Komentarze
2014.10.01 08:56

Czarny weekend irlandzkich Dominikanów

Drogheda, dominikanie

Kościół, jak niedawno mogliśmy usłyszeć, ma się tak dobrze, że już dawno lepiej nie było. Nie wiem, czy słowa te dotyczyły również tzw. Kościołów partykularnych, czy bardziej sytuacji ogólnej Kościoła na świecie. Jednak moje obserwacje dnia codziennego Kościoła na Szmaragdowej Wyspie  utwierdzają mnie bardziej i bardziej w przekonaniu, że dobrze nie jest wcale.

 

Prowincjał irlandzkich dominikanów o. Gregory Carroll wydał w piątek oświadczenie o reorganizacji zakonu w Irlandii. Reorganizacja to nic wielkiego, zdarza się wszędzie i zawsze i ma za zadanie coś ulepszyć. Jednak w wydaniu irlandzkim termin reorganizacja oznacza zamknięcie hurtem „z bólem i smutkiem” pięciu dominikańskich klasztorów i kościołów jak Irlandia długa i szeroka: św. Marii Magdaleny w Drogheda, Leeson Park w Dublinie, św. Dominika w Athy, Św. Zbawiciela w Limerick i w Ballybeg. Oświadczenie prowincjała wraz z decyzją zamknięcia kościołów zostało odczytane wiernym dziś podczas niedzielnych mszy św.

 

Powody zamknięcia klasztorów i kościołów pozostają niezmienne od lat. Myli się ten, kto myśli, że jest nim malejąca liczba wiernych, choć rzeczywiście mamy do czynienia z niewątpliwą tendencją spadkową. Prawdziwym powodem ich zamykania w Irlandii jest malejąca liczba księży i zakonników oraz ich szybkie starzenie się. Jeszcze nie tak dawno irlandzcy dominikanie odtrąbili „sukces” jakim miało być wyświęcenie 3 (trzech) nowych kapłanów w zakonie i złożenie ślubów wieczystych przez następnych 6 (sześciu) braci. Jeżeli to miałby być sukces na miarę katolickiego kraju, który jeszcze 50-60 lat temu był jednym z głównych „eksporterów” misjonarzy, to zdrowy rozsądek nakazywałby głęboko się nad nim zastanowić. W chwili obecnej w Irlandii jest 125 dominikanów (nie wszyscy są Irlandczykami), tylko 51 z nich jest poniżej 65 roku życia, więc mówiąc otwarcie i pomijając „sukcesy” i „reorganizacje”, mamy do czynienia z oczywistą totalną klapą powołaniową!

 

Na temat przyczyn braku powołań wylano już przez ostatnie kilka dziesięcioleci morze atramentu, ocean farby drukarskiej, a w internet wpuszczono miliardy bitów, więc nie będę wszystkich argumentów powtarzał. Można się z nimi zgadzać lub nie, ale nie da się jednak dłużej ukrywać faktu, że tam, gdzie Kościół „nie kombinuje”, gdzie trzyma się swojej odwiecznej nauki, tradycji i Tradycji, tam ma coraz mniej problemów z powołaniami. Ba!, nierzadko widać tam klęskę urodzaju, tradycyjne klasztory i instytuty nie są w stanie przyjąć wszystkich młodych ludzi garnących się do rozeznania swojego powołania służby Bogu i Kościołowi.

 

Muszę otwarcie przyznać, że jedna informacja z ostatnich godzin najpierw mnie rozśmieszyła i w początkowej reakcji głośno się zaśmiałem. Przeciw zamknięciu dominikańskiego kościoła w Droghedzie zaprotestował dziś wieczorem świecki zakrystianin tego kościoła, p. Declan Hanratty, który podjął strajk głodowy na terenie kościoła, jak powiedział, do czasu cofnięcia decyzji przez prowincjała dominikanów.

Zaśmiałem się niepotrzebnie, co zrozumiałem po chwili. Co pozostało wiernym nagle i bez ostrzeżenia, bez żadnej ich winy pozostawianym samym sobie, bez kościoła i, co gorsza bez Kościoła? Jaka powinna być nasza reakcja i postawa wobec podobnych faktów, których będzie coraz więcej? Czy kolejny kościół zostanie zmieniony w dyskotekę, restaurację lub ekskluzywny butik lub zostanie kolejną piękną irlandzką ruiną? Czy skromny Pan Declan Hanratty właśnie nie krzyczy Kościołowi który nigdy nie miał się tak dobrze: „Dość tego! Zatrzymajcie się i opamiętajcie!”?

Jak donoszą lokalne media, zakrystianin otrzymał już wsparcie parafian i lokalnej społeczności, spłakani ludzie przychodzą do kościoła, a na czwartek planowana jest masowa akcja protestacyjna. Jak powiedziała irlandziej gazecie Irish Idependent jedna z organizatorek protestu:

 

„Po prostu musimy tam być. Tylko nasza presja może uratować kościół w Droghedzie. Musimy pokazać władzom, od których to zależy, że jesteśmy gotowi do walki.”

 

Słowa te są nadzieją, ale też przyprawiają mnie o dreszcz. Czego, być może, jestem świadkiem? Bo sytuacja kiedy wierni publicznie oprotestowują decyzję skostniałej irlandzkiej kościelnej hierarchii zajętej własnymi problemami nie zdarzają się zbyt często.

 

Sercem jestem z dotychczasowymi parafianami irlandzkich dominikanów. Jednak sprawa ma drugie  dno. Kiepska od długiego czasu formacja kapłanów w Irlandii pociąga za sobą kiepską formację wiernych. Prócz tzw. „mafii lawendowej” po stronie irlandzkich duchownych, prócz progresistowskiego i modernistycznego Stowarzyszenia Katolickich Kapłanów (ACP) kontestującego nauczanie Kościoła w wielu sprawach, bardzo często mamy do czynienia z „gangami” świeckich rad parafialnych i szafarzy nadzwyczajnych de facto sprawujących władzę nad wieloma parafiami i nie przejmujących się zbytnio nauczaniem Kościoła. Znany mi przypadek rady parafialnej z Malahide piszącej do biskupa list podpisany również przez proboszcza parafii z jej opinią całkowicie sprzeczną z praktyką Kościoła a dotyczącą celibatu, wyświęcania kobiet i żonatych kapłanów to nie jest przypadek pojedynczy i odosobniony.

Należałoby zatem spytać czy prowincjał, biskupi, zakonnicy i ich parafianie w Droghedzie i całej Irlandii nie wiedzieli wcześniej o złej sytuacji nie tylko tego jednego zakonu, ale irlandzkiego Kościoła w ogóle? Jako członkowie Kościoła co zrobili wcześniej dla wzrostu ilości powołań kapłańskich w Irlandii?

Sytuacji nie polepszy ani nie uzdrowi forsowana ostatnio przez irlandzkich biskupów propozycja zwiększenia ilości żonatych diakonów stałych. Z definicji nie zastąpią oni kapłanów, ich wyświęcanie zapewne będzie przypominało hurtową „produkcję” nadzwyczajnych szafarzy, których przy ołtarzu jest nieraz więcej niż wiernych na Mszy św. Zresztą, cały projekt już stał się kolejną okazją do następnych podziałów w irlandzkim Kościele. Niemal natychmiast pojawiło  żądanie wyświęcania na diakonów (diakonisy?) kobiet, co stało się jedną z przyczyn wstrzymania akcji przez biskupa jednej z irlandzkich diecezji.

 

Co zatem powiem moim irlandzkim znajomym komentując te wydarzenia? Powiem im, że to nie jest czas na łzy i strajki głodowe. To jest czas na powrót do korzeni i na walkę nie o jeden, dwa czy pięć zamykanych kościołów, ale o umierający w Irlandii Kościół.

 

Sławek Matacz


Sławek Matacz

(1961), mąż, ojciec dwóch córek. Od niemal 10 lat w Irlandii, początkowo z przyczyn ekonomicznych, teraz z wyboru. Zainteresowany historią, religią i Irlandią.