Komentarze
2018.02.08 15:10

Jaka katecheza?

Czy faktycznie wycofanie się z religii w szkołach publicznych jest dobrym rozwiązaniem? Czy już nadszedł ten moment, aby katolicy pomału schodzili z powrotem do katakumb? Wydaje się, że to byłby jednak ruch mało roztropny. Może się zdarzyć, że za naszego życia nie będzie już możliwości ponownego odbudowania instytucji, a więc, że religia do szkół w ogóle nie powróci.

Droga, którą Arkadiusz Robaczewski proponuje, to nie tylko wycofanie nauczania religii do salek parafialnych. Zresztą ta droga nie gwarantowałaby zbyt wiele, bo przecież samo przeniesienie lekcji religii nie podniosłoby ich jakości. Sama widziałam, że gdy mój synek brał udział w przygotowaniu do I Komunii świętej w salkach parafialnych. Przygotowanie to polegało wyłącznie na przymusowym śpiewaniu skocznych piosenek. Robaczewski proponuje drogę jeszcze radykalniejszą, a więc drogę „sposobienia się, przez świadome życie sakramentalne i za pomocą tradycyjnych form ćwiczeń duchowych i praktyk ascetycznych, do bycia znakiem we współczesnym, pogańskim, świecie”. Jest to droga bardzo słuszna, ale obliczona tak naprawdę na całe pokolenia. Wcale nie jest powiedziane, że nawet na jedno tylko stulecie. I oczywiście jest to droga, do której powołani byli i są wszyscy katolicy. Robaczewski postuluje więc przeniesienie obowiązku przekazywania wiary wyłącznie na rodziny i małe wspólnoty.

Jeśli uznamy, że drogą przekazywania wiary powinna być wyłącznie droga małych wspólnot i przede wszystkim rodzin, to rezygnujemy jednak z czegoś ważnego. Czyli społecznego wymiaru wiary oraz zobowiązania państwa do udzielania pomocy rodzicom przy wychowywaniu dzieci w wierze. Taką pomoc mamy przecież zagwarantowaną konstytucyjnie. Wycofanie się i oparcie wyłącznie na siłach rodzin i małych wspólnot spowoduje powrót do sytuacji niemalże sprzed czasów konstantyńskich. Co prawda wtedy to jakoś działało, ale powiedzmy sobie szczerze: czy wiele jest teraz takich rodzin, które potrafią same przekazywać wiarę swoim dzieciom? Co z tymi, którzy tego nie potrafią i są skazani na pomoc ze strony katechetów? Rezygnacja z systemowej pomocy oznacza więc utracenie być może już na zawsze tych, których więź z Kościołem ograniczała się do tej właśnie formy. Nie słuszniej i roztropniej zatem i jedno czynić i drugiego nie zaniedbać? Położyć większy nacisk na przekazywanie wiary w rodzinach i małych wspólnotach, ale też nie tracić raz odzyskanej po 1989 r. instytucji nauki religii w szkołach.

Cieszy mnie widok klasy maszerującej do kościoła na Mszę świętą, np. inaugurującą rok szkolny. Cieszy że jest to rzecz oczywista, integralny element edukacji i wychowania. Przy wycofaniu religii ze szkół będziemy mieli do czynienia z zepchnięciem praktyk religijnych do sfery wyłącznie prywatnej, a wręcz niemal wstydliwej, co już obserwować możemy w krajach zachodnich.

Problem moim zdaniem leży gdzie indziej, w łonie samego Kościoła. Otóż to czego się obecnie naucza dzieci na lekcjach religii nie jest żadną katechezą. Prawdziwa katecheza, prowadzona przez dobrze wyedukowanych i posiadających dobrą formację katolicką katechetów czy księży, to są obecnie wyjątki. Powszechne są natomiast katechezy polegające na animowaniu dzieci i młodzieży, co z katechezą, czyli edukowaniem na temat naszej wiary, nie ma nic wspólnego. Samo staranie podtrzymywania radości, że Jezus jest bohaterem i że na kocha, nie stanowi trwałej podstawy wiary. Wiara rodzi się ze słuchania, ale musi być ktoś, kto nas wprowadzi i wtajemniczy w to, w co wierzymy.

Po drugie, piszę to prawdziwym bólem: religia prowadzona w szkołach to nie jest już religia katolicka. Robaczewski wspomina o tej obserwacji kard. Ratzingera, że współczesny Kościół pełen jest „ochrzczonych pogan”. I tak właśnie jest. Ale innym zjawiskiem, niemal powszechnym na lekcjach religii, jest wprowadzenie do niej elementów protestanckich.

Tutaj możemy oczywiście próbować interweniować zwykłą drogą formalną, najpierw przez proboszcza, następnie przez kurię. Niestety często okazuje się, że problem jest systemowy, tak właśnie formuje się przyszłych katechetów, tak układa programy nauczania, takie są odgórnie narzucane szkolenia dla nauczycieli religii. Co gorsza nawet w seminariach młodzi klerycy są uczeni dokładnie tego samego, czego uczone są dzieci na lekcjach religii.

Nie dziwi więc mnie ten odruch ucieczki wobec systemowego impasu. Klucz do dobrych lekcji religii leży bowiem w dobrej formacji katechetów i księży, a to już jest poza zasięgiem oddziaływania zwykłych wiernych.

 

Antonina Karpowicz-Zbińkowska

 

Na ten temat pisali u nas:

Michał Jędryka - Czy katecheza powinna wyjść ze szkoły

Kinga Wenklar - Postawić na nogi, albo rozwalić. Rzecz o katechezie

Monika Chomątowska - O katechezie w szkole i poza nią słów kilka


Antonina Karpowicz-Zbińkowska

(1975), doktor nauk teologicznych, muzykolog, redaktor „Christianitas”. Publikowała w „Studia Theologica Varsaviensia”, "Christianitas", na portalu "Teologii Politycznej" oraz we "Frondzie LUX". Autorka książek "Teologia muzyki w dialogach filozoficznych św. Augustyna" (Kraków, 2013), "Zwierciadło muzyki" (Tyniec/Biblioteka Christianitas, 2016) oraz "Rozbite zwierciadło. O muzyce w czasach ponowoczesnych"(Tyniec/Biblioteka Christianitas, 2021). Mieszka w Warszawie.