przypomina, że papiestwo jest przede wszystkim ramą dla tych, którzy zostają papieżami. Papież ma być mniej swoim portretem, a bardziej stróżem Depozytu, kimś, kogo rolą jest autoryzowanie zastanych już formuł. Jak Chrystus, papież ma nie znieść, lecz wypełnić. Jak Piotr ma "być skałą", tj. kimś stabilnym, ale nie swoim charakterem, lecz stabilnoscią instytucji. Krótko mówiąc, papież ma posłusznie wpasować się w okowy urzędu.

Tymczasem w Kościele mamy dziś do czynienia z powszechnym uznawaniem, że "Papież może wszystko". Takie myślenie skutkuje z jednej strony "papolatrią", rodzajem dziecinnego kultu osoby papieża (G. Thibon, Ch 51), a z drugiej – przyzwoleniem na to, by papież mówił i działał jak prywatna osoba. Jak zauważa cytowany w tekście kardynał Ratzinger – nawet papieże mogą ulec pokusie traktowania swojej spersonalizowanej władzy w kategoriach swoistego absolutyzmu. Dopuszcza się dziś bowiem, aby papież był nie tyle sługą tradycji, ile wielkim projektantem „nowych, lepszych” narzędzi ewangelizacji.

Udzialając odpowiedzi, która rozpętała wrzawę wokół "królików", Ojciec Święty Franciszek wyszedł z "klatki form", jaka ogranicza go jako człowieka, ale też chroni jego urząd. Wyszedł, jak już nie raz wychodził i jak jeszcze nie raz wyjdzie, gdyż prawdopodobnie uważa, że nauka, jaką ma do przekazania, nie ma związku z formami, bo "wyrasta" ponad nie. Być może myśli, że nauczanie, nawet duszpasterskie, może się obyć bez ustalonych w przeszłości form, a czasem musi je nawet pomijać. Franciszek naucza więc w formie prasowego wywiadu na wysokości 11 kilometrów w drodze z męczącej wizyty, nie kończąc zdań i w pół sekundy zmieniając temat. Rozsadza formy. Zrzuca kagańce. "Robi raban". Detonuje komunikacyjne (ale czy aby jeszcze ewangelizacyjne?) bombki. Z rozmysłem "łuska kłosy w szabat", "rozmawia z jawnogrzesznicą". Zapewne to wszystko w nadziei, iż rozorane pole ewangelizacyjnej bitwy uporządkuje po nim Duch Święty.

Komentując reakcje na "wywiad samolotowy" Mateusz Czarnecki zauważa, że ten, kto jest ugruntowany w nauce Kościoła, nie będzie miał problemu z interpretacją słów papieża. Słusznie. Także i w naszym odczuciu, w swojej wypowiedzi o problemie przysłowiowej już „kobiety w ósmej ciąży po siedmiu cesarkach”, Franciszek dał dowód najbardziej autentycznego papieskiego instynktu: jednym pojęciem odpowiedzialności rozbroił zarówno kościelnych racjonalistów ("kalkulujmy poczęcia"), jak i fideistów ("totalny free jazz dla Pana"). Tyle, że nie chodzi tu o rozumienie lub brak rozumienia. Chodzi o "eksperymentalne" podejście do sposobu głoszenia Ewangelii, o "kreatywną chrystianizację", o transgresyjne traktowanie tego aspektu papiestwa, od którego zależy jednoznaczny przekaz prawd wiary.

Problem komunikacyjny Ojca świętego jest już czymś oczywistym. Owszem, gdy Papież naucza prawowiernych katolików, czyni to w tradycyjnych formach: w homiliach, katechezach, dokumentach. Ale wydaje się, że od "szarej" strony bycia papieżem woli spontaniczne "akcje", skierowane do obojętnych, poszukujących, a nawet zbuntowanych. W odczycie wielu staje się wtedy Franceskiem Coraggiem – Franciszkiem Odważnym ("Vanity Fair", 17.07.2013) – "supermanem ewengelizacji", wokół którego nie ustaje szum komentarzy, lecz, niestety, także domysłów i kłótni. Czyż nie wie że w swym zapale "zmieniania Kościoła" rozrywa jedność "znaczącego" i "znaczonego", że narusza znaki, jakimi posługuje się każda – bez wyjątku – instytucja? Naiwnością jest wierzyć, że "nie taka była jego intencja" lub "nie spodziewał się, że źle zinterpretuje się jego słowa" – jak systematycznie słyszymy w watykańskim dementi.

Rodzi się więc pytanie: dlaczego Franciszek tak postępuje? Odpowiedź, która mnie przekonuje brzmi: ponieważ jest jezuitą. Jest czystym dziełem ignacjańskiej matrycy – jak mówi ks. Barthe (Ch 51). W swojej analizie Tomasz Rowiński kojarzy "twardą jezuickość" Ojca Świętego z paradygmatem devotio moderna. Devotio moderna to model pobożności czasów nowożytnych, który stał się obojętny na zbiorowy wymiar liturgii, który nie docenia kulturotwórczej wagi rytuałów, kanonów i form, a nade wszystko, który jest skażony indywidualizmem. Współczesny jezuityzm – a mowa o poziomie ogólnym a nie partykularnym – to wybujały indywidualizm, aliturgiczność i tak duża asymilacja "światowego myślenia", że chyba nie ma drugiego zakonu na świecie, który by był tak nowoczesny, w sensie: tak modernistyczny. Przy wybujałym temperamencie osoby, model ten może stwarzać, i stwarza, niebezpieczeństwo podejmowania działań sprzecznych z duchem pokory.

Ale jest jeszcze pytanie "po co?", aktualnie bardziej palące niż to pierwsze. Tutaj możemy powiedzieć: bo taka jest papieska strategia. Jak już wspomnieliśmy, Papież rozbija "stare", by weszło "nowe". Zabieg przypomina trochę program (terapię?) pierwszego tygodnia ćwiczeń duchownych w nowoczesnym modelu psychologii pozytywnej dezintegracji. Tyle, że na skalę globalną to metoda ryzykowna i prawdopodobnie nieskuteczna. Ryzykowna, bo nie dla każdego, a tak naprawdę – to dla niewielu. Nieskuteczna, bo czym wypełni się puste miejsce w sercach ludzi przy takim nasyceniu kościelnej rzeczywistości rozmaitymi duchowościami: charyzmatyczną, para-ewangelikalną, radykalno-wojującą, "egzorcystyczną" ? Zarzut akurat nie do Franciszka, bo w oficjalnym nauczaniu Ojciec Święty – co trzeba tu mocno podkreślić – z żarliwością godną następcy świętego Piotra zaszczepia zdrową katolicką duchowość. To tylko pytanie o przyszły kształt Kościoła, jego obraz, jaki mógłby powstać przy oglądaniu "z góry".

Monika Grądzka-Holvoote


Monika Grądzka-Holvoote

(1970), romanistka, tłumaczka. Członek redakcji "Christianitas". Mieszka we Francji.