Komentarze
2014.09.17 11:51

Czy na Szkocję spadnie gniew Boży?

Szkocja

 

Sukces jaki UKIP odniosła w majowych wyborach do Parlamentu Europejskiego schodzi obecnie na plan dalszy, bo Wyspy – zresztą nie tylko one – żyją teraz szkockim referendum niepodległościowym. Myliliby się oczekujący, że UKIP, która chce wyjścia Brytanii ze struktur Unii Europejskiej będzie przychylna brytyjskim lokalnym separatyzmom i poprze szkockie dążenie do opuszczenia Zjednoczonego Królestwa. Przeciwnie, w minioną sobotę Nigel Farage – przewodniczący tego ugrupowania, wezwał królową Elżbietę II do uczynienia precedensu, zabrania głosu w sprawach bieżącej polityki i stanięcia w obronie jedności Brytanii. UKIP w Szkocji nic z powodu takich apeli nie traci, bo nie cieszy się tam większym poparciem wyborców (a jeśli, to i tak wśród przeciwników niepodległości), a w Anglii zbiera dzięki temu punkty za brytyjski patriotyzm. Zresztą w przypadku rozpadu Zjednoczonego Królestwa dalsze funkcjonowanie szkockiej gałęzi tego probrytyjskiego i antyunijnego stronnictwa i tak wydaje się pozbawione sensu.

 

W ubiegłą niedzielę królowa Elżbieta II zdecydowała się zabrać głos w sprawie referendum, ale w taki sposób, żeby nie można było jej zarzucić zaangażowania po którejś ze stron. Monarchini przebywa na wakacjach w swojej posiadłości w Balmoral w Szkocji, którą opuszcza zwykle jedynie po to, żeby wziąć udział w nabożeństwie w pobliskim prezbiteriańskim Crathie Kirk. Tak było również tym razem, tyle, że po wyjściu ze świątyni królowa nie wsiadła jak zwykle do samochodu, ale podeszła do swych szkockich poddanych. Ktoś z tłumu rzucił żartem: „Wasza Wysokość, oczywiście nie będziemy mówić o referendum!”, na co Elżbieta II odpowiedziała: „Przed wami ważne głosowanie. Cóż, mam nadzieję, że jego uczestnicy bardzo uważnie zastanowią się nad przyszłością” – niby niewiele, ale i tak bardzo dużo. Oczywiście Pałac Buckingham od razu ogłosił, że słowa królowej nie oznaczają poparcia dla którejkolwiek ze stron sporu, a jej wypowiedź była całkowicie spontaniczna.

 

Ostatnie sondaże dają nadzieję, że Wyspiarze z północy jednak wyleją kubeł zimnej wody (co jest ostatnio modne, choć z innych przyczyn) na głowę Alexa Salmonda – lidera Szkockiej Partii Narodowej wzywającej do opuszczenia Wielkiej Brytanii; nadzieję, bowiem Polska i Polacy – zarówno ci w kraju, a tym bardziej ci na emigracji – nie mają żadnego interesu w osłabianiu Królestwa. „Wyspiarze z północy”, bo północ to również Orkady i Szetlandy, których mieszkańcy nie czują się tak bardzo związani ze Szkocją jak obywatele Edynburga czy Glasgow. Świadczą o tym coraz liczniejsze głosy, mówiące, że w przypadku ogłoszenia przez kraj niepodległości społeczności obu archipelagów podejmą starania o… ponowne przyłączenie do Norwegii. Rzeczywiście, wyspy te niemal do końca XV wieku należały do domeny norweskich monarchów i choć Christian I Oldenburg oddał je Jakubowi III Stuartowi wraz z ręką swej córki Małgorzaty, to są one jedynie zastawem – w podpisanym traktacie Christian zastrzegł, że każdy kolejny król Norwegii będzie mógł je odkupić za 210 kg złota i dziesięć razy tyle srebra (dziś to równowartość zaledwie ok. 7 mln funtów), a gdy 400 lat później, w 1905 r. Norwegia odzyskała niepodległość od Szwecji, mieszkańcy Szetlandów wysłali telegram do króla Haakona VII z wiadomością, że „wciąż spoglądają w kierunku Norwegii”. Dziś wielu z nich nadal tam zerka i zazdrości dostatku. Wprawdzie odłączenie wysp od Szkocji na podstawie zapisów traktatowych z XVI w. to tylko pobożne życzenie, ale wystarczy, żeby zasiać niepewność w sercach szkockich wyborców i napsuć krwi premierowi Salmondowi, który mami ich wizją bogactwa na miarę Norwegii – bogactwa, którego duża część ma pochodzić z ropy naftowej wydobywanej w rejonie Orkadów i Szetlandów.

 

Zadziwiające, że w sprawie tak ważnej jak referendum niepodległościowe nie wypowiedziała się żadna z trzech największych szkockich wspólnot religijnych: nie zrobili tego ani biskupi katoliccy, ani episkopalni, ani nawet moderator prezbiteriańskiego narodowego Kościoła Szkocji – oczywiście wszyscy wezwali do udziału w debacie i głosowaniu, ale nic poza tym. Katolicki episkopat milczy, bo wierni są podzieleni; dawniej większość z nich głosowała na Partię Pracy, ale obecnie wielu popiera nacjonalistów, bo postępująca sekularyzacja sprawiła, że mogą bardziej identyfikować się ze swoją wciąż nominalnie protestancką ojczyzną. Szkocki Kościół Episkopalny milczy, bo jest wspólnotą wyrosłą z anglikanizmu, jego biskupi uznają honorowe zwierzchnictwo arcybiskupa Canterbury i obawiają się, żeby po latach starań o to, by ich wspólnota była postrzegana jako rdzennie szkocka, znów nie została jej przypięta łatka „Kościoła angielskiego”. Moderator Kościoła Szkocji milczy, bo choć większość aktywnych członków tej wspólnoty jest niezdecydowana lub popiera pozostanie w Zjednoczonym Królestwie, to w jej szeregach działa aktywna, głośna i wpływowa mniejszość optująca za niepodległością. Jedynie synod mniejszościowego i radykalnie protestanckiego Wolnego Prezbiteriańskiego Kościoła Szkocji nie obawiał się zająć stanowiska i zarekomendował wiernym głosowanie przeciwko niepodległości, czyniąc to z godną wspomnienia jasnością. Otóż liderzy tej wspólnoty poprosili jej członków o rozważenie czterech kwestii: „czy niepodległość Szkocji przyda chwały Chrystusowi Panu”, czy przyczyni się do wzmocnienia religii protestanckiej, czy nie wzmocni katolików i sekularystów kosztem prezbiterian, i czy rzeczywiście należy wzgardzić błogosławieństwami jakich Wielka Brytania doznawała przez ostatnie 300 lat. Członkowie synodu oświadczyli, że wprawdzie nie mają złudzeń odnośnie do rzeczywistej sytuacji „prawdziwej religii” w Wielkiej Brytanii, ale uważają, że niepodległość wiążąca się z przyjęciem świeckiej konstytucji będzie „ujmą dla Chrystusa jako prawowitego króla narodów”, grozi dalszą sekularyzacją, wzmocnieniem wpływów katolików (użyto określenia ‘romanists’) i osłabieniem pozycji religii protestanckiej w życiu społecznym i politycznym kraju gwarantowanej aktem unii między Szkocją i Anglią, który niepodległościowcy właśnie chcą unieważnić; jednym słowem według synodu niepodległość będzie oznaczać „formalne i świadome odrzucenie dzieła Reformacji, co może ściągnąć na Szkocję gniew Boży”.

 

Jakub Pytel


Jakub Pytel

(1976), plastyk, publicysta, stale współpracuje ze związanym z FSSPX miesięcznikiem "Zawsze wierni" i wydawnictwem TeDeum, miłośnik historii Anglii, autor bloga "Pod Mitrą, czyli kościelne safari". Mieszka w Poznaniu i Lincoln.