Felietony
2018.12.28 18:26

Czy Wcielenie było stosowne?

Dla każdej rzeczy stosowne jest to, co przysługuje jej z samej jej natury. Np. dla człowieka czymś stosownym jest bycie rozumnym, ponieważ człowiek posiada rozum ze swojej natury. Samą naturą Boga jest natomiast dobroć, jak poucza nas Dionizy Areopagita. Dlatego to, co należy do istoty dobroci jest stosowne dla Boga. Do istoty dobroci należy - o tym też poucza nas Dionizy - udzielanie siebie innym. Najwyższe dobro udziela siebie stworzeniom w sposób najdoskonalszy, to znaczy przez takie  - mówi św. Augustyn - „zjednoczenie się z naturą stworzoną, że na jedną osobę składały się te trzy rzeczy: Słowo, dusza i ciało”. A więc jest jasne, że było czymś stosownym, aby Bóg się wcielił (Summa teologii, IIIa, q. 1, a. 1, co.).

Czy rzeczywiście jest to takie jasne? Być może św. Tomaszowi z Akwinu udaje się wyjaśnić, że Wcielenie było stosowne z uwagi na „dobroć” Boga. I my to jakoś rozumiemy, gdy myślimy o Bogu dobrym, łagodnym, kochającym, czułym. Wyobrażenie dziecka leżącego w żłóbku wydaje się jakoś do tego pasować.

Od tej „dobroci”, tak jak ją sobie wyobrażamy, do „ciepłej atmosfery” świąt nie jest bardzo daleko. Ale gdy pomyślimy o tym, że ostatecznie nie jest to jakaś abstrakcyjna „istota dobroci”, ale dobroć nie kogo innego, jak Boga właśnie, to przestaje nam się to wydawać stosowne.

Jakiś czas temu pisałem o tym, że do natury naszego poznania należy nieustanne wznoszenie się od zmysłów do rzeczy, których nie możemy „zobaczyć”. Proces ten nazywa się zwykle „abstrakcją”. U końca tego wznoszenia znajduje się Bóg. Skoro zatem wznosimy się od zmysłów do Boga, to spodziewamy się u końca zobaczyć coś jakby abstrakt albo ideę: „zasadę rzeczywistości”, „istotę dobroci” i tym podobne. Chrześcijaństwo przedstawiało się poganom i ich filozofom jako ostateczne spełnienie tego pragnienia oświecenia i poznania; spełnienie, które jednocześnie przekraczało wszystko to, czego mogli się oni spodziewać. A więc niejako obiecywało objawienie prawdy o „zasadzie”, „pierwszej przyczynie” itp.

Okazuje się, że ta „idea” czy „zasada” leży w żłobie. Potem ta „zasada” będzie chodziła, nauczała, a w końcu umrze i zmartwychwstanie. Ale tradycja jest uparta. Jej zdaniem w Betlejem „najwyższe dobro” zgodnie ze swoją naturą udzieliło siebie innym w sposób najdoskonalszy, pozwoliło się rozpoznać i przyniosło oświecenie: Boże, Tyś sprawił, że ta najświętsza noc zajaśniała blaskiem prawdziwej światłości, spraw, prosimy, abyśmy w niebie mogli nasycać się radościami Tego, którego tajemniczą światłość poznaliśmy na ziemi (kolekta Pasterki). Pokłon Trzech Króli, a raczej Mędrców, jest zamknięciem obchodów tego misterium. Kościół widzi w nim zapowiedź uznania przez pogan objawionego Boga. Ale to jakby zapowiedź podobna tej, którą Ojciec daje swojemu Synowi: siądź po prawicy mojej, aż nieprzyjaciół Twych położę jako podnóżek pod Twe stopy (graduał Pasterki). Na razie Słowo-światłość przychodzi do swej własności, a swoi go nie przyjmują. Pierwszą reakcją mędrców i władców tego świata jest właśnie odrzucenie światłości i prawdy.

Dlaczego tak się dzieje? Chyba dlatego, że w tym przyjściu jest coś jakby niestosownego. Jest to niestosowność bardzo podobna do tej, o której pisał Paweł Milcarek w swoim eseju Chrześcijaństwo, czyli filozofia na podstawie obrzędów. Okazuje się, że filozofowie starożytni, jak i nowożytni (naśladujący tych pierwszych) stawali często zgorszeni wobec tej „skandalicznej” nauki chrześcijaństwa, że objawienie prawdy dokonuje się w rytuale; że ostatecznie najdoskonalszym dziełem człowieka i prawdziwą „teorią” (czyli oglądaniem prawd wiecznych) jest „dzieło Boże”, a więc liturgia i kult. Wydawało się to czymś wysoce niestosownym: przecież najdoskonalsze powinno być to, co stanowi działanie najwyższej władzy w człowieku: używanie rozumu, poznanie teoretyczne, „oświecenie”. Wspomniałem już, że ta niestosowność jest bardzo podobna do niestosowności Wcielenia, o której wyżej mowa. Lepiej chyba jednak powiedzieć, że jest to właściwie ta sama niestosowność. Liturgia, z Mszą świętą na czele, jest przecież nie „wspominaniem” ani „wyobrażaniem” sobie, ale wykonywaniem tajemnic wiary, nadto – uczestniczeniem w nich. Kult może być uczestnictwem w tajemnicach zbawienia („prawdach”) właśnie dlatego, że nastąpiło Wcielenie. Prawdy te objawiły się wszakże w postaci widzialnej i uzyskaliśmy do nich dostęp przez święte, zmysłowe znaki.

W nacisku na rolę liturgii gorszy to samo, co wydaje się niestosowne we Wcieleniu Boga. Powszechność tego zgorszenia domaga się jednocześnie pewnego wyjaśnienia. Nie ma tutaj mowy o zwykłym błędzie: Wcielenie, a potem kult Boży, stawia opór nam wszystkim. Bez łaski wiary nie może on być pokonany. Ewangelista ma swoje wyjaśnienie tego zjawiska. Otóż światłość Słowa nie może być przyjęta przez tych, którzy narodzili się z krwi, z żądzy ciała, z woli męża. Wszyscy potrzebujemy tego nawrócenia, aby narodzić się z Boga. Wyjaśnienie Ewangelisty należy wprawdzie do teologii nawrócenia, ale zawiera także aspekt filozoficzny. Z perspektywy tego nawrócenia można powiedzieć, że „niestosowność” Wcielenia wynika z naturalnego „pozoru”, jakiemu ulegamy. Otóż przyzwyczajamy się do tego, że w swoim poznaniu przechodzimy nieustannie od zmysłów do tego, co niezmysłowe: nieustannie mówimy o rzeczach, których nigdy nie doświadczaliśmy bezpośrednio. Takie posługiwanie się naszym poznaniem jest dla nas naturalne, a bez niego bylibyśmy jakby nieustannie przykuci do naszych zmysłów. „Abstrahowanie” i „odchodzenie od zmysłów” są dla nas tak naturalne, że zaczyna nam się wydawać, że te “abstrakcje” są właściwymi przedmiotami naszego poznania. Abstrahowanie odgrywa tak ważną rolę w naszym poznaniu, tak bardzo do niego się przyzwyczajamy, że abstrakcje i idee zaczynają się nam wydawać właściwym przedmiotem naszego poznania. Ostatecznym wynikiem tego przyzwyczajenia jest błąd Platona, który uległ do końca temu pozorowi i stwierdził, że to te „idee” są rzeczywiste, a przedmioty zmysłowe, uważane zazwyczaj za „realne”, są właśnie nierzeczywiste.

Wcielenie Boga wymaga przypomnienia sobie właściwego celu i przedmiotu naszego poznania. Wychodzi ono od zmysłów i posługuje się abstrakcjami, „ideami” „zasadami”. Jest tak właśnie dlatego, że jest niedoskonałe: Bóg czy nawet aniołowie, obdarzeni doskonalszym umysłem, poznają rzeczy jednostkowe bezpośrednio, czyli za pomocą rozumu, w prostym oglądzie, bez pośrednictwa zmysłów. My musimy się męczyć: wychodzimy od zmysłów i staramy się poznać rzeczywistość na jej podstawie (chociaż ona sama bynajmniej nie sprowadza się do tego, co zmysłowe). Wcielenie Boga swoją „niestosownością” zmusza nas do powrotu do rzeczywistości, i to w tym wymiarze, który jest dla nas najbardziej podstawowy, czyli w wymiarze cielesnym. Musimy iść dalej, niż sięgają zmysły, ale jednocześnie pamiętać, że naszym celem nie są „abstrakcje”, „idee” i tym podobne twory. Szukamy prawdy o rzeczywistości i jej przyczynie – Bogu.

Słusznie poucza się nas, że wobec wcielonego Boga „mylą się wzrok, słuch i smak”. To prawda, musimy szukać dalej. Trzeba jednak pamiętać, że nie zmierzamy w kierunku abstraktów, tylko rzeczywistości. Można patrzeć na dziecko w żłobie i widzieć „samo tylko dziecko”. Wtedy jest się nieoświeconym poganinem. Można patrzeć na to samo dziecko i szukać „zasady rzeczywistości”. Wtedy tym bardziej zobaczymy (niejako przez kontrast) „samo tylko dziecko”, ale przynajmniej będziemy szukali prawdy. Jeśli będziemy w ten sposób szukać, kierując się przyzwyczajeniem swojego rozumu, to chybimy celu. Jeżeli jednak będziemy – wspomagani wiarą – uczyć się od tego Dziecka, to wtedy nie tylko przez Nie, ale w Nim ujrzymy Boga, przyczynę wszystkich rzeczy. Na tym polega „tajemniczość” tej światłości: oświeci nas, gdy włączymy się w jej “udzielanie się” nam. Gdy będziemy „po prostu” patrzeć, niczego nie zobaczymy i będziemy zgorszeni jej „niestosownością”.

Paweł Grad


Paweł Grad

(1991), członek redakcji „Christianitas”, dr filozofii, adiunkt na Wydziale Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Autor książki O pojęciu tradycji. Studium krytyczne kultury pamięci (Warszawa 2017). Żonaty, mieszka w Warszawie.