Recenzje
2018.06.18 11:57

Do naszych duchownych Pań

Małgorzata Borkowska OSB, Oslica Balaama. Apel do panów duchownych, Kraków 2018, s. 93

Z duża przyjemnością przeczytałem książkę s. Małgorzaty Borkowskiej OSB, Oślica Baalama. Nosi ona podtytuł Apel do duchownych panów. Moja recenzję tytułuje więc nieco przekornie. Czynię to z powodu tych jej aspektów, które budzą moja niezgodę i prowokują do polemiki.

Zacznę jednak od tych wątków, które mi się w omawianej książce bardzo podobają. Na pierwszym miejscu wymieniłbym rozdział zatytułowany Antyintelektualizm. Tak zwięźle i przejrzyście, a jednocześnie tak elegancko napisanej obrony rozumności chrześcijańskiej wiary nie czyta się często. Słusznie też s. Borkowska zwraca uwagę na zjawiska, które docierają za klauzurę jej klasztoru, a od których przecież życie naszej wspólnoty kościelnej (a więc w szerszych obszarach) nie jest wcale wolne. Myślę tu przede wszystkim o przesadnym zainteresowaniu cudownością, o absolutyzowaniu pewnych objawień prywatnych, niekiedy nawet tych nie zatwierdzonych jeszcze przez Kościół, czy wreszcie o zdarzającej się obsesyjnym koncentracji na działaniu szatana, egzorcyzmach itp. Oczywiście o tych problemach piszą też inni, żeby wspomnieć tylko biskupa Andrzeja Czaję czy teologa z Katowic, ks. Grzegorza Strzelczyka. Warto więc zwrócić szczególna uwagę na ten fragment książki, w którym krytyczne uwagi autorki są czymś unikalnym. W rozdziale „Rozwój duchowy” s. Borkowska słusznie zwraca uwagę, że Kościół całkowicie uległ światu w niemądrym kulcie młodości. „Pismo Święte właśnie starość przedstawia jako wielką łaskę – oczywiście starość dojrzałą i mądrą; i powiada, (…), że nawet młodzik może być starcem, jeśli przedwcześnie zmądrzał. Ja wcale nie chcę być młoda, ja bym chciała być pięknie stara. Przecież Bóg zaplanował rozwój ludzki od młodości do starości, nie odwrotnie, i to dzisiejsze zachłystywanie się młodością, wszystko jedno, fizyczną czy duchową, troszeczkę mi pachnie odwracaniem Bożego ładu.” Cóż więcej dodać. Oby nastąpiło otrzeźwienie, choć nie spodziewam się. Przed krakowskimi ŚDM, zasłużonych katolicki tygodnik przeprowadził ankietę wśród „młodych” na temat tego czego oczekują od spotkania z Papieżem Franciszkiem. Najstarszy autor był w połowie piątego krzyżyka. Ani on, ani nikt w szacownej redakcji nie widział w tym niczego niestosownego. Na stronach mojej diecezji znajdują się materiały o zbliżających się kolejnych ŚDM w Panamie. Tym razem z pewnością problemem dla uczestnictwa rzeczywistej młodzieży jest znaczna odległość i związane z tym takież koszty. Odpowiedzialni ze strony diecezji, chyba po to, żeby wykazać się frekwencyjnym sukcesem, zachęcają do uczestnictwa brakiem górnego limitu wiekowego! Mogę tylko przywołać słowa mojego redakcyjnego kolegi, Pawła Grada, który odpowiadając na wspomnianą ankietę (miał wtedy 25 lat i był bodaj najmłodszym ankietowanym), napisał: „Ojcze Święty (…) Najlepsze, co można dziś zrobić dla młodzieży, to pomóc jej dorosnąć; to sprawić, by ludzie młodzi stali się ludźmi dorosłymi – również w wierze.”

Po tych pochwałach pora teraz przejść do wskazania tego czego mi w „Oślicy Baalama” brakuje. Przede wszystkim wielką nieobecną jest dla mnie ksieni (opatka) klasztoru, w którym mieszka s. Borkowska. Przyznaję od razu, że moje doświadczenie z żeńskim monastycyzmem, to przede wszystkim uczestniczenie w liturgiach w klasztorach benedyktynek francuskich.  Być może w Polsce jest inaczej, ale jeśli tak to szczerze mówiąc trudno mi to zrozumieć. Jeśli młody salezjanin prowadzi rekolekcje w klasztorze i oświadcza podczas nich, że „do rekolekcji dla zakonnic to on się nie przygotowuje, bo wiadomo, że im wszystko dobre i wszystko przyjmą” to czytelnik chciałby nie tylko użalić się na losem s. Borkowskiej i jej współtowarzyszek ale również dowiedzieć się, kto tego salezjanina zaprosił do głoszenia tych rekolekcji, kto go rekomendował i na jakiej podstawie? I chętnie poznałbym też odpowiedź, dlaczego po takim występie matka ksieni nie podziękowała mu i nie odprawiła z klasztoru. Ciekawym też bardzo czy o tym samym młodym salezjaninie mowa, kiedy czytamy, że rekolekcjonista zamiast konferencji zorganizował „półtoragodzinne nabożeństwo uwolnienia. Na początku było zapowiedziane, że na skutek tych modlitw może nas boleć głowa albo brzuch, i to w porządku, to się po prostu ujawnia nasz demon przed wygnaniem.” A siostry mogły być ewentualnie opętane, wskutek tego, że ktoś je kiedyś przeklął. Na samą zapowiedź takich brewerii ksieni powinna przecież już nie tylko podziękować „rekolekcjoniście”, ale wygrzmocić go przedtem tęgo swoim pastorałem.

S. Borkowska słusznie zauważa brak zrozumienia dla życia monastycznego u polskiego duchowieństwa. Tylko, że niepotrzebnie ulega przy tym swoim mizoandrycznym uprzedzeniom. W Polsce tak samo nie rozumie się życia monastycznego, w pełni oddanego kontemplacji, jeśli podejmują je mężczyźni. Warto odnotować, że w naszym kraju przy wszystkich klasztorach męskich reguły św. Benedykta (pomijając dwie pustelnie kamedułów), także przy wszystkich mających status opactwa, współistnieją parafie, w których wyznaczeni mnisi pełnią obowiązki parafialne, proboszcza czy wikarych. To jakoś ich usprawiedliwia. Gdyby racją ich istnienia była tylko Służba Boża, tak jak to bywa w wielu opactwach francuskich, ich koledzy diecezjalni uznaliby to za skandal, marnotrawstwo i zaniedbywanie Ludu Bożego. Szkoda, ze nikomu nie przyjdzie do głowa, że Lud Boży może tego właśnie szukać. Zresztą z podobnym problemem borykają się i polskie mniszki benedyktyńskie. Siostry w większości swoich opactw w Polsce, nawet jeśli zamieszkują dawne założenia klasztorne, dochowane do dziś w dobrym stanie, albo modlą się w swojej wydzielonej kaplicy bo kościół należy do parafii, jak w Żarnowcu s. Borkowskiej, albo w najlepszym razie budynek kościoła z parafią współdzielą, jak w trwających nieprzerwanie już osiemset lat Staniątkach małopolskich. Ja oczywiście rozumiem uwarunkowania historyczne. Rozbiory, krótką przerwę międzywojenną i potem lata komunizmu. Ale za chwilę będziemy świętować trzydziestolecie wolności. Czy wśród polskich benedyktynek, naszych Pań duchownych, zrodziła się jakaś myśl o reformie, takiej prawdziwej, a nie na rozkaz z góry jak po ostatnim soborze, o rzeczywistym powrocie do źródeł? O rzeczywistym daniu pierwszeństwa Służbie Bożej? Z zachowaniem w niej łaciny i chorału gregoriańskiego, jak wielokrotnie wzywał do tego i benedyktynów, i benedyktynki, i szerzej wszystkich zobowiązanych do celebracji liturgii godzin w chórze (wspólnotowej), po zakończenia ostatniego soboru bł. Paweł VI?

Nawet jednak jeśli jest jak jest, żale s. Borkowskiej na poziom kleru w oczach czytelnika świeckiego wywołują zdumienie. Świeccy bowiem niewiele na ogół mogą zrobić z nawykami proboszcza posłanego im przez biskupa. Nie przeorganizują prezbiterium, nie nakłonią do doboru właściwych śpiewów. A siostry z Żarnowca mogą przecież urządzić swoja kaplicę tak, by Msza była sprawowana ad orientem. Mogą z ołtarza wyrzucić mikrofon, przecież kaplica nie jest tak wielka. W ostateczności niech go zachowają na ambonie. Zapewniam, że te proste operacje zredukują ilość kazań wygłaszanych podczas Mszy radykalnie, nawet jeśli kapłan będzie największym gadułą pod słońcem. Tylko właśnie trzeba zrobić coś konkretnego, zamiast epatować czytelników nieco gorszącymi opisami tworzonego przez mniszki rankingu celebransów pod względem ilości wygłoszonych na jednej Mszy kazań.

Z przykrością stwierdzam, że tam gdzie s. Borkowska bierze się za krytykę liturgicznej przeciętności, kapłanów, zabiera się za szukanie źdźbła (przyznaję, niemałego) w oczach bliźniego, zupełnie pomijając belki własnych zaniedbań liturgicznych. Mogę jeszcze zrozumieć, że siostrom trudno było zachować pewne dobre tradycje na fali początkowego, posoborowego entuzjazmu. Ale po pierwsze wiele zmian wtedy wprowadzonych wcale z tekstów soboru nie wynikało a niektóre wprost były z nimi sprzeczne, a po drugie od tego czasu coś się wydarzyło. Było prawie osiem lat pontyfikatu Benedykta XVI, rzymską kongregacją liturgiczną cały czas kieruje kardynał Sarah. Dla Ratzingera a potem papieża Benedykta liturgia była jednym z głównych tematów nauczania i jako teologa, i jako pasterza. Podobnie kardynała Sarah nie przestaje przypominać choćby o wartości celebracji orientowanej. Czy polskie mniszki benedyktynki, a s. Borkowska w szczególności wyciągnęły z tego jakieś wnioski? Czy podjęły jakieś praktyczne działania? Czy nadal jedynie liczą ilość własnych wypowiedzi celebransa podczas Mszy i czatują na wszelkie potknięcia językowe?

Piotr Chrzanowski


Piotr Chrzanowski

(1966), mąż, ojciec; z wykształcenia inżynier, mechanik i marynarz. Mieszka pod Bydgoszczą.